Wiadomości

Podłączył PO do tlenu i porządnie wystraszył PiS. Z drugiej strony: olbrzymi elektorat negatywny i lęk partnerów z opozycji

W cztery miesiące po przejęciu władzy w Platformie Obywatelskiej Donald Tusk jest już świadomy bilansu otwarcia tak w swojej partii, jak opozycji jako całości. Dał temu wyraz w niedawnym wywiadzie dla „Newsweeka”. Bilans otwarcia można sporządzić też jednak samemu Tuskowi. Sporo w nim plusów, ale minusów również nie brakuje.

Podłączył PO do tlenu i porządnie wystraszył PiS. Z drugiej strony: olbrzymi elektorat negatywny i lęk partnerów z opozycji

PLUS NR 1: nowa nadzieja

Powrót Tuska był wyczekiwany. Po wyborczej porażce Rafała Trzaskowskiego w 2020 roku i niespełnionych przez jego ruch Wspólna Polska oczekiwaniach były premier był ostatnią deską ratunku dla pogrążonej w chaosie Platformy Obywatelskiej. Nawiązując do tytułu jednej z części „Gwiezdnych Wojen”, jego powrót – spekulowano o nim od miesięcy, ale finalnie szybkość całej operacji była zaskakująca – był dla ludzi Platformy nową nadzieją. Powrotu Tuska wyglądali nie tylko liczni posłowie i senatorowie, ale przede wszystkim działacze z tzw. terenu, którzy byli załamani kondycją partii i tym, co robi z nią wierchuszka z Wiejskiej. W Tusku zyskali prawdziwego przywódcę, kogoś, kto zaprowadził porządek, kogoś, kto cieszy się powszechnym szacunkiem i respektem nie tylko w PO, ale na całej opozycji. Samą mocną swojego politycznego autorytetu Tusk postawił Platformę do pionu. Aczkolwiek pierwsze miesiące w nowej-starej roli upłynęły Tuskowi w nieco innym klimacie. Klimacie, który już w lipcu tego roku dobrze określił w rozmowie z Gazeta.pl prof. Paweł Śpiewak.

Tusk jest dzisiaj politycznym coachem Platformy, który stara się wzmocnić zbiorowe ego i dać grupie motywację do działania

– ocenił socjolog i były poseł PO.

PLUS NR 2: słupki w górę

Tusk przyniósł ze sobą jakościową zmianę w uprawianiu polityki przez Platformę. Było jak w sporcie – najważniejsze to wyeliminować błędy własne i nie oddawać przeciwnikowi punktów za darmo. Więcej myśleć, mniej gadać. A jeśli już coś mówić, to konsekwentnie. I robić to, co mówisz, że zrobisz. Wielkie sukcesy zawsze są zbudowane z takich właśnie małych rzeczy. Nie ma nic ważniejszego niż suma małych rzeczy. Tusk przypomniał o tym Platformie, czego efektem było natychmiastowe odbicie w sondażach. „Efekt Tuska” – bo tak określili to politycy i publicyści – był zauważalny gołym okiem. Na Gazeta.pl pisaliśmy w połowie sierpnia, że „efekt Tuska” można było wycenić dokładnie na 7,12 pkt proc.

Dzięki temu, Koalicja Obywatelska zaczęła oscylować w bliższych lub dalszych okolicach poparcia z wyborów w 2019 roku (27,4 proc.). Nigdy jednak na trwałe tego pułapu nie przebiła i właśnie ten „szklany sufit” powinien i Platformę, i Tuska martwić. W sześciu badaniach przeprowadzonych w listopadzie KO uzyskiwała średnio 22,83 proc. Przewodniczącego Platformy to jednak nie zniechęca.

Nie widzę żadnego powodu, żeby uznać te dzisiejsze 25 proc. za kres naszych możliwości. Tak jak jeszcze pół roku temu wydawało się, że za chwilę będzie poniżej dziesięciu

– przekonuje Tusk na łamach „Newsweeka”. Dopytywany, czy realne jest osiągnięcie pułapu 30 proc. poparcia, odpowiada bez wahania: – Ale będzie!

