Wiadomości

Nauka religii, czyli czego?

Jak co roku, odgrzewa się hasła o konieczności przeniesienia religii z powrotem do kościoła. W kontrze bardziej konserwatywni pytają, czy ta godzina naprawdę tak przeszkadza, bo przecież chodzi o sprawy nadrzędne: moralność i wychowanie dzieci w duchu wartości chrześcijańskich – pisze w tygodniku „Przegląd” Anna Walczak.

Nauka religii, czyli czego?

  • 30 sierpnia minęła 30. rocznica powrotu religii do szkół. Wątpliwości w tych sprawach nie brakuje dziś nawet w samym Kościele. Abp Grzegorz Ryś w 2017 r. mówił, że religię należy „wyrwać ze szkoły i przenieść z powrotem do środowiska wiary”
  • Instrukcję o powrocie religii do szkół wydał minister edukacji prof. Henryk Samsonowicz w porozumieniu z premierem Tadeuszem Mazowieckim. Środowiska ateistyczne czy lewicowo-liberalne do dziś nie wybaczyły tamtego posunięcia
  • Katechizacja nie zatrzymuje laicyzacji. Badanie CBOS dot. uczniów szkół ponadgimnazjalnych z 2019 r. wykazało, że aż 17 proc. deklaruje się jako osoby niewierzące. Dla porównania w 2013 było to 10 proc., w 1996 r. zaledwie 5 proc.
  • Masowy wręcz odpływ młodzieży z Kościoła potwierdzają wyniki badania amerykańskiego Pew Research Center z 2018 r. – okazuje się, że w Polsce proces ten postępuje najszybciej na świecie

Nie wybrzmiał jeszcze pierwszy wrześniowy dzwonek, a w internecie już było słychać rozżalonych rodziców – pojawiły się zdjęcia świeżo otrzymanych planów zajęć, gdzie katecheza jest często w środku dnia, w samym centrum przeładowanego planu. Grzmi niemały już chór niezadowolonych i znów, jak co roku, odgrzewa się hasła o konieczności przeniesienia religii z powrotem do kościoła. W kontrze bardziej konserwatywni pytają, czy ta godzina naprawdę tak przeszkadza, bo przecież chodzi o sprawy nadrzędne: moralność i wychowanie dzieci w duchu wartości chrześcijańskich.

W tym roku, 30 sierpnia, minęła 30. rocznica powrotu religii do szkolnych ławek. Dobra okazja, by się zatrzymać i przyjrzeć, jak całkowicie zlaicyzowana przez lata Polski Ludowej szkoła zmieniła się w miejsce, gdzie religia jest przedmiotem uwzględnianym przy obliczaniu średniej ocen i gdzie ponad tysiącu placówek edukacyjnych patronuje Jan Paweł II.

I, co ważniejsze, jakie są skutki tego procesu. Czy Kościół katolicki osiągnął zamierzone cele? Czy młodzież – ta współczesna i ta „starsza” – wychowana przez edukację w duchu katolickim, częściej kieruje się zasadami katolickiej moralności? Czy została skutecznie obroniona przed rzekomymi zagrożeniami płynącymi ze świeckiego lub niekatolickiego Zachodu? Tu wątpliwości nie brakuje nawet w samym Kościele, choć zwykle wyrażane są przez tych jego przedstawicieli, których zalicza się raczej do tzw. Kościoła otwartego. Za przykład niech posłuży opinia abp. Grzegorza Rysia z 2017 r. Ówczesny biskup wprost stwierdził, że religię należy „wyrwać ze szkoły i przenieść z powrotem do środowiska wiary”, czyli do salek parafialnych.

Jak do tego doszło

Cofnijmy się jednak o 30 lat. Proces przywrócenia katechezy do szkół zainicjowała już wiosną, 2 maja 1990 r., Konferencja Episkopatu Polski, powołując się m.in. na powszechną wolę młodzieży uczestniczenia w lekcjach katechezy, zapisy w przedwojennej konstytucji, z 1921 r., oraz – co stało się chyba najważniejszym argumentem – konieczność odreagowania i nadrobienia lat systemowej ateizacji. „Powrót katechezy do szkół jest naprawą jednej z krzywd, która spotkała społeczeństwo w czasach systemu totalitarnego” – takie słowa biskupów mogli usłyszeć Polacy uczestniczący w mszach w czerwcu 1990 r.

W lipcu wspólna podkomisja rządu i Konferencji Episkopatu Polski ustaliła, że religia wraca do szkół jako przedmiot nieobowiązkowy, w wymiarze dwóch godzin tygodniowo (co nie zmieniło się do dziś) i nauczany przez księży nieodpłatnie. Szybka zmiana tego ostatniego postanowienia i obarczenie kosztami katechizacji budżetu państwa stały się wkrótce kością niezgody między przeciwnikami i zwolennikami religii w szkołach.

