Wiadomości

Kadencja Tuska w Brukseli dobiega końca – zaczyna się spór o jego spuściznę

Dyplomaci debatują co Donald Tusk zostawi po sobie w brukselskiej bańce, ale on bardziej przejmuje się swoją spuścizną w całej Unii, a zwłaszcza w jej najbliższym wschodnim sąsiedztwie. W minionym tygodniu pozostawił europosłów, dyplomatów i urzędników ich własnym sporom i poleciał do byłego Związku Radzieckiego wspierać demokratyczne aspiracje narodów, które ciągle walczą o uwolnienie się spod wpływu Rosji – pisze David M. Herszenhorn z POLITICO.

Kadencja Tuska w Brukseli dobiega końca – zaczyna się spór o jego spuściznę

Donald Tusk na froncie w Donbasie

  • Tusk odbył w tym tygodniu podróż na Ukrainę oraz do Armenii, Azerbejdżanu i Gruzji i swoimi antykremlowskimi wypowiedziami mocno zirytował Moskwę
  • Tymczasem w Brukseli unijni politycy i urzędnicy zajmowali się mozolnym wprowadzeniem w życie decyzji, jaką Rada Europejska pod przewodnictwem Tuska narzuciła w sprawie najwyższych posad w UE
  • Debata o tym, co Tusk po sobie zostawia na koniec pięcioletniej kadencji dopiero się rozpoczyna, ale już widać, że nie będzie jednoznacznych konkluzji
  • Główne pytanie brzmi czy za kadencji pierwszego prezydenta Unii z byłego bloku komunistycznego, stosunki pomiędzy Wschodem i Zachodem Europy polepszyły się, czy pogorszyły
  • Jedni winią go za dopuszczenie do niedemokratycznego wyboru nominatki na przewodniczącą Komisji, a inni twierdzą, że nie może się przeciwstawiać woli krajowych przywódców

Po doprowadzeniu do porozumienia pomiędzy przywódcami UE i obsadzeniu najważniejszych stanowisk w Unii, przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk nie odbył rundy honorowej po ulicach Brukseli.

Zamiast tego, jak przystało na pierwszego przedstawiciela Europy Wschodniej na najwyższym stanowisku w UE, wsiadł w samolot i poleciał do krajów tego regionu, które stoją w poczekalni do Unii, by zachęcać je do demokratycznych reform i stanowczości w konfrontacji z Rosją.

Inni liderzy publicznie załamują ręce nad kondycją Unii i zastanawiają się nad celami, które przed nią stoją. Francuski prezydent, Emmanuel Macron, chce zorganizowania wielkiej konferencji na temat Przyszłości Europy. Premier Węgier, Viktor Orbán, domaga się powrotu do wartości chrześcijańskich. Tymczasem Tusk trzyma się swojej własnej wizji Unii Europejskiej jako latarni wolności i demokracji dla tych części świata, w których długo ich brakowało.

Bezpośredni strzał w Putina

Podczas wizyty na Ukrainie, w Azerbejdżanie, Armenii i wreszcie w czwartek w Gruzji, były polski premier nie ukrywał, że jego zdaniem Unia nie powinna ustawać w budowaniu bliższych relacji ze swoimi wschodnimi sąsiadami. Nie obyło się też bez ostrych słów wobec Moskwy.

„Upadek Związku Radzieckiego NIE był największą geopolityczną katastrofą ubiegłego wieku”, zatweetował Tusk z czarnomorskiego kurortu Batumi, bezpośrednio odnosząc się do słów wypowiedzianych niegdyś przez rosyjskiego prezydenta, Władimira Putina. „Dziś w Gruzji chcę powiedzieć jasno i wyraźnie: upadek ZSRR był błogosławieństwem dla Gruzinów, Polaków, Ukraińców i całej Europy Środkowej i Wschodniej. I także dla Rosjan”.

Nawet jeżeli jego przekaz nie do końca współgra z nieustannymi wątpliwościami brukselskiej bańki, według której rozszerzenie Unii było być może zbyt szybkie i zbyt głębokie, a asertywna Rosja ma pełne prawo do realizowania swoich interesów w walce o geopolityczne wpływy, Tusk wydaje się tym nie przejmować.

