2,6 proc. poparcia i ostatnie, szóste miejsce wśród liczących się kandydatów na prezydenta. To wynik Roberta Biedronia w sondażu IBRiS dla „Rzeczpospolitej”. Kandydat lewicy zakleszczył się w blokach startowych i znikąd nie widać ratunku. Jak do tego doszło?
Robert Biedroń przed debatą w Telewizji Publicznej /Jan Bogacz/TVP /Agencja FORUM
Nie wszyscy już pamiętają, jak duże oczekiwania wiązano z Robertem Biedroniem po tym, jak w 2014 r. sensacyjnie wygrał wybory na prezydenta Słupska. Wielka fala oczekiwań wezbrała nie tylko na lewicy. Ba, nie tylko w Polsce.
„W tej chwili to najsłynniejszy polski polityk na świecie. O jego wyborze na prezydenta Słupska poinformowano nawet w Indiach. Gej prezydentem! Co prawda małego miasta, ale znajomi mówią, że na tym się nie skończy” – komentowała Ewa Siedlecka na łamach „Gazety Wyborczej”.
„On za kilka lat wróci jako przywódca nowej lewicowej partii. A potem – może prezydent?” – zastanawiał się Adam Bodnar, wówczas wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
„Polska Biedroniem stoi” – nie szczypał się dziennik.pl. „Biedroń prezydentem Polski?” – pytał „Fakt” już w 2014 r.
„Rewolucja na polskiej prowincji”, „fenomen”, „złamanie tabu” – to z kolei komentarze niemieckiej i austriackiej prasy.
Po drodze coś poszło nie tak.
Niekonsekwentne komunikaty na temat swojej przyszłości w słupskim ratuszu, w podobny sposób zmieniające się deklaracje co do mandatu europosła (zrzeknie się – nie zrzeknie się), wreszcie szybki rozbłysk Wiosny i równie szybkie wygaszanie interesu.
Gdy wreszcie ziściło się to, o czym mówiono od niemal sześciu lat – start Roberta Biedronia w wyborach prezydenckich – opinia publiczna zareagowała, najdelikatniej rzecz ujmując, apatycznie. Nędzny słupek ilustrujący 2,6 proc. w sondażu to wymowny symbol jego kampanijnych mąk.
🔴 TYLKO U NAS: #Sondaż @IBRiS_PL: 10 maja prezydent @AndrzejDuda nie zostałby wybrany w I turze. W II turze zmierzyłby się z @szymon_holowniahttps://t.co/304ooisKMe pic.twitter.com/daxfk0lfZf
— Rzeczpospolita (@rzeczpospolita) May 11, 2020
Sytuacja wyjątkowa. Ale dla pozostałych kandydatów również
Rację mają politycy lewicy mówiący, że sytuacja jest wyjątkowa i uniemożliwia prowadzenie normalnej kampanii wyborczej. A jednak w tych samych warunkach epidemicznych na implozji kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej potrafili zyskać Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz. A Robert Biedroń nie potrafił.
Dołowanie Roberta Biedronia jest o tyle zastanawiające, że rywale wydają się być dla niego wręcz wymarzeni – oto dziewięcioro na 10 kandydatów to politycy prawicowi bądź centroprawicowi, mniej lub bardziej konserwatywni. Robert Biedroń miał więc do „zagospodarowania” cały progresywny elektorat, przy zerowej konkurencji na tym polu. A jednak do tego nie doszło.
– Nie jestem zaskoczony, że jego walka tak wygląda, bo w nim po prostu nie ma woli zwycięstwa. W Kosiniaku-Kamyszu ona jest, w Hołowni również, a to jedna z podstaw zwycięstwa w wyborach. Kandydat musi być absolutnie przekonany, że ma jakąś szansę. Jeżeli ma cień wątpliwości, to jest na z góry przegranej pozycji i ludzie widzą, że tego zapału brakuje – ocenił w rozmowie z Interią prof. Antoni Dudek z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Robert Biedroń /Mateusz Włodarczyk /Agencja FORUM
Chwedoruk: Dwie grupy wyborców lewicy
Prof. Rafał Chwedoruk z Uniwersytetu Warszawskiego wskazuje na strukturę elektoratu lewicy z minionych wyborów parlamentarnych.
Z jednej strony tworzyli go wieloletni wyborcy SLD. Chwedoruk określa ich jako osoby starszo-średniego pokolenia, z małych i średnich miast na ścianie zachodniej, często z przeszłością w służbach mundurowych, o bardzo mocnym nastawieniu antypisowskim.
