– My, jako małe punkty, radzimy sobie ze szczepieniami najlepiej. U nas nie ma kolejek, na wyznaczony termin szczepienia czeka się krótko, a pacjenci są szczepieni zgodnie z podaną godziną. Mamy rodzinną atmosferę – mówi Interii dr Tomasz Zieliński, wiceprezes Porozumienia Zielonogórskiego. Lekarz sam pracuje w dwóch małych punktach szczepień w powiecie lubelskim. Opowiada, jak w tych miejscach przebiegają szczepienia.
Porozumienie Zielonogórskie to federacja związków pracodawców ochrony zdrowia, głównie działających w zakresie podstawowej opieki zdrowotnej. Jak mówi Interii jej wiceprezes, organizacja zrzesza podmioty znajdujące się głównie w mniejszych miejscowościach i na wsiach.
– Od ich pracowników płynie taki przekaz: my, jako małe punkty, radzimy sobie ze szczepieniami najlepiej. Znacznie lepiej niż te, które szczepią w dużych miastach. U nas nie ma kolejek, na wyznaczony termin szczepienia czeka się krótko, a pacjenci są szczepieni zgodnie z podaną godziną – opowiada dr Tomasz Zieliński.
Zaszczepienie społeczności w kilka tygodni
Dr Zieliński pracuje w dwóch małych punktach szczepień w miejscowości Wysokie i Zakrzew w powiecie lubelskim. – Mamy 3,5 tysiąca swoich pacjentów, po odjęciu dzieci, roczników, które jeszcze nie podlegają szczepieniom, nauczycieli szczepiących się razem z innymi ze szkoły, strażaków, zostaje nam około 1,2 tys. osób do zaszczepienia. To my naszą „populację” możemy zaszczepić w siedem tygodni. Dlatego też bierzemy osoby spoza przychodni, szczególnie miejscowych. Przyjmujemy wszystkich, którzy się zgłoszą, bo mamy taką możliwość – wyjaśnia lekarz.
Do jednego punktu zamawia i dostaje 30 dawek Pfizera na tydzień i 50 AstraZeneki, teraz Johnson&Johnson. – To taki minimalny pakiet. I tak średnio szczepimy 80 osób tygodniowo. Oczywiście są tygodnie, że tych szczepień jest więcej. Proporcjonalnie liczba tych szczepionek, jakby rozpatrywać ją pod kątem liczby osób, którą mamy zaszczepić, jest naprawdę duża – dodaje.
– Efekt jest taki, że już dawno mamy zaszczepionych wszystkich, którzy chcieli i mogli, z grupy 70+. Tych 60+ też właściwie już prawie zaszczepiliśmy. Tak naprawdę to nawet już nam zaczyna brakować pacjentów i czekamy codziennie na uwolnienie kolejnych roczników, żeby było kogo szczepić. Jak ktoś się zgłosi, to termin szczepienia ma na za 3-4 dni – mówi dr Tomasz Zieliński.
Rodzinna atmosfera
– W punktach w małych miejscowościach szczepienia idą najlepiej – ocenia nasz rozmówca. – Znamy naszych pacjentów. Wiemy, który senior nie przeczyta informacji SMS i trzeba do niego zadzwonić z przypomnieniem o terminie szczepienia. Wiemy, które rodziny mają tylko telefon stacjonarny i SMS do nich nie dotrze. Jesteśmy przyzwyczajeni, by w uporządkowany sposób nimi zarządzać. Ci pacjenci też nas znają, wiedzą, że jak jest termin, to będzie utrzymany, albo nawet przesunięty na wcześniejszy. Ufają nam – podkreśla dr Zieliński.
– Nie robimy tego komercyjnie, nie chcemy zrobić na tym biznesu, chcemy po prostu zabezpieczyć tę lokalną społeczność. Chcemy zająć się ich opieką medyczną poza koronawirusową. Pacjenci są zachwyceni. Jest blisko, nie ma ścisku, wszystko idzie szybko. Mamy rodzinną atmosferę – dodaje.
Jak to się ma w kontekście do dużych miast? – A tak, że mój kolega, który miał się szczepić w Warszawie, przepisał się na szczepienie do nas. Będzie je mieć za kilka dni – w Warszawie musiałby czekać do maja. Jakby miał termin od ręki, to nie jechałby do mnie 200 km – podsumowuje lekarz.
Dotychczas w Polsce wykonano 8,5 mln szczepień. Dwie dawki przyjęło 2 mln 250 tys. osób.
Źródło: interia.pl