Polska

Przyjęli dwie uchodźczynie z Ukrainy. Po kilku tygodniach nakryła męża z Tatianą. „Byli w samych majtkach…”

Dla tej miłości zostawiła wszystko — swój rodzinny dom na południu Polski, bliskich, studia… Z dnia na dzień porzuciła wszystko, by zamieszkać w obcym mieście i rozpocząć nowe życie z ukochanym mężczyzną. Po czterech latach Anna i Piotr [prawdziwe imiona do wiadomości redakcji] wzięli ślub. Idylla skończyła się zupełnie niespodziewanie. Po wybuchu wojny za naszą wschodnią granicą małżonkowie zdecydowali się udzielić schronienia dwóm uchodźczyniom z Ukrainy. Jedna z nich w ciągu zaledwie kilku dni zdobyła serce Piotra, a Anna straciła dom i miłość swojego życia. Ta sytuacja ją przerosła, doprowadzając nawet do próby samobójczej.

Przyjęli dwie uchodźczynie z Ukrainy. Po kilku tygodniach nakryła męża z Tatianą. "Byli w samych majtkach..."

Anna (29 l.) i Piotr (42 l.) poznali się w marcu 2017 r. na jednym z internetowych forów. 23-letnia wówczas kobieta czuła, że spotkała bratnią duszę.

— Napisał do mnie na jednej z grup dyskusyjnych. Wymieniliśmy się numerami telefonów. Przegadaliśmy całą noc. On jest z Olsztyna, ja z południa Polski. Zakochaliśmy się w sobie. Po pewnym czasie zaproponował, żebym zamieszkała u niego. Zgodziłam się. Na koniec września przyjechał po mnie i po mojego kota, zabrał nas do Olsztyna. Zamieszkaliśmy w jego trzypokojowym mieszkaniu, złożyłam dokumenty na studia na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim — mówi w rozmowie z „Faktem” Anna.

13 sierpnia 2021 r., po czterech latach związku, para zdecydowała się wziąć ślub cywilny.

— On miał już za sobą rozwód ze swojej winy, ale wówczas nie patrzyłam na to. Kochałam go. Akceptowałam. W ciągu tych kilku lat dużo razem przeszliśmy. Myśleliśmy nawet o powiększeniu rodziny. Dlatego zupełnie nie spodziewałam się tego, co wkrótce miało się wydarzyć… — dodaje Anna.

Olsztyn. Dała młodej Ukraince dach nad głową, straciła męża

Pod koniec lutego 2022 r. wybuchła wojna na Ukrainie. Anna w najgorszych snach nie mogła przypuszczać, że konflikt u naszych sąsiadów zza wschodniej granicy przyczyni się do jej osobistej tragedii.

— On się uparł, że chciałby walczyć na Ukrainie. Nawet dzwonił do ambasady Ukrainy w tej sprawie, jednak nie miał ani wykształcenia, ani przygotowania potrzebnego na wojnie. Widziałam, jak to przeżywał. Usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać. Powiedziałam mu, że jak tak bardzo chce pomóc, to mając trzypokojowe mieszkanie możemy udzielić komuś schronienia. Na Facebooku powstały grupy, na których szukano miejsc dla uchodźców. I właśnie na jednej z takich grup znaleźliśmy dwie panie, którym postanowiliśmy udzielić schronienia przed wojną. To był początek mojego koszmaru… — opowiada Anna.

Dalej wydarzenia potoczyły się błyskawicznie.

— Miałam świadomość, że to jego mieszkanie. Zapytałam, czy jest gotowy. Powiedział, że tak. 6 marca 2022 r. pojechał autem po te kobiety, a ja zostałam w mieszkaniu przygotować pokój. Mąż odebrał je spod punktu pomocowego w Olsztynie, który był zorganizowany właśnie dla Ukraińców. Przyjechali wieczorem. Młodsza z kobiet, 31-letnia Tatiana, uciekła przed wojną z Chersonia, a starsza, 55-letnia Olga, z Kijowa — opowiada Anna.

