– Przerwa na papierosa to marnowanie czasu na pracę – twierdzi szef Pracodawców RP. – Niech pracodawcy ogłoszą np., że niepalący mogą skończyć pracę pół godziny wcześniej. To będzie prawdziwie pozytywna walka z problemem – odpowiada ekspert.
Na początku tygodnia ruszył wspólny program Pracodawców RP oraz Ministerstwa Zdrowia i Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – Państwowego Zakładu Higieny pod hasłem „Firma wolna od tytoniu”. „Od dawna wiadomo, że palenie papierosów ma negatywny wpływ na zdrowie. Palenie w pracy to jednak nie tylko szkodzenie zdrowiu palacza – to także cios w ekonomiczną efektywność firmy. Wymierny, dodatkowy koszt dla przedsiębiorstwa” – czytamy na stronie akcji.
– Palenie w pracy jest poważnym problemem. My to zaliczamy do anomii pracowniczej, czyli narażania pracodawcy na ponoszenie dodatkowych kosztów – mówił szef Pracodawców RP Andrzej Malinowski. Jakie to koszty ma na myśli Malinowski? Dalsza część jego wypowiedzi nie pozostawia wątpliwości.
– Dotyczy to przede wszystkim wychodzenia na papierosa. To są przerwy w pracy, które są bardzo poważne. Niektórzy palacze potrafią mocno nam popsuć interes, szczególnie wtedy, gdy praca jest uzależniona od czasu – powiedział. Dopiero w dalszej części mówił o zgubnych skutkach nałogu dla zdrowia, ale również w kontekście kosztów dla pracodawców (nieobecności w pracy).
– Dlaczego nagle paleniem interesują się pracodawcy? – pytamy Filipa Konopczyńskiego, eksperta z Fundacji Kaleckiego, która zajmuje się problematyką praw pracownika i rynku pracy. – To, że palenie jest bardzo złym i szkodliwym nałogiem jest wiedzą powszechną. Ale ta akcja to element szerszego procesu związanego z trendem wprowadzania nowych norm efektywności i sposobów bodźcowania pracowników – odpowiada.
Jednak, jego zdaniem, nie ma to większego sensu. – Jest to behawioralne podejście do pracy, które dobrze wygląda na uproszczonych modelach quasi ekonomicznych. W ten sposób można wyliczyć, że wyjście do toalety, przerwa na napicie się wody bądź kawy ogranicza czas, który pracodawca kupuje od pracownika. Jednak takie kalkulacje oparte są na fałszywych założeniach – dodaje.
Analityk podkreśla, że efektywność pracy nie ma charakteru linearnego. – Oczekiwanie, że ktoś będzie pracował jak automat przez czterdzieści lub więcej godzin w tygodniu bez przerwy, jest nieuzasadnione. Nie bierze pod uwagę różnych typów pracy czy tego, że w zależności od okoliczności, np. sytuacji osobistej, jesteśmy mniej lub bardziej produktywni – analizuje.
Konopczyński zwraca też uwagę, że ewentualna walka z palaczami może być problematyczna w świetle obowiązującego prawa. Coraz więcej ludzi pracuje bowiem przy komputerach. – A prawo pracy mówi jasno, że takie osoby mają prawo do pięciu minut przerwy po każdej godzinie pracy. Tutaj pojawi się pytanie, czy ewentualne sankcje dla palących pracowników nie naruszałyby tej normy? – pyta.
Akcja przeciwko palącym, choć w założeniu teoretycznie słuszna, tak naprawdę wpisuje się w trend naciskania przez pracodawców na coraz większą efektywność pracy. A mówiąc mniej eufemistycznie – po prostu eksploatacji pracowników. – Jest wiele firm, jak np. Amazon, które w poszukiwaniu większej efektywności idą bardzo daleko w ingerencji w prywatne sprawy pracowników. To samo, co mówią przedsiębiorcy o wyjściu na papierosa, można przecież odnieść do korzystania z toalety. Przecież znamy niechlubne przykłady firm, szczególnie z sektora handlu, które poważnie ograniczały prawa pracowników nawet do swobodnego regulowania funkcji fizjologicznych – mówi Konopczyński.
Dlatego mimo jak najbardziej słusznego celu, jakim jest walka z paleniem, na pierwszy plan wysuwa się negatywny wydźwięk inicjatywy. Jest nim oskarżający ton pracodawców, kiedy mówią o tym, że palący pracownicy narażają ich na koszty. W tym wypadku o wiele lepiej zadziałałaby akcja z bardziej pozytywnym przesłaniem.
– Pracodawcy mogliby np. ogłosić wspólny projekt i wprowadzić zasadę, że zatrudnione w ich firmach osoby niepalące mają prawo do skróconego o 30 minut czasu pracy. Wydaje się, że skuteczność takiego rozwiązania byłaby o wiele większa, zarówno dla społeczeństwa, jak i dla morale w przedsiębiorstwie – ocenia Konopczyński.
Tymczasem próba zdyscyplinowania palaczy w pracy przypomina raczej czasy ekonomii folwarcznej. – Jeśli przedsiębiorcy będą ingerować w sprawy, które nie są przedmiotem umowy o pracę, to może to odnieść odwrotny efekt jeśli chodzi o wizerunek zaangażowanych w akcję pracodawców – ostrzega Konopczyński.
Wysłaliśmy do Pracodawców RP pytania dotyczące akcji, ale wciąż czekamy na odpowiedź. Jak tylko ją otrzymamy, to wrócimy do sprawy.
Po publikacji materiału otrzymaliśmy odpowiedź od Pracodawców RP, podpisaną przez Roberta Kwiatkowskiego, dyrektora generalnego organizacji.
– Celem programu nie jest karanie pracowników za palenie w pracy – oczywiście pod warunkiem, że odbywa się w granicach przepisów – a zmotywowanie ich do rzucenia palenia, a przede wszystkim dostarczenie im potrzebnego do tego wsparcia – twierdzi. – Akcent, jaki kładziemy na koszty palenia dla pracodawców, nie ma wywołać u palących pracowników poczucia winy, a jedynie przekonać kadrę kierowniczą o ekonomicznych korzyściach wspierania pracowników w rzucaniu palenia – dodaje.
– I tak 1000 firm w całej Polsce otrzyma pakiety materiałów o rzucaniu palenia, w tym poradnik dla pracowników. Poradnik będzie zawierał testy oceny siły uzależnienia i testy motywacji do rzucenia palenia, a także porady jak radzić sobie z objawami odstawienia nikotyny oraz jak zaplanować rzucanie tak, by zminimalizować ryzyko powrotu do nałogu. Poradnik omówi również dostępne na rynku środki farmakologiczne wspomagające rzucanie palenia – wylicza Kwiatkowski.
Dyrektor Pracodawców RP nie ukrywa jednak, że aspekt akcji jest nie tylko zdrowotny, ale i „ekonomiczny”. – Pracodawcom zależy, że pracownicy zobowiązując się do wykonywania pracy w określonym czasie – rzeczywiście tę pracę wykonywali. Dlatego działania pracodawców będą szły w kierunku pomagania pracownikom w pozbyciu się nałogu – co będzie korzystne zarówno pod względem zdrowotnym, jak i ekonomicznym – stwierdza.