30 sierpnia 1990 r. ówczesny minister edukacji, prof. Henryk Samsonowicz, w porozumieniu z premierem Tadeuszem Mazowieckim wydał instrukcję o powrocie religii w szkolne mury. Tak tłumaczył tę decyzję w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w 2012 r.: „Ja nie przywróciłem religii do szkół, tylko umożliwiłem – zgodnie z wolą większości rodziców i nauczycieli – wprowadzenie religii jako przedmiotu dodatkowego. (…) Przychodząc do rządu Mazowieckiego, mieliśmy za sobą co najmniej 10 lat rozmaitych rozmów, konsultacji, opinii [na temat powrotu religii do szkół – przyp. red.]. Jeden z moich bliskich współpracowników, sekretarz stanu w rządzie Mazowieckiego Wiktor Kulerski, nie był zachwycony wprowadzeniem religii do szkół, ale jednocześnie uważał, że trzeba się liczyć z wolą społeczną”. Samsonowicz podkreślał również, że ludzie byli wówczas „spragnieni wartości zakazanych w okresie poprzednim”.

Choć ateiści czy w ogóle orędownicy świeckiego państwa opartego na wartościach humanistycznych podnieśli wówczas niemałą wrzawę, przeniesienia religii do szkół nie udało się zablokować. „Jest rzeczą oczywistą, że nasze dzieci, całe nasze środowisko zapłaci wysoką cenę za niefortunną decyzję. Problem jednak jest o wiele szerszy. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, że wprowadzenie lekcji religii do programu szkolnego najwięcej szkody przyniesie dzieciom katolickim, a więc, o paradoksie, samemu Kościołowi”, przepowiadał na łamach „Gazety Wyborczej” pastor Kościoła ewangelicko-reformowanego Bogdan Tranda w czerwcu 1990 r.

Przypomnijmy, że decyzję rządu Mazowieckiego próbowała zablokować ówczesna rzeczniczka praw obywatelskich prof. Ewa Łętowska, lecz Trybunał Konstytucyjny oddalił jej skargę, stwierdzając, że religia w szkołach nie będzie miała wpływu na świeckość państwa ani na jej egzekwowanie.

Środowiska ateistyczne czy lewicowo-liberalne do dziś nie wybaczyły Mazowieckiemu oraz Samsonowiczowi tamtego posunięcia. Przypominają, że nie zostało ono nawet zatwierdzone przez Sejm. Zresztą sam premier Mazowiecki przyznał później, że był tej decyzji przeciwny. Prof. Henryk Samsonowicz we wspomnianym wyżej wywiadzie uznał z kolei, że „nauczanie religii w obecnym kształcie przynosi szkodę i uczniom, i samemu przedmiotowi”, podkreślając, że model ten jest „archaiczny”. Podał też w wątpliwość kompetencje katechetów czy księży co do odpowiedzi na potrzeby współczesnej młodzieży. Przyznał jednak, że na początku lat 90. tego rodzaju trudności nie wydawały się istotne.

Dokumentem, który formalnie uregulował decyzję z 1990 r., była ustawa o systemie oświaty z 1991 r. I ta brzmiała jeszcze zupełnie „niewinnie” – mówiła bowiem o organizacji religii przez publiczne placówki na życzenie rodziców. Rozporządzenie ministra edukacji z 1992 r. przyklepało sprawę obecności religii w planie lekcji, odpowiedzialność szkół za prowadzenie katechezy – a także formalnie potwierdziło możliwość wieszania krzyży w salach szkolnych.

Ostatecznie kwestię finansowania lekcji religii przez państwo oraz wyznaczania katechetów do pracy w szkole przypieczętował konkordat, podpisany w 1993 r.

Wreszcie kropka nad i – zapis, że „religia Kościoła lub innego związku wyznaniowego o uregulowanej sytuacji prawnej może być przedmiotem nauczania w szkole, przy czym nie może być naruszona wolność sumienia i religii innych osób”, znalazł się w konstytucji z 1997 r.

W 2007 r. decyzją ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha religię zaczęto z kolei wliczać do średniej ocen na świadectwie. Protestowali posłowie koalicji Lewica i Demokraci, jednak znów – bezskutecznie. Trybunał Konstytucyjny nie uznał niezgodności zapisu z konstytucją.

