Prezes PiS Jarosław Kaczyński poważnie rozważał zerwanie porozumienia z Jarosławem Gowinem i przeprowadzenie korespondencyjnych wyborów prezydenckich za dwa tygodnie. Kaczyńskiego do starcia z Gowinem popychał Zbigniew Ziobro. Według naszych informacji, Ziobro przekonywał, że w razie usunięcia Gowina i jego ludzi z koalicji jest w stanie zapełnić tę lukę, przyciągając do swej partii nowych posłów, głównie z Konfederacji.
- Jeszcze we środę Kaczyński z Gowinem zaproponowali rozwiązanie, które umożliwiało przełożenie wyborów prezydenckich na wakacje
- Liderowi PiS było to nie w smak, bo zależało mu na wyborach w maju — chce jak najszybciej zapewnić prezydenturę Andrzejowi Dudzie
- Jednak Gowin nie chciał słyszeć o majowych wyborach, stąd kompromisowe rozwiązanie
- Tyle że kilkadziesiąt godzin po podpisaniu paktu z Gowinem, Kaczyński był gotów go oszukać i zrobić wybory w maju. To dlatego, że wystraszył się Sądu Najwyższego i sondaży
To był niespodziewany zwrot akcji. W sobotę po południu czołowi politycy PiS, w tym premier Mateusz Morawiecki oraz marszałek Sejmu Elżbieta Witek, a także lider koalicyjnego Porozumienia Jarosław Gowin zostali wezwani na spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim.
Telefonicznie z centralą partyjną łączył się także Zbigniew Ziobro, lider drugiej koalicyjnej formacji — Solidarnej Polski.
Szybko rozeszła się plotka, że Kaczyński jest gotów oszukać Gowina. We środę — po wielotygodniowym konflikcie — obaj liderzy Zjednoczonej Prawicy zawarli porozumienie, które daje szansę na przeniesienie wyborów prezydenckich. Chodzi o wyjście z kryzysu związanego z tym, że wyborów nie uda się przeprowadzić 10 maja.
Kaczyński z Gowinem założyli, że po 10 maja Państwowa Komisja Wyborcza podejmie uchwałę, w której stwierdzi, że wybory się nie odbyły. W tej sytuacji sprawa trafi do Sądu Najwyższego — jak w przypadku każdych wyborów. Ponieważ — jak założyli w swym rozejmowym oświadczeniu Kaczyński i Gowin — wybory, których nie było, na pewno zostaną przez SN uznane za nieważne‚ to będzie możliwość rozpisania nowych wyborów.
Jest na to przepis: art. 129 ust. 3 Konstytucji stanowi, że w razie stwierdzenia nieważności wyboru prezydenta przez Sąd Najwyższy przeprowadza się nowe wybory, tak jak po opróżnieniu tego urzędu. To procedura szybsza od standardowych wyborów, bo stosowana jest w razie śmierci prezydenta lub jego rezygnacji.
Marszałek Sejmu ma do 14 dni na zarządzenie wyborów, a muszą się one odbyć w ciągu 60 dni od daty zarządzenia. To daje PiS duże pole manewru. Wybory odbyłyby się zapewne w czerwcu lub lipcu.
Zadowolony z porozumienia Gowin zagłosował za ustawą o wyborach korespondencyjnych, wierząc, że oznacza to wybory w wakacje. Szybko okazało się jednak, że Kaczyński gotów jest wykorzystać tę ustawę, by głosowanie przeprowadzić jednak jeszcze w maju.
Kaczyński zmrożony
Skąd ta wolta prezesa? Kłopoty zaczęły się w momencie, gdy porozumienie Kaczyńskiego i Gowina skrytykowała sędzia Joanna Lemańska, szefowa Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN — a to do niej trafi kwestia ważności wyborów 10 maja.
— Z dużym zdziwieniem odebrałam informację, że zostało a priori przyjęte założenie dotyczące przyszłego orzeczenia SN w sprawie uznania ważności wyborów prezydenckich w Polsce. Przypominam, że sędziowie są niezależni i niezawiśli w swoich orzeczeniach, a o jego treści decyduje skład orzekający — przekazała Lemańska Onetowi.
Nieoficjalnie wiadomo, że takie wypowiedzi Lemańskiej zmroziły Kaczyńskiego. Okazało się, że fundamentalny punkt paktu z Gowinem jest zagrożony. Sprawa stała się poważna. Tym bardziej, że choć Lemańska została wybrana z rekomendacji PiS, stoi na czele izby SN stworzonej przez PiS i w dodatku jest koleżanką z uczelni Andrzeja Dudy, to nie jest typem sędziego sterowanego politycznie — jak choćby szefowa Trybunału Konstytucyjnego Julia Przyłębska.
