Ostatnie pięć tygodni swojego życia pan Mariusz spędził w szpitalach. Do drugiego trafił dzień po powrocie z oddziału covidowego w pierwszym. Choć tam uznano go za ozdrowieńca i wypisano do domu, jego stan gwałtownie się pogorszył. Rodzina zmarłego obwinia lecznicę i domaga się wyjaśnień. Szpital odpiera zarzuty.
- – Do domu został wniesiony na noszach, nie był w stanie samodzielnie wstać ani usiąść. Nie mógł jeść i pić. Wypisali go, bo był niepełnosprawny i zajmował miejsce – utrzymuje w rozmowie z Onetem rodzina 46-letniego Mariusza
- – Opieka realizowana była zgodnie ze sztuką i zgodnie z zasadami obowiązującymi w takich przypadkach. O skuteczności terapii może świadczyć wyleczenie z COVID-19 mimo licznych obciążeń – twierdzi dyrekcja placówki
- Rodzina zmarłego domaga się wyjaśnień w tej sprawie. Skierowała skargę do rzeczniczka odpowiedzialności zawodowej oraz rzecznika praw pacjenta
Pan Mariusz do szpitala trafił na początku marca. Wcześniej, przez tydzień, przebywał w domowej kwarantannie. 46-letni mężczyzna wymagał leczenia w związku z COVID-19, ale też specjalnej uwagi – był osobą niepełnosprawną intelektualnie w stopniu znacznym. W trakcie hospitalizacji doszło do pogorszenia jego stanu klinicznego: nasilenia się duszności, zmian osłuchowych w płucach. Jak czytamy w dokumentacji medycznej mężczyzny, przetoczono mu osocze ozdrowieńców, stosowano farmakoterapię i fizjoterapię oddechową.
Szpital działał na najwyższych obrotach, w trybie covidowym. Placówka od początku pandemii przyjęła w sumie 1,3 tys. pacjentów z koronawirusem. Jak słyszymy od pracowników lecznicy, ze względu na trudną sytuację chorymi zajmowali się wszyscy – okuliści, laryngolodzy, ortopedzi. Pan Mariusz na szpitalnym oddziale spędził blisko trzy tygodnie.
Szpital opuścił po trzech tygodniach jako ozdrowieniec
Sosnowiecki Szpital Miejski opuścił jako ozdrowieniec, 24 marca. W wypisie napisano: „pacjenta w stanie stabilnym, wydolnego krążeniowo i oddechowo przewieziono do domu”. Rodzina mężczyzny uważa, że te informacje nie oddają stanu w jakim był ich bliski.
– Mariusz nie był w stanie samodzielnie wejść do domu, więc został wniesiony na noszach przez ratowników medycznych. Nie miał siły, żeby wstać i usiąść. Skarżył się na ból brzucha i ręki. Tonął we własnych odchodach w pampersie. W ustach miał wielką ranę, która powodowała, że nie chciał i nie mógł jeść i pić – opowiada w rozmowie z Onetem brat pana Mariusza.
Dziwi się, że osoba w takiej kondycji została wypisana do domu. – Zadzwoniliśmy po pomoc do szpitala, z którego brat właśnie wyszedł. Usłyszeliśmy tylko, że jego stan spowodowany jest faktem, że nie chciał jeść i pić. Pouczono nas, że mamy podawać mu małe ilości napojów – dodaje rozgoryczony.
Pan Mariusz czuł się coraz gorzej. Jego najbliżsi nie byli w stanie mu pomóc. Jak opisują w rozmowie z Onetem, zaczął wymiotować brązową treścią przypominającą skrzepy, nie było z nim kontaktu, tracił przytomność.
Dzień po powrocie do domu jego stan znacznie się pogorszył
– Wezwaliśmy pogotowie. Lekarz stwierdził, że stan Mariusza jest bardzo ciężki i musi natychmiast zostać przekazany do szpitala, trafił do górniczego. Miał niską saturację. Rozpoznano odmę śródpiersia oraz zatorowość płucną. Mariusz umierał na rękach. To było 25 marca, dzień po wypisie z poprzedniego szpitala – relacjonują jego bliscy.
W Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym Nr 5 im. św. Barbary w Sosnowcu, popularnie nazywanym „górniczym”, podjęto leczenie. Chorego nawadniano dożylnie, zastosowano tlenoterapię, sterydoterapię, podano heparynę przeciwko powstawaniu niebezpiecznych zakrzepów.
W wypisie jest informacja, że podczas kontrolnej tomografii komputerowej klatki piersiowej „wykazano znaczną regresję odmy śródpiersia oraz zmiany śródmiąższowych płuc”. 7 kwietnia mężczyzna został „w stanie stabilnym, leżącym, wypisany z zaleceniami”. Adnotacja mówi, że wciąż wymagał jednak stałej opieki osób drugich, o czym została pouczona rodzina.
Niestety, 8 kwietnia pan Mariusz zmarł. W karcie zgonu wpisano „niewydolność krążenia, zatorowość płucna”. Rodzina zmarłego jest rozżalona.
– W dniu przyjęcia do Szpitala im. Św. Barbary odnotowano odmę śródpiersia oraz zatorowość płucną. Dlatego adnotacja widniejąca na wypisie ze Szpitala Miejskiego w Sosnowcu mówiąca, że Mariusz był wypisany w stanie stabilnym, wydolny krążeniowo i oddechowo jest pozbawiona sensu – uważają krewni zmarłego.
