„Oświadczyłam oficjalnie przed rządem Tanzanii, że Kabula przechodzi pod moją opiekę i, że będę finansować jej życie oraz edukację” – wyznała Martyna Wojciechowska (45 l.) w wywiadzie dla „Vivy”. Od tego czasu wiele się zmieniło. Jak obecnie wyglądają relacje podróżniczki z adoptowaną córką?
Martyna Wojciechowska z Kabulą /AKPA /AKPA
„Bóg jest najważniejszą Osobą w moim życiu” – podkreśla 22-letnia Kabula z Tanzanii. Mimo młodego wieku doświadczyła ogromu cierpień. Nic jednak nie zachwiało jej wiarą w miłość i dobroć Najwyższego.
Nie zwątpiła nawet wtedy, gdy pewnej nocy do jej domu wtargnęli złoczyńcy, którzy potwornie ją okaleczyli.
„Kiedy zostałam zaatakowana, Bóg wcale mnie nie opuścił. Wiedział o tej sytuacji i Jego wolą było to, żebym tego doświadczyła. Ale potem zesłał mi Martynę, żeby mi pomogła” – mówi z przekonaniem młoda kobieta.
Polska podróżniczka poznała Kabulę sześć lat temu. Była wówczas smutną, opuszczoną, zamkniętą w sobie dziewczyną.
„Nie pierwszy raz do Buhangija przyjechali zagraniczni dziennikarze. Wiedziałam, że z tych odwiedzin nic nie wynika. Ot, zapytają o coś, porobią zdjęcia i znikną, jak zwykle. Nie chciałam z nikim rozmawiać. Jedyną osobą, z którą wtedy rozmawiałam, był Bóg. Nie obchodziło mnie, kim jest ta czekająca na mnie reporterka. Ani czego chce” – wspomina Tanzanka.
W końcu zgodziła się na rozmowę.
„Jej historia wstrząsnęła mną jak żadna inna” – wyznała Martyna Wojciechowska.
Gdy słuchała Kabuli, nie mogła powstrzymać łez. Na straszliwy los skazał to niewinne dziecko jasny kolor skóry spowodowany chorobą, albinizmem.
Martyna Wojciechowska z Kabulą /Wojciech Olszanka/Dzien Dobry TVN/East News /East News
W Tanzanii trwa okrutny proceder, osoby takie jak ona, dotknięte bielactwem, są okaleczane i zabijane. Z ich skóry wyrabia się mikstury i amulety. Niektórzy przypisują im magiczną moc i kupują je na czarnym rynku.
To dlatego do chaty, gdzie 12-letnia Kabula mieszkała z rodziną, pewnej nocy wpadli złoczyńcy i ciosami siekierą pozbawili ją prawej ręki.
„Ja umieram, mamo, za chwilę umrę” – płakała, leżąc w kałuży krwi.
Przeżyła, ale okaleczenie ciała odcisnęło piętno na jej psychice. Dla bezpieczeństwa odesłano ją do ośrodka dla albinosów, daleko od domu.
Nie odwiedzała jej tam matka ani ojciec, którego podejrzewała o to, że był zamieszany w ten bestialski napad.
Chwila, gdy Bóg zesłał jej Martynę, stała się początkiem nowego życia. To dzięki niej w sercu Kabuli zagościła nadzieja.
Podróżniczka zebrała fundusze na to, by mogła się dalej uczyć, zdecydowała się też adoptować ją na odległość.
W pomoc zaangażował się polski misjonarz ks. Janusz Machota. Ze wsparciem Martyny wybitnie zdolna dziewczyna skończyła szkołę średnią, poszła na studia prawnicze.
„Chcę być adwokatem, żebym mogła walczyć o prawa dzieci, bo one nie potrafią się same obronić, a szczególnie te naznaczone albinizmem” – mówi.
Polską dziennikarkę widuje rzadko, a na co dzień siłę do walki o marzenia czerpie z relacji z Bogiem.
„Wiara jest dla mnie bardzo ważna, bo daje mi nadzieję i pozwala być szczęśliwą” – zapewnia Tanzanka.
Martyna Wojciechowska o Nanga Parbat /Piotr Andrzejczak/East News /MWMedia
Jej przybraną mamę wzrusza ta żarliwa, pozbawiona wątpliwości postawa Kabuli. Martyna samą siebie uważa za osobę poszukującą, przyznaje, że nie jest ideałem katoliczki. Ale w ostatecznych sytuacjach też szuka wsparcia u Siły Wyższej.
„Są takie momenty, kiedy zostaje ci tylko modlitwa” – mówi.
Pasja podróżnicza i zamiłowanie do sportów ekstremalnych sprawiły, że jej życie nieraz wisiało na włosku.
„Moje dziecko cztery razy umierało mi na rękach, a ja razem z nim” – wyznała kiedyś jej rodzicielka, Joanna Wojciechowska.
Martyna wychodziła jednak cało z wszelkich tarapatów. W młodości pokonała chorobę nowotworową, miała złamany odcinek szyjny kręgosłupa, przeżyła wybuch na motorówce.
Gdy uległa groźnemu wypadkowi na Islandii, w którym zginął towarzyszący jej operator, nie wiadomo było, czy kiedyś stanie na własnych nogach.
Potem znów musiała walczyć o życie, bo wyniszczała ją choroba tropikalna. Dziennikarka schudła 20 kg, ale na szczęście wróciła do zdrowia.
Te wszystkie trudne doświadczenia, gdy dotykała własnej śmiertelności, uświadomiły jej coś ważnego.
„Wtedy to czuję. Ani piękno, ani szansa wyjścia z takiej opresji nie może leżeć po ludzkiej stronie” – przyznaje Martyna Wojciechowska.
Podobne refleksje wywołują w niej góry. Kiedy stanęła na najwyższym szczycie świata, Mount Evereście, i rozejrzała się dokoła, dotarło do niej, że dzieło tak doskonałe mógł stworzyć jedynie Bóg.
„Czasami jest po prostu tak piękny widok, tak piękny, że cokolwiek byś pomyślał, będziesz się modlić” – mówi.
Źródło: pomponik.pl
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (MSWiA) wprowadziło nowe regulacje, które nakładają obowiązek montażu autonomicznych czujek…
Tragiczne wieści po zatruciu chlorem ośmiorga dzieci na basenie w Ustce. Eska informuje, że kolejny…
Miłosne perypetie Jarusia z “Chłopaków do wzięcia” są bardzo przewrotne. Uczestnik kultowego programu najpierw długo…
Krzysztof Ibisz postanowił podzielić się z fanami kilkoma ważnymi nowinami. Prezenter przy okazji zdradził płeć…
Wokół Ivana Komarenko w ostatnich latach narasta coraz więcej kontrowersji. Muzyk najpierw sprzeciwiał się szczepieniom…
Podobnie jak żona nie doczekał ukarania winnych śmierci ich syna Piotra, najmłodszej ofiary stanu wojennego…
Leave a Comment