– Dla tego elektoratu tradycyjnego Robert Biedroń nie był atrakcyjny, ponieważ był politykiem, który kojarzy się z kwestiami kulturowymi. To był elektorat, który niegdyś bardzo mocno odrzucił panią Ogórek. To elektorat, dla którego autorytetami byli politycy w stylu zmarłej niedawno Krystyny Łybackiej, czy Janusza Zemkego, a więc ludzie o dużym dorobku życiowym, poważni, solidni. Robert Biedroń był tu trochę obok – uważa prof. Chwedoruk.
Drugą grupę wyborców lewicy stanowią, według niego, ludzie młodzi i w średnim wieku, z dużych miast, którzy przypłynęli do lewicy, tej w zjednoczonym wydaniu z 2019 r., wraz z takimi politykami jak Adrian Zandberg i Robert Biedroń właśnie.
– To „elektorat warunkowy”. I on ma w tych wyborach dokąd pójść – ocenia ekspert.
Zdaniem prof. Chwedoruka wielu millenialsów odpływa od Biedronia w stronę Szymona Hołowni, natomiast tradycyjny elektorat SLD zainteresował się Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem. Przy czym Hołownia postrzegany jest nie jako katolicki publicysta, tylko przez pryzmat swojej wieloletniej obecności show-biznesie.
Nasz rozmówca uważa, że program Roberta Biedronia nie odgrywa roli w przepływach poparcia.
– Niezależnie od tego, co Robert Biedroń mówi – a mówi to, co jest zapisane w wyraźnie lewicowym programie – to jednak siłą rzeczy w warunkach silnej personalizacji nie patrzymy na profil ideowy partii, tylko kojarzymy stereotyp związany z politykiem – prof. Chwedoruk uważa, że Biedroń kojarzony jest z postulatami „kulturowymi”, a te, w jego ocenie, nie rezonują w czasach kryzysu.
Trudno jednak przyjąć, że postrzeganie Biedronia nie przez pryzmat lewicowych postulatów gospodarczych tylko z perspektywy np. praw LGBT, jest jakoś szczególnie krzywdzące. Wszak zarówno w Twoim Ruchu, jak i w Wiośnie, mocno wybrzmiewały elementy liberalizmu gospodarczego. Biedroń nigdy nie był czempionem sprawiedliwości społecznej w tej akurat sferze, a programy, które promował na poszczególnych etapach swojej kariery, były w tych kwestiach bardzo zróżnicowane. Co więcej – w czasach Wiosny, przecież nie tak dawnych, unikał słowa „lewica” jak ognia i pod żadnym pozorem nie chciał się określać jako polityk „lewicowy”.
Biedroń kontra Hołownia. Walka o klimat i młodych
W ostatnim czasie widać mocne podgryzanie Szymona Hołowni ze strony otoczenia Roberta Biedronia. Wywodzący się z Wiosny poseł Maciej Gdula kpił z płaczącego nad konstytucją Hołowni. Później, na łamach „Krytyki Politycznej”, odpowiadał na list Hołowni do wyborców lewicy. Zarzucił rywalowi Biedronia hipokryzję w kwestiach klimatu. „W jednej z wielu książek o swoim stylu życia chwali się, że wylatuje 200 tysięcy mil rocznie, co znaczy, że emituje dla przyjemności tyle CO2, ile statystyczny Polak przez pięć lat!” – czytamy.
Czytam list @szymon_holownia do lewicowych wyborców. pic.twitter.com/gXalcs0Adm
— Maciej Gdula (@m_gdula) May 4, 2020
Szymon Hołownia rzeczywiście mocno postawił na sprawy klimatyczne i mówi o nich od dłuższego czasu, dzięki czemu wybudował sobie płaszczyznę porozumienia z młodymi wyborcami. Tymczasem klimatyczny program Roberta Biedronia na jego oficjalnej stronie to raptem 12 zdań, takich jak „Możemy to zrobić!” oraz „Polska może być liderem Europy”. Przy szczegółowych propozycjach Hołowni wypada to blado.
Polacy nie czytają programów – głosi obiegowa opinia. Pewnie prawda, jednak w zawodach o budowanie klimatycznej wiarygodności to przedstawiciel lewicy nieoczekiwanie znalazł się z tyłu.
Cała ta potyczka Biedroń-Hołownia, mająca jeszcze kilka innych wątków, wskazuje, że to właśnie wśród wyborców katolickiego publicysty lewica dostrzega swoje „rezerwy”. W ostatnim czasie intensywnie „demaskowano” Hołownię jako kandydata konserwatywnego, betonującego status quo, „blednącego” przy jednym postępowym Robercie Biedroniu. Jednak i ta strategia, jak wszystkie dotychczasowe, nie przyniosła sondażowych korzyści.
Źródło: interia.pl