– Dolnośląski oddział Polskiego Czerwonego Krzyża we Wrocławiu jest największym poszkodowanym całej tej afery. Konkretne osoby zakosiły ponad trzy mln zł tak sprytnie, że nikt tego nie widział – mówi w wywiadzie dla Onetu Jerzy Kornaus, prezes dolnośląskiego oddziału PCK we Wrocławiu. I dodaje: – Chciałbym, żeby sprawa została wyjaśniona do końca, a osoby winne zostały ukarane. Liczę też na publiczne przeprosiny ze strony osób, które tym kierowały.
- Czterech byłych polityków PiS wraz sześcioma innymi osobami zostało oskarżonych o wyprowadzenie z PCK we Wrocławiu ponad trzech mln zł
- Przed sądem będą odpowiadać m.in. były poseł PiS oraz byli radni tej partii. Proces oskarżonych w aferze PCK rozpocznie się 6 kwietnia. PCK będzie w procesie oskarżycielem posiłkowym
- Chcielibyśmy żeby wróciło przynajmniej 100 proc. tego, co zostało udowodnione, czyli ponad trzy mln zł. Gdyby to byli ludzie honoru, to do tego, co zabrali, dołożyliby jeszcze 50 proc. jako zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy. Ale nie liczę na to – mówi Onetowi Jerzy Kornaus
- Niektórzy darczyńcy się od nas odwrócili. W dwóch miejscach w Polsce usłyszeliśmy, że nowej umowy nie będzie, bo „ze złodziejami nie będziemy podpisywać” – przekonuje prezes PCK we Wrocławiu
Tomasz Pajączek, Onet: Kiedy po raz pierwszy dowiedział się pan o wyprowadzaniu środków z dolnośląskiego oddziału PCK we Wrocławiu?
Jerzy Kornaus, prezes dolnośląskiego oddziału PCK we Wrocławiu, wiceprezes PCK: O całej sprawie dowiedziałem się mniej więcej w połowie 2017 r. po medialnych publikacjach na ten temat. Wtedy też na posiedzenie zarządu głównego został poproszony ówczesny prezes Rafał Holanowski (jeden z oskarżonych w aferze PCK, zgodził się na publikację nazwiska – przyp. red.). Po rozmowach z zarządem został zawieszony. A później odwołany z funkcji prezesa.
Jak wtedy sprawę na zarządzie tłumaczył prezes Holanowski?
Mówił, że to wszystko nieprawda. Z aktu oskarżenia przygotowanego przez prokuraturę wynika jednak, że było odwrotnie.
Niedługo potem to pan zajął jego miejsce w PCK we Wrocławiu. Wiedział pan, że wchodzi na teren, który jest nieźle zaminowany?
Nie wiedziałem, w co się pakuję. Znam Wrocław, bo już w 2006 r. byłem tu w zarządzie komisarycznym. I nie ukrywam, że to ja wprowadziłem Rafała Holanowskiego na prezesa oddziału. Rekomendowałem go na podstawie informacji, które miałem na jego temat, że jest biznesmenem i prawym człowiekiem. Liczyłem, że dzięki temu, że jest znany w środowisku biznesowym, będzie mu łatwiej pozyskać środki finansowe dla PCK.
Postawił pan na managera?
Postawiłem na osobę, która wierzyłem, że jest w stanie tej organizacji pomóc.
Gdy Holanowski został prezesem, zarząd główny miał wpływ na obsadę członków zarządu, na funkcję dyrektora?
Nie. To były decyzje prezesa. My byliśmy o nich tylko informowani.
„Nasze służby niczego nie zauważyły”
Co pan dziś myśli o całej aferze?
Dolnośląski oddział Polskiego Czerwonego Krzyża we Wrocławiu jest największym poszkodowanym całej tej afery. Konkretne osoby zakosiły ponad trzy mln zł tak sprytnie, że nikt tego nie widział. Choć z naszych informacji wynika, że kwota ta mogła być o milion zł wyższa. Nie mamy jednak tego czarno na białym.
