W partii władzy trwa strukturalna rewolucja, a prezes Jarosław Kaczyński rozdaje nowe partyjne stanowiska. I choć dotychczasowi „baronowie”, pełniący funkcje ministerialne zgodnie z zapowiedziami utracili władzę nad swoimi okręgami, to wielu z nich utrzyma i tak duże wpływy w partii. Zostali oni bowiem „opiekunami województw”, którzy mają nadzorować zmiany zachodzące w partyjnych dołach, czyli de facto nimi ręcznie sterować.
- Nowa struktura partyjna PiS ma swoim zakresem terytorialnym być dostosowana do okręgów senackich, a osoby, które zostały pełnomocnikami okręgowymi — zgodnie z decyzją kierownictwa partii z końca maja — nie mogą pełnić funkcji ministerialnych, wiceministerialnych oraz być członkami prezydium Sejmu i Senatu.
- Większość z nowo powołanych 94 pełnomocników to obecni parlamentarzyści PiS, którzy mają nadać nowy impuls do działania tzw. dołom partyjnym
- Po latach kierowania lokalnymi strukturami swoje wpływy utracili dotychczasowi „baronowie” m.in. Jacek Sasin, Mariusz Kamiński, Andrzej Adamczyk, Michał Dworczyk, czy Elżbieta Witek
- Jednak prezes Kaczyński zadbał także i o swoich najwierniejszych żołnierzy, powołując 16 „opiekunów województw”, którzy oficjalnie mają nadzorować przebieg zmian strukturalnych, a nieoficjalnie dbać dalej o swoje partyjne interesy i wpływy
Partia rządzi, partia radzi, partia nigdy cię nie zdradzi. Ta maksyma, która doskonale opisywała sposób życia i funkcjonowania partyjnych PZPR-owskich elit dziś, gdy patrzymy na partię władzy i zmiany, jakie zachodzą w Prawie i Sprawiedliwości, wydaje się jakże aktualna.
Oto bowiem Jarosław Kaczyński, który doskonale zdaje sobie sprawę, że jego czas w polityce z racji na wiek mija, a przyszłoroczne wybory parlamentarne będą zapewne jego ostatnimi w roli prezesa PiS, postanowił gruntowanie przebudować swoje ugrupowanie.
By partyjnemu aparatowi żyło się lepiej niż kiedykolwiek
Zachodzące zmiany są istotne i mają dać partii porządnego „kopniaka”, który obudzi działaczy, pogrążonych w letargu władzy. Działacze partyjni potrzebują, by ich „wódz” i „naczelnik” dał im jasny sygnał do ruszenia w Polskę w kolejną bitwę wyborczą. Jednocześnie mając pewność, że prezes-założyciel dba o to, by partyjnemu aparatowi żyło się lepiej niż kiedykolwiek przedtem i później. Bowiem bez niego nie da się utrzymać dalej władzy.
To w pewnym stopniu przejaskrawione porównanie PiS do PZPR ma jednak swoje uzasadnienie. Gdy pod koniec maja władze PiS zdecydowały o nowym podziale struktury partyjnej, w której nowe okręgi swoim zakresem terytorialnym mają być dostosowane do okręgów senackich, a osoby, które mają być pełnomocnikami okręgowymi — zgodnie z decyzją kierownictwa PiS — nie mogą pełnić funkcji ministerialnych, wiceministerialnych oraz być członkami prezydium Sejmu i Senatu, w partii powstał ferment.
To się miało zmienić
Okazało się bowiem, że dotychczasowi wieloletni „baronowie” partyjni utracą swoje wpływowe stanowiska, które dawały im realną władzę przede wszystkim nad lokalnymi strukturami, ale także były przepustką do zasiadania we władzach centralnych partii. Teraz miało się to zmienić.
W związku z zapisami w uchwale władz partii swoje dotychczasowe partyjne posady stracili najważniejsi politycy PiS, zasiadający w ławach rządowych lub będący członkami prezydium Sejmu i Senatu.
W tym gronie znaleźli się m.in. marszałek Sejmu Elżbieta Witek, wicepremier i szef MAP Jacek Sasin, szef MSWiA Mariusz Kamiński, minister infrastruktury Andrzej Adamczyk, czy szef KPRM Michał Dworczyk.
Partyjna „gilotyna” dosięgła także wiceszefa MSWiA Pawła Szefernakera, wiceministra infrastruktury Marcina Horałę, wiceszefa MSZ Szymona Szynkowskiego vel Sęka, wiceministra edukacji i nauki Dariusza Piontkowskiego, wiceministra rodziny i polityki społecznej Stanisława Szweda oraz pełnomocnika rządu ds. Polonii i Polaków za Granicą Jana Dziedziczaka.
Jak twierdzą nasi rozmówcy, prezes PiS wyszedł prawdopodobnie z założenia, że najwierniejsi z wiernych nie mogą pozostać na lodzie, tracąc latami wypracowane wpływy i zdobywaną w partii władzę. Jednak aby zmusić i tych do większego działania przydzielił większości z nich województwa, z którymi wcześniej nie mieli w zasadzie wiele wspólnego, a ich wpływy partyjne tam nie docierały. Choć są i tacy jak była premier Beata Szydło, czy europoseł Joachim Brudziński, którzy nadzorować będą wojewódzkie struktury bardzo dobrze im znane.
O co tutaj chodzi, w partii niewiele się zmieni
Co ciekawe nie wszyscy upadli „baronowie” znaleźli się w tym nowym wąskim elitarnym gronie, mający otoczyć specjalną troską swoich kolegów partyjnych. Kaczyński do grona „opiekunów” wybrał tylko tych, którym ufa i są jego dzisiaj najwierniejszą gwardią przyboczną.
W opinii szeregowych posłów PiS zabieg ten obserwowany jest z dużym zainteresowaniem. — W zasadzie nie za bardzo wiemy, o co tutaj tak naprawdę chodzi. Jedno jest jednak pewne: w partii de facto niewiele się zmieni, gdyż najważniejsze decyzje i tak będą przechodziły przez najwierniejszych ludzi prezesa — słyszymy.
Patrząc na decyzje władz PiS, które aprobował sam Jarosław Kaczyński trudno nie zauważać analogii do czasów słusznie dawno minionych. W Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej tzw. towarzysze wojewódzcy, będący wiernymi członkami partii mieli wręcz władzę absolutną na swoim terenie. A I sekretarz KC swoich najbardziej zaufanych ludzi, których sam wybrał i namaścił. W PiS dzisiaj jest zgoła podobnie.
Źródło: onet.pl