Z relacji kobiety wynika, że już pierwszego wieczoru po przyjeździe uchodźczyń z Ukrainy, Piotr zachowywał się inaczej niż zazwyczaj.

— Starsza z kobiet była na tyle zmęczona, że szybko poszła spać. Mąż zaproponował młodszej Ukraince alkohol. Zdziwiło mnie to, bo on nigdy nie pił. Ja odpuściłam i stwierdziłam, że nie będę ingerować. Przez cały następny tydzień mąż pracował. W następny weekend, tydzień po ich przyjeździe, mąż znowu postawił na stole alkohol. Razem z Tatianą wypił około 0,7 litra alkoholu na głowę. Następnego dnia na godz. 5:40 miałam do pracy. Mimo tego byli już na tyle pod wpływem alkoholu, że obudzili mnie około 2:00 nad ranem — relacjonuje Anna.

Kobieta twierdzi, że od tamtej pory jej mąż i Tatiana zaczęli spędzać ze sobą coraz więcej czasu. Ona natomiast miała słyszeć coraz więcej przykrych słów pod swoim adresem.

— 14 marca 2022 r. ta druga pani z Ukrainy wyjechała do Niemiec. Tatiana została u nas. Organizowałam pomoc dla niej od przyjaciół, znalazłam jej lekcje języka polskiego, chodziłam z nią do lekarza. Tymczasem mąż coraz częściej mówił, że jestem do niczego, że się źle ubieram, że nie robię makijażu, że nic nie robię w domu. Natomiast coraz więcej czasu poświęcał jej. Pamiętam, że kiedyś przy posiłku poprawiłam wymowę Tatiany. Nakrzyczał na mnie za to. Wszędzie byli razem, stali się nierozłączni i unikali mojej osoby. To sprawiło, że zaczęłam zadawać pytania. W odpowiedzi Piotr mówił, że przesadzam, że jestem głupia, że się czepiam — opowiada Anna.

„Byli w samych majtkach i koszulkach. Leżeli przytuleni…”

30 marca wydarzenia przybrały dramatyczny obrót. Doprowadzona do ostateczności Anna usiłowała popełnić samobójstwo, połykając dużą ilość lekarstw.

— Sytuacja w domu była już tak napięta, że zaczęłam szukać pomocy w różnych instytucjach. Dzwoniłam do ośrodka Caritasu, na telefon zaufania i do Centrum Praw Kobiet. Niestety, wszędzie trzeba było czekać. 30 marca 2022 r., kiedy weszłam do domu, mój mąż i Tatiana siedzieli w kuchni. Ona mu się na mnie o coś poskarżyła. No i wybuchła kolejna awantura. Zaczęłam się ubierać. Wykrzyczał mi, że najlepiej, żebym przedawkowała leki. Kiedy doszłam do drzwi, nie chciał mnie wypuścić. Pamiętam, że miałam ten lek przy sobie. Wyciągnęłam całe opakowanie tabletek i połknęłam wszystkie na raz — kontynuuje dramatyczną opowieść Anna.

Kobieta trafiła na SOR. Na szczęście lekarzom udało się uratować jej życie. Mąż — jak twierdzi Anna — nie odebrał jej nawet ze szpitala.

— Kiedy wróciłam do domu, Piotr i Tatiana siedzieli w kuchni. Na stole stały dwa kieliszki i prawie pusta butelka wina. Wezwał policję, bo — według niego — byłam agresywna. Kiedy policja odjechała i zostaliśmy sami, to poszli razem do pokoju. Po pewnym czasie otworzyłam drzwi, zrobiłam im nawet zdjęcie. Byli w samych majtkach i koszulkach. Leżeli przytuleni. Chciałam zrobić drugie zdjęcie, żeby mieć dowód. Wtedy on się zerwał i wyrwał mi telefon. Przyjechała moja przyjaciółka, żeby mnie stamtąd zabrać. Na szybko złapałam parę rzeczy, kota i wyszłam. Od tamtej pory miałam zakaz wchodzenia do domu — opowiada Anna.