Nasze służby niczego nie zauważyły. W PCK nie ma nikogo, kto by się zajmował wyłącznie jeżdżeniem po oddziałach i kontrolowaniem ich działalności. Rozmawiamy na ten temat, ale to wszystko wiąże się z kosztami. Na jakąś formę kontroli musimy się jednak zdecydować, żeby w przyszłości nikomu nie przyszło do głowy zrobić taki numer jak we Wrocławiu i zarabiać na okradaniu PCK.
Skąd przypuszczenie, że straty mogły być o 1 mln zł wyższe?
Przeglądamy to, co jest dostępne, np. wykaz przepływu środków między firmami słupami. Większość dokumentów zostało jednak zabezpieczonych w czasie śledztwa.
Przed wybuchem afery w 2017 r. do zarządu głównego, którego jest pan wiceprezesem, nie docierały żadne niepokojące sygnały o tym, co się dzieje w dolnośląskim oddziale PCK?
Nie mieliśmy żadnych sygnałów, że coś tu się dzieje źle. Jak teraz rozmawiam z ludźmi, którzy wtedy funkcjonowali, to pytam: To wy nic nie wiedzieliście? Przecież byliście członkami zarządu, delegatami, osobami, które miały prawo znać pewne rzeczy, a prezes, dyrektor i główna księgowa mieli obowiązek wam je przedstawić.
I co mówią?
Nikt nas nie informował.
W PCK wciąż pracują ludzie, którzy byli zatrudnieni w tamtym okresie?
Z tej ekipy pracuje u nas tylko jedna osoba. Jest nią Arkadiusz H. (jeden z oskarżonych – przyp. red.).
Dlaczego go pan zostawił?
Ufam mu. Jest dobrym pracownikiem, pełni funkcję gospodarza budynku, w którym teraz rozmawiamy. Wiele lat temu wyciągnęliśmy do niego rękę. Chłopak jest z domu dziecka. Został wykorzystany i to w bezczelny, brutalny sposób. W tej historii robił za słupa, założono na niego firmę. Nawet nie widział pieniędzy, tylko tyle, ile mu dali. Kartami do konta bankowego zawiadywał kto inny. Cała afera zaczęła się od jego zgłoszenia. Jak będzie trzeba wystawimy mu przed sądem pozytywną opinię. Nawet jeśli dostanie wyrok i będzie miał odsiadkę, to po wyjściu będzie mógł nadal u nas pracować. Wiemy, że pewne rzeczy zrobił nieuczciwie i on sam przekonał się, że na nieuczciwości daleko się nie zajedzie.
Warto być przyzwoitym.
Warto. Dla mnie ta cała sprawa jest bardzo trudna. Szukam teraz potwierdzenia, czy prezes Holanowski i wiceprezes Piotr B. w ogóle byli członkami PCK.
A mogli nie być?
Mogli. Choć członkowie zarządu powinni być bezwzględnie członkami PCK.
Jak to możliwe?
Żeby zostać członkiem PCK, trzeba złożyć deklarację członkowską i zostać przyjętym przez jednostkę podstawową typu klub lub koło. Pomijam już fakt, że w tej sprawie nie ma żadnych uchwał, ale oznaką, że się przynależy do organizacji, jest chociażby płacenie składek członkowskich.
A oni nie płacili?
Na razie nie znalazłem śladów, żeby płacili. W kontekście całej sprawy to jednak nic nie zmienia. Za niepłacenie składek można kogoś wykluczyć z organizacji. Tylko jeśli ktoś nie był w ogóle w organizacji, to jak ja go mam wykluczyć?
„Ze złodziejami nie będziemy podpisywać”
Jak afera związana z okradaniem PCK wpłynęła na samą organizację? Czy to jest odczuwalne we Wrocławiu i innych oddziałach?
Jest, bardziej nawet w innych oddziałach niż na Dolnym Śląsku.
W jaki sposób?