W poniedziałek, po spotkaniu z premierem Ukrainy, Wołodymyrem Hrojsmanem, Tusk przyznał, że nie wszyscy koledzy w unijnych korytarzach władzy podzielają jego zapał i że mówiąc o poparciu dla Ukrainy, wypowiada się we własnym imieniu.

– Przez lata próbowałem wspierać Ukrainę w Europie i Europę na Ukrainie – powiedział Tusk. – W moich oczach wszyscy jesteście bohaterami. Tak postrzegałem was podczas Rewolucji Godności na Majdanie, broniących swojej suwerenności i integralności, budujących nowoczesne państwo o demokratycznych standardach. Pomimo ubóstwa, które wciąż istnieje w wielu miejscach, pomimo cierpień spowodowanych przez wojnę, pomimo trudnych reform, przetrwaliście.

– Robiłem wszystko, co w mojej mocy, by przyspieszyć proces integracji Ukrainy z resztą Europy – powiedział, przyjmując przepraszający ton. – Nie wszystko się udało; nie zawsze byłem tak skuteczny, jak bym chciał. Wybaczcie mi, przyjaciele.

Dodał jednak, że nie będzie przepraszał za to, że traktował Ukrainę priorytetowo. – Niektórzy w Brukseli nazywali mnie proukraińskim maniakiem – powiedział. – Często mówili mi to w oczy. Szczerze mówiąc, jestem bardzo dumny z tego epitetu.

Dziedzictwo Tuska

Biorąc pod uwagę polityczne wiatry wiejące obecnie w Brukseli, uwagi Tuska należy być może odczytywać bardziej w kontekście jego powrotu do Polski i ewentualnego udziału w kampanii prezydenckiej. Mandat obecnego przewodniczącego Rady Europejskiej kończy się pierwszego grudnia, zaś bliscy współpracownicy mówią, że decyzję czy startować podejmie nie wcześniej niż po jesiennych wyborach parlamentarnych.

Jednak bez względu na jego zaangażowanie w proces budowania demokracji, jedno pytanie w nieunikniony sposób zawiśnie nad spuścizną Tuska: czy za jego kadencji pierwszego prezydenta Unii z byłego bloku komunistycznego, stosunki pomiędzy Wschodnią i Zachodnią Europą polepszyły się, czy pogorszyły.

Podział unijnych stanowisk, do którego pomógł doprowadzić Tusk, oznacza ogromną konsolidację władzy w rękach starej, zachodniej Europy. Nominatką na przewodniczącą Komisji została niemiecka minister obrony, Ursula von der Leyen, a premier Belgii, Charles Michel, zastąpił Tuska na stanowisku szefa Rady Europejskiej.

Jeszcze bardziej uderzający jest brak kogokolwiek z Europy Wschodniej w ścisłym kierownictwie UE, jeżeli pamiętać, że Parlament odrzucił sugestię Rady by wybrać na swojego przewodniczącego socjaldemokratę ze wschodu i zamiast tego postawił na włoskiego europosła, Davida Sassoliego.

Na szczycie, na którym na początku tego miesiąca uzgodniono podział stanowisk, rządy wschodnioeuropejskie, szczególnie Polski i Węgier, działały raczej jak hamulcowi, blokując kandydatów, którzy byli dla nich nie do zaakceptowania, zamiast agresywnie promować kandydatów ze swojego regionu.

Dwa lata temu Polska była również jedynym krajem, który głosował przeciwko reelekcji Tuska, co było odzwierciedleniem głębokiej wrogości pomiędzy nim a rządem Prawa i Sprawiedliwości, partii kierowanej przez Jarosława Kaczyńskiego.

Jak sobie Tusk dawał radę w Radzie

Ocena kadencji Tuska często wiąże się z europejskim podziałem wzdłuż linii wschód-zachód i jego osobistymi umiejętnościami przywódczymi.

Krytycy obwiniają jego zachowawcze podejście o to, że proces decyzyjny przyjął tak burzliwy charakter i wymagał blisko 48-godzinnego maratonu, który zaczął się od kolacji w niedzielę, przerodził w bezsenną noc, później poniedziałkowe śniadanie i skończył dopiero późnym, przeciągniętym aż do wieczora lunchem we wtorek. Dodają, że to kanclerz Niemiec, Angela Merkel i prezydent Francji, Emmanuel Macron, musieli wziąć na siebie ciężar podjęcia decyzji, kiedy Tusk był już gotów się poddać.

