W środę sąd w Gdańsku uniewinnił Magdalenę Adamowicz, która oskarżona była o zatajenie w zeznaniach podatkowych blisko 400 tys. zł. W trakcie procesu europosłanka nie stawiała się na kolejne rozprawy, przesyłając zwolnienia lekarskie. Dzisiaj również nie było jej w sądzie. Wyrok jest nieprawomocny. Prokurator, na którego pracy w tym postępowaniu sędzia nie pozostawiła w uzasadnieniu suchej nitki, zapowiedział apelację.
- Prokurator nie opisał, jakie przepisy miały zostać przekroczone przez oskarżoną. Nie opisał, jakie przepisy podatkowe zostały naruszone — mówi w uzasadnieniu sędzia
- Prokuratura domagała się dla europosłanki kary grzywny w wysokości 300 tys. zł. Obrona chciała uniewinnienia
- — Oskarżona miała możliwość wzięcia udziału w rozprawie i nie skorzystała z tej możliwości. Fakt sprawowania mandatu europosła nie jest okolicznością usprawiedliwiającą niestawienie się w sądzie — mówiła w maju sędzia prowadząca sprawę
W środę w Sądzie Rejonowym w Gdańsku miał miejsce finał sprawy, w którym europosłanka Magdalena Adamowicz była oskarżona o ukrywanie dochodów w zeznaniach podatkowych. Rzecz dotyczyła lat 2011-12. I potężnej sumy 400 tys. zł. Adamowicz tłumaczyła, że pieniądze pochodziły z darowizn, od jej dziadków i matki. Takim tłumaczeniom nie dawali wiary śledczy.
Po godzinie 12 sędzia odczytała wyrok, który uniewinniał Magdalenę Adamowicz. Przedstawienie uzasadnienia wyroku trwało ponad 30 min. — Prokuratura próbowała sprawiać wrażenie, że środki pieniężne pochodzą z czynu zabronionego. Prokurator nie opisał jednak, jakie przepisy miały zostać przekroczone przez oskarżoną. Nie opisał, jakie przepisy podatkowe zostały naruszone — mówi sędzia.
— Prokurator starał się wykazać, że środki te nie pochodzą z darowizn, udzielonej członkom rodziny oskarżonej, przez innych członków jej rodziny. Ale nie podjął żadnych czynności, nie przedstawił żadnych dowodów, z którego wynikałoby z jakiego źródła mogłyby one pochodzić — podkreślała.
— O ile w postępowaniu podatkowym podatnik ma obowiązek współpracy z organami podatkowymi, to taki obowiązek nie istnieje na gruncie prawa karnego i procesu karnego. Oskarżona nie ma obowiązku dowodzenia czegokolwiek. Nie ma obowiązku, co oczywiste, dostarczania dowodów na swoją niekorzyść. Wydawać by się mogło, że oskarżyciel podejmie jakąś czynność zmierzającą do ustalenia źródła tych środków pieniężnych. Poza skupieniem się na tym by obalić twierdzenia, jakoby środki miały pochodzić z darowizn, oskarżyciel tą kwestią się nie zajął — mówiła sędzia.
Magdalena Adamowicz nie pojawiła się w sądzie. Wyrok jest nieprawomocny. Prokurator zapowiedział apelację. — Prezentowane uzasadnienie do wyroku zawiera jednostronną, skrajnie niekorzystną interpretację materiału dowodowego i przepisów. Interpretację korzystną dla oskarżonej. Absolutnie się z tą interpretacją nie zgadzam. Ten wyrok będzie podlegał zaskarżeniu — komentował w rozmowie z dziennikarzami prokurator.
Obrońca Adamowicz. — Prokurator, co wskazywał dzisiaj sąd, w toku postępowania skoncentrował się na obalaniu kwestii dotyczącej, że środki pochodziły z darowizny. Same środki pieniężne zgromadzone na koncie bankowym nie są dochodem, one skądś się muszą pojawiać. W tym zakresie prokurator nie podjął żadnych działań, jakie było źródło tych środków. To jest rola oskarżyciela.
Dziennikarze dopytywali obrońcę Adamowicz, skąd pochodziły środki pieniężne Adamowiczów, które badała w tym postępowaniu prokuratura. — To nie jest potrzebne do rozstrzygnięcia, które dzisiaj zapadło — mówił obrońca. — Ale dlaczego mi stawiane są takie pytania jako obrońcy?
Dziennikarze zwracali uwagę, że Magdaleny Adamowicz nie ma dzisiaj w sądzie i że nie pojawiała się także na wcześniejszych rozprawach. A ponadto, że nie odpowiada na pytania od dziennikarzy (nie odpowiedziała także na nasze pytania). — Takie pytania nie powinny być kierowane do mnie — odpowiadał obrońca.
