– Należałoby zapytać premiera Morawieckiego o kilka kwestii. Skoro koronawirus nie jest tak groźny, skoro choroba już właściwie zniknęła, skoro jest taka jak inne, to dlaczego przez cały czas szpitalne oddziały zakaźne są zablokowane i dedykowane wyłącznie pacjentom z COVID-19? Dlaczego lekarze chorób zakaźnych nie mogą zajmować się innymi chorymi? – zastanawia się profesor Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych.
Premier Mateusz Morawiecki zaskoczył stwierdzeniem, że sytuacja związana z koronawirusem „stabilizuje się”.
– Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii i to jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się go bać – przekonywał w czwartek premier.
Morawiecki podkreślał też, że 12 lipca powinniśmy wszyscy uczestniczyć w drugiej turze wyborów prezydenckich – Będą zachowane wszystkie wymogi sanitarne. Bardzo adekwatne. Nic się nie stało teraz, nic się nie stanie 12 lipca. Wszyscy, zwłaszcza seniorzy, nie obawiajmy się. Idźmy na wybory. To ważne, żeby móc kontynuować tę sprawiedliwą linię rozwoju – mówił w Tomaszowie Lubelskim.
Premier Mateusz Morawiecki przekonuje, że „nie ma się już czego bać” i dodaje, że „koronawirus to choroba jak inne”. Jak pan profesor zareagował na te słowa?
Profesor Robert Flisiak, prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych: – Należałoby zapytać premiera Morawieckiego o kilka kwestii. Skoro koronawirus nie jest tak groźny, skoro choroba już właściwie zniknęła, skoro jest taka jak inne, to dlaczego przez cały czas szpitalne oddziały zakaźne są zablokowane i dedykowane wyłącznie pacjentom z COVID-19?
Dlaczego lekarze chorób zakaźnych nie mogą zajmować się innymi chorymi? O tym stanowi rozporządzenie ministra z 28 marca 2020.
Morawiecki apelował o „tłumne pójście na drugą turę wyborów 12 lipca”. Dodał, że „wszyscy, zwłaszcza seniorzy, nie mają się czego obawiać”. Jest na tyle bezpiecznie, by osoby starsze wysyłać na wybory?
Nie sądzę, żeby pójście na wybory było bardziej niebezpieczne niż wejście do autobusu, uczestniczenie w meczu piłki nożnej czy weselu. Oczywiście należy zachować te same reguły, które wprowadzono podczas pierwszej tury wyborów prezydenckich.
Wierzę więc, że premier Mateusz Morawiecki po prostu się przejęzyczył mówiąc, że koronawirus jest niegroźną chorobą.
Premier powtarzał też, że skoro „nic się nie stało podczas pierwszej tury wyborów, to nic się nie stanie 12 lipca”. Czy możemy już mówić o tym, jak pierwsza tura wyborów wpłynęła na liczbę zakażeń koronawirusem?
Tego jeszcze nie wiemy. Okres wylęgania zakażenia wynosi do blisko dwóch tygodni. W związku z tym pewność, że nic się nie stało, będziemy mieli dopiero za parę dni.
Ale nawet jeśli wybuchną ogniska zakażeń, to trudno będzie je powiązać z wyborami, ponieważ w tym czasie Polacy byli też zapewne w innych miejscach. Pamiętemjmy, że 28 czerwca mieliśmy niedzielę handlową.
Profesor Andrzej Matyja mówił mi, że szczyt pandemii w Polsce mógł przypaść na tydzień wyborczy, a nawet konkretnie na 28 czerwca, czyli dzień pierwszej tury wyborów prezydenckich.
O szczytach pandemii mówiliśmy już przynajmniej kilka razy. Natomiast przy tym poziomie wykonywania badań, nie stwierdzimy, kiedy ten szczyt wypadnie.