Kobieta — jak twierdzi — z dnia na dzień została bez dachu nad głową i znalazła się w bardzo trudnej sytuacji finansowej.

— Nie wszystkie rzeczy udało mi się zabrać z mieszkania. Zdołałam wziąć tylko kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Zostały tam moje leki, które przyjmuję na stałe i których nie mogę tak po prostu odstawić. Do dziś mi ich nie zwrócił — mówi Anna. — Kiedy zostałam bez dachu nad głową, zatrzymałam się u przyjaciółki. Potem przez kilka dni mieszkałam w ośrodku Caritasu w Olsztynie. Koleżanka zorganizowała zbiórkę dla mnie. Wsparcie uzyskałam też od Okręgowego Ośrodka Pomocy Pokrzywdzonym Przestępstwem. Pomogli mi też ludzie ze Stowarzyszenia Pomocy Humanitarnej, gdzie jestem wolontariuszką. Potem wynajęłam malutki pokój, w którym do tej pory mieszkam.

Anna złożyła w sądzie pozew o rozwód z orzeczeniem o winie męża. Pierwsza rozprawa została wyznaczona na 24 stycznia 2023 r.

— Proponowałam mediacje, ale nie skorzystał. Odmówił. Nadal mieszka z Tatianą. Z tego, co wiem, to ona w lipcu podjęła pracę w supermarkecie przy rozkładaniu towaru. Publicznie nazywa go swoim mężem, mimo że nie mamy jeszcze rozwodu — twierdzi Anna i zapowiada, że będzie walczyła o sprawiedliwość w sądzie.

— Chciałabym odzyskać to, co zainwestowałam w to małżeństwo. Pospłacałam jego kredyty, zadłużenia, zainwestowałam w remont jego mieszkania i po tym wszystkim wyrzucił mnie jak psa — mówi z rozgoryczeniem Anna.

Kobieta założyła też w prokuraturze zawiadomienie przeciwko mężowi o znęcanie się.

— Chciałam, żeby mąż miał postawione zarzuty o znęcanie się nade mną, ale prokuratura odmówiła wszczęcia sprawy, ponieważ nie dopatrzyła się znamion przestępstwa. Według prokuratury wyrzucenie z mieszkania, eskalacja agresji do tego stopnia, że zostałam doprowadzona do próby samobójczej — to wszystko nie ma znamion przestępstwa. Wygląda na to, że w naszym kraju musi dojść do tragedii, aby nastąpiła reakcja ze strony organów ścigania. Żyjemy w chorym państwie, w którym ofiary przemocy cierpią w milczeniu, bo większość spraw jest zamiatana pod dywan, dokładnie tak jak moja — podsumowuje smutno Anna.

Kobieta przyznaje, że tegoroczne święta będą najsmutniejszymi w jej życiu.

— W Wigilię jadę w delegację z pracy. Do domu rodzinnego mam prawie 500 km. Poza tym nie mam odwagi spojrzeć mamie w oczy. Wiem, że się o mnie martwi. Widzę jak to przeżywa.

Stanowisko męża Anny

O komentarz w sprawie zwróciliśmy się do męża Anny. Chcieliśmy wysłuchać jego wersji wydarzeń, udostępnić łamy „Faktu”, by odpowiedział na zarzuty żony. Mężczyzna najpierw zgodził się na rozmowę i szczegółowo opowiedział swoją wersję wydarzeń, twierdząc, że jego żona nie ma racji. Potem jednak wycofał wszystkie swoje wypowiedzi i zdecydował, że jego oficjalne stanowisko w tej sprawie to „brak komentarza”.

Źródło: fakt.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close