„Wypisali go, bo był niepełnosprawny i zajmował miejsce”
– W naszym odczuciu Mariusza wypisano mimo jego złego stanu, ponieważ był osobą niepełnosprawną. Może zajmował miejsce? Mariusz wymagał więcej wysiłku i odpowiedniego podejścia. Personel szpitala miejskiego, być może ze względu na nadmiar obowiązków, nie potrafił o naszego bliskiego odpowiednio zadbać. Inaczej było w drugiej placówce. Wyszedł z niej czysty i zadbany. Niestety, było już za późno – mówi Krystian, brat zmarłego.
Bliscy mężczyzny podnoszą, że z dokumentacji medycznej wynika, że tylko pierwszego i szóstego dnia pobytu w pierwszym szpitalu wykonano badanie na poziom D-dimerów. Ich podwyższony poziom jest podstawą do podejrzenia zakrzepicy żył głębokich dolnych, głównie kończyn dolnych oraz zatorowości płucnej.
Rodzina pana Mariusza uważa, że brak powtórnych badań i nieprzepisanie odpowiednich leków w pierwszym szpitalu (np. heparyny), przyczyniło się do powstania zatoru, który mimo interwencji kolejnego szpitala dostał się do płuc i spowodował śmierć.
– Wszyscy członkowie naszej rodziny, którzy przechodzili COVID-19, a badanie na D-dimery wykazało podwyższone jednostki, przyjmowali zastrzyki z heparyny, a następnie ponownie wykonywali badania laboratoryjne. W przypadku mojego brata tego zabrakło – uważa pan Krystian.
– Mariusz nie miał żadnej choroby współistniejącej. Niepełnosprawność intelektualna, to nie choroba współistniejąca – dodaje.
Szpital odpiera zarzuty formułowane przez rodzinę zmarłego
Zwróciliśmy się z prośbą o informacje na temat pobytu i leczenia pana Mariusza do sosnowieckich placówek, gdzie chory spędził w sumie pięć tygodni.
„Jest nam niezmiernie przykro z powodu śmierci pacjenta. Każda śmierć jest dla personelu medycznego dramatyczna i utożsamiamy się z bólem jaki przeżywają najbliżsi. Dlatego o życie pacjentów walczymy zawsze i bez względu na wszystkie trudności” – przekazał nam rzecznik prasowy w imieniu dyrekcji sosnowieckiej „jedynki”.
Szpital odpiera zarzuty formułowane przez rodzinę zmarłego. Jego przedstawiciele w rozmowie z Onetem podkreślają, że chory dostawał odpowiednie leki, w tym leki przeciwzakrzepowe.
– Pacjent trafił do nas z zakażeniem wirusem COVID-19. Dodatkowo był obciążony różnymi chorobami współistniejącymi. Po trwającej trzy tygodnie hospitalizacji i walce o jego zdrowie został wyleczony z COVID-19. Wypisany został do domu w stanie określonym jako stabilny, wydolny krążeniowo i oddechowo, od kilku dni bez tlenoterapii oraz z informacją o konieczności podawania mu płynów (stan pacjenta już przy przyjęciu do szpitala uniemożliwiał jego samodzielne funkcjonowanie) – twierdzi dyrekcja.
– Opieka nad pacjentem realizowana była zgodnie ze sztuką i zgodnie z zasadami obowiązującymi w takich przypadkach. O skuteczności terapii może świadczyć wyleczenie mimo licznych obciążeń. Wiemy, że po powrocie do domu stan zdrowia niestety pogorszył się i pacjent wymagał ponownej pomocy, co niestety może się zdarzyć, ale został hospitalizowany w innej placówce. Polepszenie stanu zdrowia zarówno w naszej jak i kolejnej placówce dawało nadzieję – czytamy w odpowiedzi na nasze pytania.
Rzecznik praw pacjenta wszczął postępowanie wyjaśniające
Swoje stanowisko przesłali do Onetu również przedstawiciele drugiego szpitala, gdzie leczono pana Mariusza. – Opieka sprawowana nad pacjentem w ramach funkcjonujących struktur Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Nr 5 im. Św. Barbary w Sosnowcu przebiegała w sposób prawidłowy zgodnie z zasadami, procedurami oraz sztuką lekarską. Pacjent wypisany z naszej jednostki był w stanie stabilnym. Każdy pacjent wypisywany z WSS Nr 5 im. Św. Barbary w Sosnowcu opuszcza oddział w stanie, który może ulegać poprawie w środowisku domowym i nie wymaga dalszej hospitalizacji – podkreśla Tomasz Świerkot, rzecznik szpitala.
Zapytaliśmy też, czy schorzenia, z którymi pan Mariusz został przyjęty do drugiego szpitala, mogły pojawić się w ciągu 24 godzin od wypisania z poprzedniej lecznicy. W odpowiedzi przedstawiciele placówki stwierdzają jedynie, że „nie posiadają legitymacji do wypowiadania się w zakresie dotyczącym hospitalizacji i procesu leczenia pacjentów w innych jednostkach.”
Rodzina zmarłego domaga się wyjaśnień w tej sprawie. Skierowała skargę do rzeczniczka odpowiedzialności zawodowej w Śląskiej Izbie Lekarskiej w Katowicach oraz rzecznika praw pacjenta, który wszczął już postępowanie wyjaśniające.
Źródło: onet.pl