PLUS NR 3: europejski format

Niezaprzeczalnym atutem nowego-starego szefa Platformy jest jego międzynarodowa reputacja. Uczciwie powiedzieć, że to dzisiaj jedyny polski polityk, który dobrze zna się z czołowymi przywódcami Zachodu i może się z nimi skontaktować w dowolnym momencie. Ktoś taki był i jest nadal potrzebny – nie tylko samej Koalicji Obywatelskiej, ale opozycji w ogóle. Polski rząd wszedł właśnie w najgorętszą fazę konfliktu z Unią Europejską, zagrożone są dziesiątki miliardów euro europejskich funduszy, a na wschodniej granicy Polski trwa wywołany przez reżim Aleksandra Łukaszenki kryzys migracyjny. Na domiar złego, próba siłowego spacyfikowania przez rząd stacji TVN na dobre poróżniła nas z administracją Joe Bidena, przez co mocno ucierpiały relacje z naszym najważniejszym sojusznikiem – Stanami Zjednoczonymi. Ludzie, którzy znają się na dyplomacji i geopolityce są dzisiaj Polsce potrzebni jak spragnionemu wędrowcowi woda na pustyni. Nawet, jeśli nie ma ich w Sejmie i należą do mającej relatywnie niewielki wpływ na polityczną rzeczywistość opozycji.

PLUS NR 4: strach PiS-u

Niewątpliwym atutem Tuska jest też sam fakt tego, jak działa na polityków Zjednoczonej Prawicy. Niby fatalny premier, niby podnóżek Angeli Merkel, niby nieprawdziwy Polak, a jednak nikogo innego obóz „dobrej zmiany” nie obawiał i nie obawia się tak bardzo. O strachu przed Tuskiem świadczy chociażby to, jak gigantyczna i permanentna była i jest skala ataków na niego ze strony mediów publicznych i prorządowych przez minione sześć lat.

Symptomatyczne, że politycy PiS-u od czasu powrotu Tuska udają, że go nie ma. Nie słyszałem, żeby o nim mówili, żeby odnosili się do jego diagnoz i zapowiedzi

– mówił nam już w połowie lipca prof. Paweł Śpiewak.

Mimo całej swojej niechęci czy nawet pogardy wobec Tuska, Nowogrodzka doskonale wie, że ma on sposób na pokonywanie PiS-u. Osiem wyborczych wygranych z rzędu nie bierze się wszak z niczego. Taki strach jest groźny, bo zaburza racjonalne myślenie. Bez racjonalnego myślenia nie ma w polityce trafnych decyzji. A bez trafnych decyzji nie wygrywa się wyborów. Żaden inny polityk opozycji nie działa na PiS choćby w porównywalny sposób.

MINUS NR 1: dobrze znany wróg

Chociaż Tusk jest dla Zjednoczonej Prawicy groźny, to jest też dobrze znany. A wróg znany (i rozpracowany) jest zawsze lepszy niż wróg nieznany (i mogący zaskoczyć). Figura Tuska jako wroga publicznego numer jeden jest swoistym kamieniem węgielnym projektu Zjednoczonej Prawicy. Dla obecnego obozu władzy były premier personifikuje całe zło państwa polskiego i III RP. Jest pierwotnym, ale i ostatecznym antagonistą, bez którego oni sami jako protagoniści funkcjonować nie potrafią.

To dlatego od momentu objęcia władzy przez „dobrą zmianę” Tusk był zohydzany Polakom na każdy możliwy sposób przez prorządowe media. Przypisywano mu każdą możliwą klęskę czy niepowodzenie polskiego państwa, a jego rządy z lat 2007-14 były w retoryce PiS-u czarnymi wiekami w historii Polski. Może i to wszystko brzmi groteskowo, ale PiS odniosło niebagatelny sukces w nastawianiu Polaków przeciwko Tuskowi i Platformie. Wystarczy spojrzeć na rankingi zaufania do polityków. Według październikowego badania CBOS-u, Tuskowi nie ufa aż 53 proc. Polaków (najgorszy wynik ze wszystkich polityków uwzględnionych w rankingu), zaufaniem obdarza go natomiast ledwie co czwarty (26 proc.) respondent, co jest dopiero czwartym ex-aequo wynikiem wśród polityków samej opozycji.

Wyraźnie lepiej Tusk wypada w niedawnym badaniu IBRiS-u dla Onetu. Tutaj ufa mu 35,4 proc. społeczeństwa (po stronie opozycji lepszy wynik mają jedynie Trzaskowski i Szymon Hołownia). Poziom nieufności jest jednak bardzo podobny jak w rankingu CBOS-u i wynosi 51,4 proc. (w tym wypadku to jednak mniej nie tylko od Jarosława Kaczyńskiego, ale również Pawła Kukiza, Jacka Sasina, Zbigniewa Ziobry, Mateusza Morawieckiego, Przemysława Czarnka, Ryszarda Terleckiego, a także Włodzimierza Czarzastego i Krzysztofa Bosaka).