Co jeśli Sąd Najwyższy nie podejmie uchwały o nieważności wyborów, bo ich nie było? Wtedy PiS stanąłby pod ścianą: musiałby albo wprowadzić stan nadzwyczajny albo zmusić Andrzeja Dudę do dymisji. Tylko w takich sytuacjach Konstytucja dawałaby podstawę do przeprowadzenia nowych wyborów.
W dodatku porozumienie z Gowinem od początku krytycznie oceniał lider koalicyjnej Solidarnej Polski Zbigniew Ziobro — nie jest pod nim podpisany. W ataku na tę umowę — czyli na Gowina — Ziobro upatrywał szans na wzmocnienie swej pozycji w obozie władzy. W razie kryzysu w koalicji i odejścia Gowina, akcje Ziobry i jego ludzi drastycznie by wzrosły — każdy głos byłby na wagę złota. PiS, partia Gowina i Solidarna Polska Ziobry mają w Sejmie 235 mandatów. Gowin ma 18 ludzi. Choć nie wszyscy by z nim odeszli, bo część jest już myślami w PiS, to można zakładać, że ten rozwód pozbawiłby Zjednoczoną Prawicę większości.
Dlatego też — jak słyszymy nieoficjalnie — Ziobro zapewniał Kaczyńskiego, że jest w stanie przyciągnąć do swej partii dodatkowych pięciu posłów, głównie z Konfederacji. To miałoby pozwolić załatać lukę po Gowinie.
Ziobro zakładał, że z Gowinem odejdzie maksymalnie ośmiu posłów. Pozyskanie pięciu nowych ludzi pozwoliłoby więc rządowi zachować minimalną większość 231 mandatów. Tyle że wówczas Kaczyński zależałby tylko od Ziobry.
Gowin gotów zerwać koalicję
Ludzie Ziobry przekonują, że bardziej do wyborów parł Mateusz Morawiecki. Według nich premier obawia się konsekwencji prawnych i finansowych przygotowywania wyborów 10 maja bez podstawy prawnej — co firmował właśnie on. Z jego punktu widzenia — przekonują ziobryści — zorganizowanie wyborów 23 maja pozwoliłoby choćby na wykorzystanie wydrukowanych już przez rząd 30 mln kart do głosowania, co zmniejszyłoby koszty wyborów 10 maja, które się nie odbędą.
Jednak większość naszych rozmówców przekonuje, że Morawiecki był przeciwny majowym wyborom. Że ponieważ od lat prowadzi z Ziobrą wojnę na noże, to nie zamierza go wzmacniać. Z konkurenta Ziobro stałby się jego recenzentem i nieomal politycznym szefem — twierdzą. Według niektórych źródeł Morawiecki groził dymisją, inni tego nie potwierdzają.
Gowin za to powiedział jasno, że złamanie przez Kaczyńskiego paktu o przesunięciu wyborów i rozpisanie głosowania na 23 maja oznacza, że on i jego posłowie wychodzą z koalicji. Gowin — jak relacjonuje nam osoba uczestnicząca w tym spotkaniu — zachowywał się spokojnie i sprawiał wrażenie, jakby mentalnie był już poza obozem rządzącym.
Kurski prze do wyborów
A zatem rozważając polityczne koszty wyborów 23 maja, Kaczyński musiał brać pod uwagę na pewno rozpad koalicji, możliwe kłopoty z większością sejmową, rosnącą rolę Ziobry, a może nawet dymisję premiera.
Jakie byłyby zyski? Przede wszystkim chodzi o sondaże. Sojusznik Ziobry, nieformalny szef TVP Jacek Kurski przekonywał Kaczyńskiego, że wybory w wakacje są bardzo ryzykowne z powodu spadających sondaży poparcia PiS i samego Andrzeja Dudy.
Ponieważ posiadanie własnego prezydenta jest kluczowe w systemie władzy zbudowanym przez Kaczyńskiego, to takie ostrzeżenia trafiły na podatny grunt. Według informacji Onetu Kurski intensywnie lobbował także u innych ważnych polityków PiS w sprawie przeprowadzenia wyborów jak najszybciej.