Ostre słowa pod adresem prokuratury, zaświadczenia lekarskie dla sądu
Prokuratura oskarżyła Magdalenę Adamowicz, że wspólnie z mężem o zataiła w zeznaniach podatkowych za lata 2011-2012 prawie 300 tys. zł i 100 tys. zł dochodów. Kolejny zarzut (w trakcie procesu prokuratura się z niego wycofała), wskazany w akcie oskarżenia, dotyczył nierozliczenia dochodów z wynajmu mieszkań, jako prowadzonego w warunkach pozarolniczej działalności gospodarczej.
Prokuratura domagała się dla europosłanki kary grzywny w wysokości 300 tys. zł. Obrona chciała uniewinnienia.
Gdy proces rozpoczynał się w lutym 2021 r., Magdalena Adamowicz głośno krytykowała akt oskarżenia prokuratury. „To »coś«, co prokurator nazywa »aktem oskarżenia« kierowanym we mnie, jest – jak sam prokurator przyznaje! – jedynie zbiorem przypuszczeń bez żadnych dowodów. To »coś« na pewno nie pomoże w oczyszczeniu wizerunku prokuratury jako narzędzia do zwalczania demokratycznej opozycji w Polsce” — pisała europosłanka. I dalej komentowała zarzuty już w sposób bardziej szczegółowy i konkretny.
Zdaniem posłanki, prokuratura chciała „wzbudzić podejrzenie, że trwająca latami nagonka na Pawła
damowicza była choćby częściowo uzasadniona”. Określenia, które pojawiły się w przestrzeni publicznej — „walizka złota przywieziona z Niemiec przez dziadków”, „36 kont”, „ukrywane albo kradzione mieszkania”, „płacenie fortuny za naukę córek w USA” — żona prezydenta nazywała kłamstwami. Jak podkreślała, spore zasługi w ich rozprzestrzenianiu ma prokuratura, ale też „pracownicy rządowych mediów”.
Adamowicz pisała, że nie może doczekać się procesu, bo tylko on może oczyścić ją z wszystkich podejrzeń.
Gdy proces się rozpoczął, Magdalena Adamowicz mówiła przed sądem, że „twierdzenia zawarte w akcie oskarżenia służą wyłącznie w celu szkalowania jej dobrego imienia”. — I dobrego imienia mojego zamordowanego męża. Prokuratura chce zdyskredytować moją rodzinę i wywołać wrażenie, że nie jesteśmy uczciwi — podkreślała i odpierała zarzuty prokuratury.
Zdaniem posłanki, prokuratura chciała „wzbudzić podejrzenie, że trwająca latami nagonka na Pawła Adamowicza była choćby częściowo uzasadniona”. Określenia, które pojawiły się w przestrzeni publicznej — „walizka złota przywieziona z Niemiec przez dziadków”, „36 kont”, „ukrywane albo kradzione mieszkania”, „płacenie fortuny za naukę córek w USA” — żona prezydenta nazywała kłamstwami. Jak podkreślała, spore zasługi w ich rozprzestrzenianiu ma prokuratura, ale też „pracownicy rządowych mediów”.
Adamowicz pisała, że nie może doczekać się procesu, bo tylko on może oczyścić ją z wszystkich podejrzeń.
Gdy proces się rozpoczął, Magdalena Adamowicz mówiła przed sądem, że „twierdzenia zawarte w akcie oskarżenia służą wyłącznie w celu szkalowania jej dobrego imienia”. — I dobrego imienia mojego zamordowanego męża. Prokuratura chce zdyskredytować moją rodzinę i wywołać wrażenie, że nie jesteśmy uczciwi — podkreślała i odpierała zarzuty prokuratury.
Sędzia: oskarżona miała możliwość wzięcia udziału w rozprawie i nie skorzystała z tej możliwości
W kolejnych rozprawach europosłanka nie brała jednak udziału, do sądu wysyłała zaświadczenia lekarskie. Przewód sądowy utknął w miejscu.
Pojawiły się spekulacje, że europosłanka może grać na przedawnienie całej sprawy. Zwracano uwagę, że Magdalena Adamowicz, która z powodów zdrowotnych do sądu nie może dotrzeć, regularnie pojawia się w europarlamencie czy na kolejnych wydarzeniach politycznych.
W maju Adamowicz znów nie stawiła się w sądzie, a jej adwokat tłumaczył, że to z powodu pełnionych obowiązków zawodowych.
Prowadząca sprawę sędzia miała dosyć. — Oskarżona miała możliwość wzięcia udziału w rozprawie i nie skorzystała z tej możliwości. Fakt sprawowania mandatu europosła nie jest okolicznością usprawiedliwiającą niestawienie się w sądzie — podkreślała.
Źródło: onet.pl