Mam świadomość własnych ograniczeń i wiem, że nie jestem faworytem 50 czy 80 proc. Polaków. Wiem, jakie spustoszenie w opinii na mój temat poczyniła pisowska propaganda, a pewnie sam też mam jakieś wady i grzechy, więc nie roszczę sobie pretensji do bycia zbawcą narodu emerytowanym czy czynnym

– mówi Tusk w rozmowie z „Newsweekiem”. I dodaje:

Ale nie wybaczę sobie, jeśli zmarnuję ten czas, który mi został

Dla Tuska to zupełnie nowa rzeczywistość, bo nie jest już faworytem wyborców nawet po własnej stronie barykady. Daleko przed nim są Hołownia, Trzaskowski czy Władysław Kosiniak-Kamysz. Znamienne było zresztą opisywane przez Gazeta.pl badanie opublikowane tuż przed powrotem Tuska do polskiej polityki. Przegrywał w nim z Trzaskowskim pod względem sympatii i politycznych nadziei wyborców niemal w każdej grupie elektoratu.

Ponadto dla opozycji obecność i przywództwo Tuska niosą też ze sobą duże zagrożenie. Jest ono związane z tym, czy i na ile negatywny elektorat Tuska może przenieść się na całą opozycję, jeśli to on będzie jej przewodzić. Zjednoczona Prawica będzie do tego właśnie dążyć. Zwłaszcza, jeśli opozycja zdecyduje się wystartować w ramach jakiegokolwiek sojuszu antypisowskiego. Pod tym względem Tusk jest dla rządzących o wiele wygodniejszy niż Hołownia, Trzaskowski czy nawet Kosiniak-Kamysz.

MINUS NR 2: rekin w (opozycyjnym) akwarium

W licznych tweetach, wypowiedziach czy wywiadach po swoim powrocie do polskiej polityki, Tusk konsekwentnie powtarza, że konieczna jest współpraca i jedność opozycji, jeśli ta chce odsunąć Zjednoczoną Prawicę od władzy. Rzecz w tym, że potencjalni partnerzy z opozycji nie palą się do ścisłej współpracy z Tuskiem. Zwłaszcza w kuluarowych rozmowach podkreślają, że na Tuska trzeba uważać, bo przy okazji takiej współpracy można szybko utracić podmiotowość, a nawet znacznie więcej.

– Mówią, że jest pan jak rekin w akwarium – wytyka Tuskowi w wywiadzie dla „Newsweeka” redaktor naczelny tygodnika Tomasz Lis, gdy szef PO zapewnia, że jest „bardzo bezpiecznym partnerem dla liderów partii opozycyjnych”.

Jeśli chcemy wygrać z Kaczyńskim, to nikt o sobie nie może myśleć jak o małej rybce. Niech każdy dołoży do tej armii, która ma zwyciężyć w najbliższych wyborach, maksimum tego, co potrafi

– dodaje były premier. To niemal na pewno nie rozwieje obaw ewentualnych sojuszników z opozycji. I jeśli Tusk sam tego nie wie, to ktoś z jego otoczenia powinien mu ten fakt uświadomić.

MINUS NR 3: antyPiS premium

Przez cztery miesiące od swojego powrotu do polskiej polityki, Tusk jest nierozerwalnie związany z hasłem „antyPiS”. Już w swoim inauguracyjnym wystąpieniu nazwał PiS złem, któremu trzeba się przeciwstawić i w każdej późniejszej wypowiedzi czy wywiadzie bronił poglądu, że najważniejszą częścią jego pomysłu na Polskę jest właśnie odsunięcie obecnej ekipy rządzącej od władzy.

To samo mówi w cytowanym tu już kilkukrotnie wywiadzie dla „Newsweeka”.

Jak rozumiem, wielu polityków uznało, że taki detal jak pokonanie Kaczyńskiego ich nie interesuje

– zaczyna Tusk. I przechodzi do sedna.

Proszę bardzo, jestem gotów na najbardziej gruntowną krytykę ze strony smakoszy polityki, programów i projektów na przyszłość, więc nie mam nic przeciwko tezie, że Tusk zredukował swoją rolę do tego, który ma pokonać PiS

– ironizuje szef Platformy.

Tusk pomija jednak w tym wywodzie – podobnie chyba jak w całej swojej koncepcji antyPiS-u – trzy, zasadnicze rzeczy. Po pierwsze, nikt po stronie opozycji – czy mówimy tu o wyborcach, czy o politykach – nie neguje konieczności odsunięcia PiS-u od władzy czy tego, że Zjednoczona Prawica jest władzą szkodliwą dla Polski. Po drugie, od 2014 roku, kiedy Tusk wyjechał do Brukseli, w polskiej polityce zmieniło się niemal wszystko. Coby o PiS-ie nie mówić, to wielu Polakom (nawet tym, którzy są mu przeciwni) obecna władza pokazała, że politycy mogą realizować obietnice wyborcze. I to te pozornie trudne czy kosztowne jak „500 plus” albo obniżenie wieku emerytalnego. Realizacją swojego programu – ważne: nie oceniamy tu jego wartości merytorycznej, ale sam fakt realizacji – obecna władza podbiła oczekiwania wobec swoich potencjalnych następców.

