Trudno sobie wyobrazić ten ból, lęk, niepokój i przeraźliwą tęsknotę za dzieckiem, które teoretycznie jest na wyciągnięcie ręki, ale nie można go dotknąć. Przez pandemię koronawirusa oddziały intensywnej terapii noworodków, na których znajdują się wcześniaki, zostały zamknięte dla odwiedzających. Przez wzgląd na dobro dzieci i personelu. Nie pomagają apele, petycje, a nawet groźby rodziców.
Magazyn „Polityka” opisuje historię Patrycji i Łukasza, którym 31 stycznia urodziły się dwie córki, bliźniaczki. Przyszły na świat w 25. tygodniu ciąży, ważąc 530 i 710 gramów. Ocenione na 7 pkt w skali Apgar, od razu trafiły do inkubatora, gdzie je zaintubowano. Pierwsze tygodnie świeżo upieczeni rodzice spędzali cały czas przy córkach. Potem, w związku z rozwojem epidemii koronawirusa, najpierw zabroniono wstępu ojcom, a potem również matkom. – Mają 13 tygodni, a ja jeszcze nigdy nie miałam ich na ręku – mówi Patrycja.
Wcześniaki zostały bez rodziców, jedynie z personelem, który od dawna był na wagę złota. Teraz szpitale tym bardziej odczuwają braki kadrowe.Prof. Ewa Helwich, konsultant krajowy neonatologii i kierownik Kliniki Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie wyjaśnia w „Polityce”, że oddziały zamknięto z dwóch powodów: w trosce o dzieci oraz po to, by zmniejszyć ryzyko zakażenia lekarzy i pielęgniarek. – Neonatologia to deficytowa specjalizacja w Polsce. Zakażenie jednego lekarza paraliżuje pracę całego oddziału – podkreśla prof. Helwich.
Problemy zgłaszali jednak również rodzice starszych dzieci leczonych na oddziałach pediatrycznych. Jakiś czas temu tam również obowiązywał zakaz odwiedzin. W internecie rozpoczęła się akcja #zostańzemną, a na liczne apele rodziców w końcu zareagowało Ministerstwo Zdrowia. Na początku kwietnia do szpitali trafiło pismo z nowymi procedurami postępowania wobec małych pacjentów, w tym zalecenie pozostania z dzieckiem jednego rodzica (niezależnie od tego, czy u malucha wykryto koronawirusa, czy nie).
W sprawie wcześniaków do resortu apelowała m.in. fundacja Koalicja dla Wcześniaka, ale otrzymała odpowiedź jednoznacznie negatywną. Organizacje zrzeszone w Europejskiej Fundacji na rzecz Opieki nad Noworodkami zwróciły się więc z wnioskiem do Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Specjaliści argumentują, że rodzice to nie zwykli odwiedzający, lecz aktywni uczestnicy całego łańcucha terapeutycznego. Tymczasem dziś wolno im jedynie zostawiać w wyznaczonych miejscach odciągnięte w domu mleko.
Część szpitali stara się wyjść naprzeciw rodzicom i umożliwia np. wirtualny kontakt z dzieckiem. Pielęgniarki wysyłają im zdjęcia malucha i filmiki. W niektórych szpitalach w inkubatorach umieszcza się urządzenia odtwarzające głos mam, które śpiewają i opowiadają bajki. W szpitalu im. ks. Anny Mazowieckiej na Karowej w Warszawie zamontowano kamery udostępniające w określonych godzinach podgląd w ramach projektu „Oko na malucha”.
Sęk w tym, że nawet gdyby nie było epidemii koronawirusa, rodzice mieliby problem, by zostawać z dzieckiem. Oddziały intensywnej terapii noworodków ulokowane są najczęściej w starych szpitalach, gdzie jest bardzo ciasno i panują spartańskie warunki. A maluchy najwcześniej urodzone i najsłabsze przebywają na oddziałach wiele miesięcy. Na pediatrycznych jest lepiej, ponieważ przebywają na nich tylko te dzieci, których nie można leczyć ambulatoryjnie, dlatego jest więcej miejsca.
Specjaliści od dawna już alarmują, że trzeba zwiększać liczbę miejsc na wciąż niedofinansowanych oddziałach intensywnej terapii i modernizować je. Mają nadzieję, że, paradoksalnie, dzięki epidemii rządzący w końcu ich usłyszą. Jak podaje „Polityka”, położnicy, perinatolodzy i neonatolodzy przekazali do resortu zdrowia zalecenia, które może są jakimś pierwszym wyłomem w kierunku dalszych zmian. A przed córkami Patrycji i Łukasza jeszcze kilka tygodni w szpitalu.
Źródło: fakt.pl