Poza tym, zależy on w tym momencie od ognisk epidemicznych, które pojawiają się lokalnie. Przykładem jest Śląsk. To nie był żaden szczyt, tylko przebieg epidemii. My z tą epidemią będziemy żyli do czasu, gdy populacja wrażliwa nie skurczy się do liczby, która nie będzie sprzyjała transmisji zakażeń.
Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński mówił, że sytuacja epidemiczna jest opanowana. Dane Ministerstwa Zdrowia z wczoraj: 15 zgonów, 371 zakażeń koronawirusem. Na jakim etapie pandemii jesteśmy?
Możemy mówić, że nad czymś panujemy wyłącznie wtedy, gdy mamy szczepionkę, skuteczne leki, wydolne w całym kraju służby epidemiologiczne.
Każdy z tych elementów częściowo jest spełniony, ale nie na tyle, by stwierdzić, że panujemy nad epidemią. Ona rządzi się własnymi prawami, a my ją właściwie tylko obserwujemy. Nasze próby ingerencji w tę epidemię w Polsce są bardzo ograniczone. Nawet nie prowadziliśmy masowego testowania, kiedy należało to robić.
Teraz też zmniejszyliśmy liczbę testów.
Mam nadzieję, że w tej chwili wynika to tylko z braku popularności testowania. Był moment, kiedy przekroczyliśmy 20 tys. testów, aczkolwiek patrząc na wielkość kraju, powinnismy byli wykonywać ich znacznie więcej – 30-40 tys. Ograniczeniem nie są laboratoria, tylko punkty pobierania, a właściwie to ich dostępność.
Moim zdaniem powinny być otwarte punty drive-thru i walk -thru, w których każdy Polak mógłby się przetestować. Wówczas moglibyśmy powiedzieć, że próbujemy panować nad epidemią.
Jak pan profesor skomentuje słowa szefa WHO, który we wtorek mówił: „twarda rzeczywistość jest taka, że nie jesteśmy nawet blisko końca epidemii”? Dodał, że choć „wiele krajów poczyniło pewne postępy, pandemia na całym świecie w rzeczywistości przyspiesza”.
Globalnie widać, że liczba codziennie rejestrowanych przypadków zakażenia koronawirusem jest większa.
A jak Polska na tym tle wypada?
Jeśli chodzi o Polskę – to u nas epidemia toczy się w regularnym tempie. Widzimy, jakie są dane, ale nie wynikają one z faktycznej liczby zakażeń, tylko z możliwości diagnostycznych.
Widzimy dość duże rozluźnienie wśród Polaków. Jakich zasad powinniśmy przestrzegać, by chronić siebie i innych?
Od samego początku byłem zwolennikiem postępowania zdroworozsądkowego: albo nosimy maseczkę, albo nie, ale nie trzymajmy jej na brodzie. W otwartej przestrzeni nie trzeba zasłaniać ust i nosa, ale już w skupisku ludzi, róbmy to.
Powinniśmy wyjeżdżać na wakacje?
Myślę, że możemy wyjechać na wakacje, ale powinniśmy także pamiętać, że im większy hotel, tym większe ryzyko. Jeśli trafi się tam infekcja, to czeka nas kwarantanna.
Czy sytuacja jest na tyle opanowana, że powinniśmy wrócić do pracy, czy szykować się na ewentualne drugie uderzenia wirusa jesienią?
Do pracy powinniśmy wrócić wszyscy pod warunkiem, że ta na nas czeka. Natomiast od początku powinniśmy byli intensywnie szukać ognisk, jak to się stało z górnikami. I owszem, powinniśmy byli zamykać zakłady pracy, ale tylko tam, gdzie te ogniska wybuchły.
Zobaczymy, czy wiosną będziemy mieć szczepionkę, wówczas mamy jakąś perspektywę. Jeśli natomiast takiej informacji nie będzie, to już prawdopodobnie nigdy się jej nie dosłużymy. Musimy wówczas kilka lat poczekać aż populacja się uodporni.
Źródło: natemat.pl