Niektórzy darczyńcy się od nas odwrócili. Mamy oddziały, które mają podpisane umowy z gminami dotyczące współpracy i bardzo dobrze współpracują. W dwóch miejscach w Polsce usłyszeliśmy jednak od urzędników, że nowej umowy nie będzie, bo „ze złodziejami nie będziemy podpisywać”. Dla mnie jest to dziwne, bo nie można oceniać wszystkich przez pryzmat tego, co się stało we Wrocławiu. Za to, co się tu działo będą odpowiadać konkretne osoby. Nie ma odpowiedzialności zbiorowej.
Ludzie też się od was odwrócili?
Nie odczuwamy, by ludzie się od nas odwrócili. Bardziej jednak pilnujemy rzeczy pozostawianych przez nich w naszych kontenerach. Próbujemy nowych rozwiązań technicznych. Na Podkarpaciu testowaliśmy system, dzięki któremu wiedzieliśmy, że ktoś otwierał pojemnik. Mogliśmy sprawdzić, czy to był ktoś od nas. Ten system wymaga jeszcze udoskonalenia.
Czy po aferze we Wrocławiu była kontrola w pozostałych oddziałach, czy nie dochodzi lub nie dochodziło tam do podobnych zdarzeń?
Tak. Dyrektorzy i prezesi otrzymali polecenie, by sprawdzić i poinformować, jak to wygląda w ich oddziałach. Jako PCK nie mieliśmy zewnętrznej firmy kontrolującej nasze działania, ale posiadamy komisje rewizyjne na każdym szczeblu organizacyjnym. Są to jednak ciała społeczne, często składające się z ludzi, którzy choć przeszkoleni nie są zawodowcami w danej branży i którzy poświęcając swój prywatny czas, wykonują te trudne zadania kontroli. Większość z nich wykonuje swoje zadania w sposób rzetelny, nawet zawodowcy by się nie powstydzili. Niestety w dolnośląskim oddziale ta społeczna kontrola zawiodła, nie spełniła swojego zadania. Funkcji kontrolnej nie spełnili również inni działacze, którzy byli blisko całej sytuacji.
Pracujecie nad odbudowaniem utraconego zaufania?
To jest podstawa. Staramy się uporządkować wszystkie sprawy, także poradzić sobie z długami, naszymi wewnętrznymi, ale też wobec ZUS. Wspiera nas w tym zarząd główny. Pokazaliśmy, że jesteśmy wiarygodni. Poprzedni rok skończyliśmy na plusie rzędu kilkudziesięciu tys. zł.
Ile wynosi wasz dług?
Mamy jeszcze ok. 1 mln zł długu.
PCK chce odzyskać pieniądze i liczy na przeprosiny
Liczy pan, że w procesie, który rozpocznie się 6 stycznia, uda się PCK odzyskać utracone pieniądze?
My w tym procesie będziemy oskarżycielami posiłkowymi. Chcielibyśmy żeby wróciło przynajmniej 100 proc. tego, co zostało udowodnione, czyli ponad trzy mln zł. Gdyby to byli ludzie honoru, to do tego, co zabrali, dołożyliby jeszcze 50 proc. jako zadośćuczynienie za wyrządzone krzywdy. Ale nie liczę na to.
Poza odzyskaniem pieniędzy, na co pan jeszcze liczy?
Chciałbym, żeby sprawa została wyjaśniona do końca, a osoby winne zostały ukarane zgodnie z prawem. Liczę też na publiczne przeprosiny ze strony osób, które tym kierowały. Dla mnie satysfakcją byłoby, gdyby te przeprosiny wyszły od nich, a nie były wymuszone. Tego bym oczekiwał. Wiedziałbym wtedy, że do nich dotarło, że zrobili coś złego. Wyrządzili wielką krzywdę całej organizacji. Teraz trzeba wszystko po nich prostować. Dwie poprzednie księgowe, które były tu zatrudnione (jedna jest oskarżona – przyp. red.) nie miały stosownego wykształcenia. Teraz porządek próbuje przywrócić nowa księgowa wraz z dyrektorem, za co im bardzo dziękuję. Podziękowania kieruję też pod adresem wszystkich pracowników oddziału.