Głośnym echem w mediach odbiły się też petycje o zdejmowanie krzyży ze ścian klas szkolnych. Prób tych dokonywali m.in. działacze Ruchu Palikota, niezaangażowani politycznie dyrektorzy szkół, nauczyciele, a nawet uczniowie. Ostatnio zaś np. radni Koalicji Obywatelskiej w Szczecinie. Skutki inicjatyw były różne – w 2014 r. nauczycielce z Krapkowic udało się wygrać sprawę o krzyż (w pokoju nauczycielskim) w Sądzie Okręgowym w Opolu. Na mocy wyroku miała otrzymać zadośćuczynienie w wysokości 5 tys. zł za wcześniejszą dyskryminację. Wyrok podtrzymany został przez sąd apelacyjny, skargę kasacyjną oddalił także Sąd Najwyższy.

W 2015 r. żyliśmy natomiast sprawą projektu obywatelskiego „Świecka szkoła”. Został on zainicjowany m.in. przez Katarzynę Lubnauer, liderkę Nowoczesnej, i Barbarę Nowacką, wtedy z Twojego Ruchu. Podpisało się pod nim ponad 150 tys. osób. Projekt zakładał, że państwo nie będzie finansowało lekcji religii, i trafił do Sejmu pod koniec 2015 r. Tam przeszedł pierwsze czytanie – zgodnie z sejmową zasadą nieodrzucania projektów obywatelskich na tym etapie legislacji. Ostatecznie przepadł, zamrożony w sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży jeszcze podczas VIII kadencji Sejmu. Inicjatorzy akcji podkreślają, że mimo wszystko uznają sukces projektu, ponieważ dzięki temu udało się temat obecności religii w szkole i jej finansowania przywrócić na pierwsze strony gazet.

W obecnej kadencji Sejmu oficjalnymi orędownikami wyprowadzenia religii ze szkół z powrotem do sal katechetycznych są lewica oraz Partia Zieloni.

Konferencji Episkopatu Polski nadal nie udało się jednak zrobić kolejnego kroku – matura z religii wciąż nie jest możliwa. Zwolennicy tego rozwiązania argumentują, że ułatwiłoby ono życie uczniom, którzy chcieliby startować na studia teologiczne i teraz muszą przechodzić dodatkową rozmowę kwalifikacyjną z wiedzy o Kościele. Prace nad projektem wprowadzenia religii na listę przedmiotów maturalnych były zapowiadane już przez rząd PiS, LPR i Samoobrony w 2006 r. Zmiany zapowiedział też obecny rząd PiS – w 2016 r., jednak miałoby to się stać dopiero w roku 2021.

Ile nas to kosztuje?

Godzin lekcji polskiego w klasach IV-VIII (dla uproszczenia nie biorę pod uwagę klas I-III, ponieważ na tym etapie polski i matematyka występują w zestawieniach wspólnie w ramach edukacji wczesnoszkolnej) jest zwykle nieco ponad 900. Matematyki jest nieco mniej – ok. 720, podobnie jak lekcji wychowania fizycznego. Czwarty w kolejności jest język obcy – ok. 540 godzin (nie licząc już drugiego języka). Piąte miejsce w polskiej szkole publicznej zajmuje właśnie religia. Uczniowie przez pięć lat „starszego” etapu podstawówki mają jej nieco ponad 360 godzin. Dalsze miejsca zajmują: biologia liczona wspólnie z przyrodą, powiedzmy, że jej kontynuacją – ok. 250 (celowo liczę wspólnie, ponieważ wtedy obejmujemy cały pięcioletni cykl, analogicznie do lekcji religii), historia – ok. 320, informatyka – ok. 180, fizyka i chemia – ok. 140.

Z danych MEN wynika, że religii w szkole uczy w Polsce ok. 30 tys. katechetów. Niemal równo połowa to nauczyciele świeccy, reszta – księża (ok. 8 tys.) oraz siostry zakonne i zakonnicy.

Ponieważ katecheci zatrudnieni są przez szkołę na podstawie Karty nauczyciela, wydawać by się mogło, że jako ich przełożonego należałoby wskazać dyrektora szkoły. Kłopot w tym, że w kwestiach treści czy sposobu nauczania katecheci podlegają wyłącznie Kościołowi – to postanowienia konkordatu, podpisanego w 1993 r. Formalnie przyklepano wtedy zasadę, że to biskup diecezjalny decyduje o tym, wydając odpowiednie skierowanie. Dyrektor nie ma tu więc żadnego wyboru. Również kwalifikacje katechety potwierdzane są i oceniane przez biskupa – Kościół decyduje zatem o treściach przekazywanych na katechezie i w podręcznikach oraz prowadzi nadzór merytoryczny nad katechetami. Administracji szkoły pozostawia się jedynie kwestię organizacji szkolnego grafiku czy sprawy czysto kadrowe, związane z rozliczaniem wynagrodzeń.

Źródło: onet.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close