Kiedy wydawało się, że gra w obozie władzy toczy się wyłącznie wokół Jarosława Gowina i trwały spekulacje, kiedy lider Porozumienia opuści szeregi Zjednoczonej Prawicy, w tle działał mały polityczny żuczek, który wymyślił, że to on postawi się Jarosławowi Kaczyńskiemu i pozbawi go większości w Sejmie. I udało mu się. Poseł PiS Zbigniew Girzyński, bo o nim mowa, uznał, że skoro Kaczyński musi dziś negocjować z Gowinem, Ziobrą czy Kukizem, to może też z nim. A polityka udowodniła, jak bardzo nie lubi oczywistych scenariuszy. Pokazuje to zresztą także historia Donalda Tuska, który od kilku tygodni próbuje wrócić do władz Platformy. Na razie zamiast come back Tuska mamy powrót Grzegorza Schetyny. O tym wszystkim posłuchają państwo w najnowszym odcinku słuchowiska politycznego „Stan po Burzy”, które prowadzą Agnieszka Burzyńska z „Faktu” oraz Andrzej Stankiewicz z Onetu.
Girzyński kiedyś chciał kandydować na szefa PiS. Teraz pozbawia swą partię większości
W piątek z PiS odeszła trójka posłów. Oprócz Zbigniewa Girzyńskiego, który był motorem tego przedsięwzięcia, obóz rządzący opuścili jeszcze poseł Arkadiusz Czartoryski i posłanka Małgorzata Janowska. Najciekawszą postacią jest oczywiście Girzyński, który z różnymi przerwami w PiS był od 20 lat.
Jego bunt narastał już od jesieni zeszłego roku. Wtedy Girzyński wymyślił, że zostanie szefem IPN. Jego plan wyglądał następująco: szef IPN Jarosław Szarek będzie co prawda kandydował na drugą kadencję, ale zostanie odrzucony przez opozycyjny Senat. I wtedy, w drugim podejściu, swoją kandydaturę wysunie Girzyński, który mając poparcie PiS, dogada się też z PSL i dostanie poparcie Senatu. Jednak po drodze miały miejsce dwa wydarzenia, które ten plan unieważniły. Najpierw Jarosław Szarek na szefa oddziału we Wrocławiu powołał pracownika IPN, który miał zbyt bliskie kontakty ze środowiskiem nacjonalistów. To przekreśliło szanse Szarka na kolejną kadencję. Jednocześnie Girzyński zaszczepił się poza kolejnością, przez co został zawieszony przez władze PiS.
Girzyński, zdając sobie sprawę z tego, że Kaczyński jest wobec niego sceptyczny od lat i czując, że potrzebuje poparcia politycznego, zaczął szukać własnego patrona w PiS. Tym patronem miał być premier Morawiecki, który jednak ostatecznie zostawił go na lodzie. W tej sytuacji Girzyński zaczął więc szukać innej drogi i namawiał posłów PiS na bunt. W efekcie powołał własne koło w Sejmie. Ale ambicje Girzyńskiego są o wiele większe i liczy on na to, że w jego szeregach znajdą się kolejni, coraz bardziej sfrustrowani posłowie obozu rządzącego.
Mechanizmów tej frustracji jest kilka. Po pierwsze – pieniądze, bo prezes PiS obniżył uposażenia posłom. Po drugie – władza, bo wielu posłów widzi się w rządzie. Po trzecie – klimat w klubie. Szef klubu PiS Ryszard Terlecki otoczył się kordonem twardych kobiet, które w jego imieniu trzymają posłów na krótkiej smyczy. Wściekłość parlamentarzystów PiS narasta, a rękę do nich wyciąga właśnie Girzyński.
Ta sytuacja jest wydarzeniem bez precedensu, bo Kaczyński, który nienawidzi negocjować, będzie musiał to robić, bo po raz pierwszy od 2015 r. nie ma arytmetycznej większości w Sejmie. W tej sytuacji także dalsze dociskanie Gowina będzie bardzo ryzykowne. Bo to posłowie Porozumienia decydują teraz, czy PiS ma szansę na przyjęcie ważnych projektów, czy nie. Gowinowcy, dzięki działaniu Girzyńskiego, stali się o wiele ważniejszym koalicjantem niż dotychczas.
Miał wrócić Tusk, a wraca Schetyna
W mijającym tygodniu miał odbyć się zarząd Platformy Obywatelskiej, gdzie ustąpić miał Borys Budka, a przewodnictwo w partii miał przejąć Donald Tusk. Spotkania zarządu jednak nie było. Do powrotu ma dojść ostatecznie 3 lipca, na Radzie Krajowej PO. To ostatnia szansa, bo Tusk tak podgrzał atmosferę, że musi zrobić krok albo do przodu, albo w tył. Jeśli za tydzień nie doczekamy się finału tej sprawy, oznaczać to będzie tyle, że ten projekt polityczny umarł.
Zamiast powrotu Donalda Tuska mamy powrót Grzegorza Schetyny, który zastosował fortel i wchodzi na nowo do ścisłych władz Platformy. Borys Budka popełnia w ostatnim czasie masę błędów, a jego ostatnie wypowiedzi wskazują na to, że abdykował. Nie sposób oprzeć się przekonaniu, że jeśli Tusk pstryknie palcami, to Budka usunie się na boczny tor. Pytanie tylko, czy Tusk będzie tego chciał i jaką decyzję podejmie.
Madonna z Muchą
Joanna Mucha za rządów Donalda Tuska została ministrem sportu. W 2012 r., zaraz po mistrzostwach Europy w Polsce i na Ukrainie, dofinansowała z budżetu ministerstwa kwotą 5 mln zł koncert Madonny. Była to pierwsza niesportowa impreza na Stadionie Narodowym. Mucha tłumaczyła wtedy, że z jednej strony był to test, czy Stadion Narodowy nadaje się na koncerty, a z drugiej, że zarządcy stadionu przekonywali ją, że zarobią na tym koncercie tyle pieniędzy, że będzie z tego jeszcze zysk. Zysku nie było, a Madonna zaśpiewała za 5 milionów z kieszeni podatników. Ta decyzja teraz wraca, bo prokuratura niemal po dekadzie wniosła do Sejmu wniosek o uchylenie immunitetu Joannie Musze. Co nowego się stało, że za koncert Madonny, dofinansowany przez nią w 2012 r., dziś nagle trzeba stawiać zarzuty?
Zresztą posłanka Szymona Hołowni nie jest jedyną, którą zajęła się prokuratura, bo problemy ma też Joanna Scheuring-Wielgus, a ściślej ujmując – jej mąż, który oskarżony został o złośliwe przeszkadzanie publicznemu wykonywaniu aktu religijnego. Choć w tej sprawie nie zapadł jeszcze żaden wyrok, to prokuratura już nałożyła hipotekę na nieruchomość posłanki Scheuring-Wielgus i jej męża. To pokazuje jak działa prokuratura pod rządami Zbigniewa Ziobry, która ściga Muchę po niemal dekadzie od wydarzenia, ściga męża Scheuring-Wielgus za obrazę uczuć religijnych, a nie zajmuje się ponad miliardem strat podczas budowy elektrowni Ostrołęka czy wyborami kopertowymi, które kosztowały w sumie 100 mln zł.
Źródło: onet.pl