W sobotę około godz. 17-18 wydawało się, że wybory raczej odbędą się 23 maja — wskazywały na to przecieki z Nowogrodzkiej. Nieoficjalnie wiadomo było nawet, że marszałek Sejmu Elżbieta Witek planuje wieczorne wystąpienie w TVP. A to ona dzięki kontrowersyjnym przepisom z ustawy o głosowaniu korespondencyjnym dostała od PiS prawo przesunięcia wyborów na 23 maja.
Prezes się cofnął
W ostatniej chwili Witek występ odwołała, a to znaczy, że Kaczyński się cofnął. Czemu? Z jednej strony uznał, że kryzys w koalicji to za duże ryzyko. Jeśli prawdą są pogłoski o dymisji Morawieckiego, to tym bardziej sprawa byłaby poważna — Kaczyński nie ma łatwych następców na to stanowisko.
Ale — jak wynika z informacji Onetu — znaczenie miało coś jeszcze. Decydowanie o ważności wyborów 23 maja także należałoby do Sądu Najwyższego, do izby kierowanej przez sędzię Lemańską. I tu zaczynają się schody.
Wiadomo, że PiS przygotowywał te wybory bez podstawy prawnej, bo ustawa o głosowaniu korespondencyjnym była przetrzymywana przez opozycję w Senacie. Karty wyborcze były drukowane bez ogłoszenia ich wzoru, a Poczta Polska chciała dostać ok. 3 mln kart więcej niż jest uprawnionych do głosowania. W dodatku wiele wskazuje na to, że doszło do wycieku pakietów wyborczych. Jeszcze jedno — sama zmiana daty zarządzonych przez Witek wyborów została oprotestowana przez Sąd Najwyższy. Lemańska decydując o ważności wyborów — w których zostałby zapewne wybrany jej kolega Andrzej Duda — nie mogłaby pominąć tych elementów.
Gdyby SN unieważnił wybory korespondencyjne, w których Duda wygrał, to byłaby katastrofa dla PiS: jego szanse na ponowny wybór w kolejnym głosowaniu drastycznie by spadły.
Z tego punktu widzenia mniejszym ryzykiem jest oczekiwanie, że Sąd Najwyższy uzna za nieważne wybory 10 maja otwierając drogę do nowego głosowania w czerwcu lub lipcu.
To jeszcze nie koniec
Mówiąc nam o tym wszystkim, informatorzy przestrzegają: to jeszcze nie koniec. Ich zdaniem Kaczyński poszedł spać z myślą o konieczności przyspieszenia wyborów. Z jednej strony rozważany w sobotę wariant może powrócić już dziś.
Otóż 10 maja miały się pierwotnie odbyć wybory — ale wiadomo, że się nie odbędą. Dając Witek prawo zmiany terminu wyborów, PiS umieściło w ustawie o głosowaniu korespondencyjnym taki zapis: „Jeśli na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej ogłoszono stan epidemii, Marszałek Sejmu może zarządzić zmianę terminu wyborów określonego w wydanym wcześniej postanowieniu. Nowy termin (…) musi odpowiadać terminom przeprowadzenia wyborów Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej określonym w Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.”.
W tej chwili w obozie władzy trwa dyskusja — do kiedy Witek może zmienić datę wyborów? Ludzie Gowina chcą wierzyć, że najpóźniej dzień przed pierwotnym głosowaniem, a zatem do północy z soboty na niedzielę. — Ale Kaczyński uważa, że jest inaczej. Jego zdaniem można to zrobić do czasu formalnego zakończenia „czynności administracyjnej”, jaką jest głosowanie — twierdzi nasz rozmówca, który brał udział w naradzie. Jednym słowem: w jego wersji Witek może zmienić datę wyborów do dzisiejszego wieczora, do godz. 21, kiedy miały być zamykane lokale wyborcze.
Inni nasi rozmówcy z obozu władzy uważają, że wariant z 23 maja jest już nieaktualny, ale Kaczyński będzie dalej próbował znaleźć prawną możliwość maksymalnego przyspieszenia wyborów.
Onet z dwóch niezależnych źródeł usłyszał rozważaną datę 28 czerwca. Wówczas miałyby odbyć się wybory stacjonarne z możliwością głosowania korespondencyjnego przez osoby starsze lub objęte kwarantanną.
A co z Gowinem? Politycy PiS najchętniej doprowadziliby do aksamitnego usunięcia go z polityki. — Dla Gowina zostały przygotowane pewne propozycje objęcia stanowisk poza polityką. Będą one przedmiotem rozmów w niedługiej przyszłości — mówi nam jeden z najważniejszych polityków PiS.
Źródło: onet.pl