Tak oto tak mamy dziś w Polsce poza rzeszą ludzi, którym hasło „antyPiS” w zupełności wystarcza równie liczną, a być może nawet liczniejszą, rzeszę ludzi, którzy chcą wymiany PiS-u na inną opcję polityczną, ale chcą też wymiany wizji rządzenia i rozwoju kraju. Nie albo-albo, tylko jedno i drugie. Co więcej, w tym samym momencie, a nie w myśl słów, że „najpierw trzeba odsunąć PiS od władzy, a potem pomyślimy”.

Hasło „antyPiS” mobilizuje twardy elektorat Platformy, ale przecież on i tak zagłosuje na Koalicję Obywatelską. Choćby z samego faktu niechęci, żeby nie powiedzieć nienawiści, do PiS-u. Im nie jest potrzebny konkretny program, konkretna wizja. Tyle że oni sami niczego ani Koalicji Obywatelskiej, ani całej opozycji nie dadzą. Zarówno KO, jak i opozycja jako całość muszą walczyć o tych „programowych” przeciwników PiS-u. To oni mogą w dniu wyborów zostać w domach, uznając, że skoro nie ma kompleksowej oferty na to, co po PiS-ie, to jedni są warci drugich i nie ma co się w to bawić. A przecież przygotowanie dla nich takiej oferty i mówienie o tej ofercie na równi z krytyką PiS-u nie boli i nie zajmuje wieków. O tym, że opozycja (z KO na czele) jest całą sobą przeciwko PiS-owi wie już każdy jak Polska długa i szeroka.

MINUS NR 4: wciąż te same twarze

Na koniec personalia. Bo, nie oszukujmy się, polityka w Polsce jest niesamowicie spersonalizowana. Człowiek jest równie ważny, albo nawet ważniejszy, niż program, z jakim startuje. Tu pojawia się spore zaskoczenie przy okazji Tuska. Po pierwszych czterech miesiącach okazuje się bowiem – mówią o tym w nieoficjalnych rozmowach politycy Platformy – że Tusk otoczył się i stawia na ludzi dobrze sobie znanych, zwłaszcza członków swoich dwóch rządów. To na nich buduje teraz i na nich chce budować w przyszłości, jeśli Koalicja Obywatelska odzyska władzę. Z jednej strony, to zrozumiałe, że lider otacza się ludźmi, do których ma zaufanie. Z drugiej, otaczanie się ludźmi, którzy wielu Polakom kojarzą się z tym, co było i tym, do czego tych Polaków skutecznie zniechęcono wieloletnią propagandą prorządowych mediów, jest ogromnie ryzykowne. Pojawia się bowiem uzasadniona obawa, że duża część elektoratu (opozycyjnego czy niezdecydowanego) uzna przez to, że Tusk chce, żeby było tak, jak było. A powrotu do tego, co przed 2015 rokiem już nie ma. Ani politycznie, ani personalnie.

W Platformie takie wybory personalne Tuska tłumaczy się dwojako. Jedno z wyjaśnień jest takie, że Tusk jak za dawnych lat obudował się „dworem”, w skład którego wchodzą jedynie najbardziej zaufani współpracownicy, a dostęp do ucha Kierownika (tak były szef Rady Europejskiej jest nazywany w partii – przyp. red.) ma niewiele osób. W Platformie mówi się też jednak o tym, że decyzja Tuska stanowi efekt tego, jaką partię zastał po swoim powrocie. Według części naszych rozmówców z PO, były premier szybko zorientował się, że wyborcze porażki i polityczne niepowodzenia partii nie były dziełem przypadku, a przede wszystkim efektem błędów w zarządzaniu i słabej jakości politycznej ławki rezerwowych. Nie mając na kim polegać, przynajmniej na początku postawił więc na swoich dawnych współpracowników, którzy przy okazji byli największymi orędownikami jego powrotu. Niezależnie od tego, która wersja jest bliżej prawdy, Tusk przynajmniej w część młodszego pokolenia polityków PO będzie w końcu musiał zainwestować. To kwestia czystego pragmatyzmu politycznego. Jego starzy druhowie są bowiem, podobnie jak on sam, zbyt mocno obciążeni wizerunkowym i politycznym bagażem przeszłości, żeby mogli ciągnąć partię na dłuższą metę. Tym razem Tusk musi, a przynajmniej powinien, znaleźć lub wychować swoich następców.

Źródło: gazeta.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close