A dopuszcza pan myśl, że oskarżeni obronią się w sądzie i zostaną uniewinnieni?
Byłbym zdziwiony, ale nie zszokowany. W mojej opinii wina jest jednak ewidentna.
25 kwietnia odbędą się wybory w dolnośląskim oddziale PCK. Pan dalej chce kontynuować misję we Wrocławiu?
Chciałbym, ale to wszystko zależeć będzie od delegatów. Na pewno nie jestem przywiązany do stołka. Mam jednak świadomość, jak to wszystko tu wygląda i jaka jest sytuacja organizacyjna. Ponadto są już efekty naszych działań. W środę podpisaliśmy sprawozdanie finansowe i zostało ono pozytywnie zaopiniowane przez biegłą rewident. Powoli się podnosimy.
Czyli jest pan gotowy, by jeszcze przez cztery lata dojeżdżać co kilka dni do Wrocławia z Tarnowa.
Pięć godzin jazdy pociągiem i jestem na miejscu, to nie dużo.
Ta afera jest największą rysą w historii PCK?
Jeśli mówimy o okradaniu organizacji to jest to największa afera w naszej historii. Przez kilka lat zniszczono czystą działalność Polskiego Czerwonego Krzyża.
Czy pana zdaniem w tego typu organizacjach powinni zasiadać politycy?
W statucie mamy zapisane, że jesteśmy apolityczni.
Ale we Wrocławiu oddziałem PCK przez lata kierowali czynni politycy.
Nie bronimy politykom angażowania się w działalność PCK. Tylko oni mają się zachowywać zgodnie ze statutem organizacji, a nie partii, do której należą. Mają się zachowywać zgodnie z zasadami ludzkimi. A tutaj zadbano o swoje prywatne cele. Można to nazwać bezwzględnością, ale dla mnie to jest zwykła głupota. Ktoś myślał, że to nigdy nie wyjdzie na jaw? Przecież to były duże pieniądze. One się w końcu musiały gdzieś pojawić. Czy dla dwóch czy trzech milionów warto jest szargać swoje dobre imię? Ja wolałbym żyć biednie, ale uczciwie. W tym przypadku z tą uczciwością to było nie po drodze wszystkim. Każdy może mieć jednak swoje zdanie na ten temat.
Jak pan myśli, ile potrzeba czasu, żeby PCK odcięło się od tej sprawy?
Jednym z etapów na pewno będzie zakończenie sprawy sądowej.
Interesuje się pan polityką?
Nie interesuję się.
Jak podawała „Gazeta Wyborcza” pieniądze z okradania PCK miały trafić m.in. na rzecz kampanii Anny Zalewskiej.
Czytałem. Jeżeli ktoś wsparł jej kampanię jakąś kwotą, to niech sąd dochodzi, skąd te pieniądze były. Brakuje mi uczciwej reakcji pani Zalewskiej na tę sprawę, nawet jeśli o niczym nie wiedziała. Jak na jakimś wiecu rozdawano jabłka, to bardzo dobrze, bo ludzie dostali owoce. Ale że robiono to niezbyt uczciwie, to jest już inna sprawa. Czekam na wyjaśnienie wszystkich wątków tej sprawy, choć część z nich została umorzona.
Czego ta sytuacja nauczyła PCK?
Żeby pewnych rzeczy mocno pilnować. Jak jesteśmy w organizacji, to nie ma mowy o dowolności. Nie może być tak, że robimy sprawozdanie jak nam się podoba, a jak nie, to nie robimy. W organizacji są pewne zasady, których trzeba przestrzegać. Na wszystko muszą być dokumenty, protokoły, umowy, uchwały, bo to nie jest nasz prywatny biznes.
Jestem bardzo wdzięczny działaczom – członkom PCK za ich zaangażowanie i działalność na rzecz drugiego człowieka. Niestety nasi poprzednicy dokonali ogromnego spustoszenia, tym, co zrobili, wyrządzili ogromną krzywdę wielu uczciwym ludziom.
Źródło: onet.pl