Niektórzy politycy i dyplomaci oskarżali Tuska i jego zespół o niewystarczający poziom przygotowań, poczynając od nieformalnego szczytu w rumuńskim Sibiu, na którym Tusk przedstawił niemal niemożliwe do realizacji zadanie wyboru nowego kierownictwa Unii do końca czerwca.

Dodają, że to brak wiary w Tuska skłonił przywódców do podjęcia nietypowego kroku, czyli mianowania sześciu premierów – po dwóch z każdej z trzech głównych familii politycznych – na koordynatorów negocjacji w sprawie obsady najważniejszych stanowisk. Grupa ta szybko zaczęła być nazywana E6.

– Ujmijmy to tak: jego umiejętności negocjacyjne nie budzą wielkiego uznania. I właśnie dlatego, że znamy jego ograniczenia, powołana została grupa E6 – mówi jeden z dyplomatów, dodając, że Tusk, mimo swoich wschodnich korzeni, nie okazał się zdolny do zasypania podziałów wewnątrz Starego Kontynentu.

– Europa jest podzielona jak zawsze, na północ i południe, wschód i zachód – mówi wspomniany dyplomata, ale podkreśla: – Nie twierdzę, że to jego wina, absolutnie nie.

– Powrót prezydencji Rady w ręce Belga (po poprzedniku Tuska, Hermanie van Rompuyu) i brak jakiegokolwiek wschodniego Europejczyka w ścisłym kierownictwie UE, sprawia, że werdykt wydaje się oczywisty – mówi inny dyplomata. – Jego spuścizna mówi sama za siebie: nikogo ze Wschodu na najwyższych stanowiskach. To nie przypadek, że Rada ponownie przypadła Belgowi.

Zwolennicy Tuska twierdzą z kolei, że jeśli coś mówi samo za siebie, to jest to jego sukces w doprowadzeniu do rozdzielenia najważniejszych stanowisk – przecież żaden z 28 szefów rządów lub głów państw nie głosował przeciw, a porozumienie osiągnięto w zadziwiająco krótkim czasie.

I ci sami ludzie przypominają, że zadaniem Tuska jako organizatora i koordynatora prac Rady nie jest mówienie przywódcom, co mają robić, ale zapewnienie im warunków do efektywnej dyskusji i podejmowania decyzji. Podkreślają, że z tego zadania wywiązał się dobrze.

Co może przewodniczący Rady

Pierwotny podział stanowisk, ustalony w kuluarach szczytu G20 w japońskiej Osace, który ostatecznie nie uzyskał akceptacji Rady Europejskiej, był głównie dziełem Merkel i miał poparcie Macrona, a także premierów Hiszpanii, Pedro Sáncheza i Holandii, Marka Rutte.

Jak mówią politycy, Tusk prywatnie wyrażał wątpliwości co do realności tego planu, według którego Komisją miał pokierować socjaldemokrata, Frans Timmermans. Podkreślają przy tym, że Tusk raczej nie miał szans zablokować inicjatywy czworga wpływowych przywódców, którzy wierzyli, że to się może udać. Potrzeba było dopiero nieudanej próby realizacji tego planu, by udowodnić, że konieczny jest szerszy kompromis.

Niektórzy europosłowie mocno narzekali, że pakiet Rady jest niezgodny z proponowaną zasadą wyboru na przewodniczącego Komisji Europejskiej jednego z wiodących kandydatów z grup partyjnych – zwanego z niemiecka Spitzenkandidat. System ten, promowany przez Parlament, zakłada, że Rada powinna wybrać kogoś, kto startował z czołowej pozycji na listach kandydatów w majowych wyborach.

Tusk i przywódcy w Radzie ostrzegali, że z prawnego punktu widzenia nie są zobligowani do jego przestrzegania. A biorąc pod uwagę chaos i spory i w efekcie blokadę wobec wszystkich Spitzenkandidatów, jaka pojawiła się nie gdzie indziej, tylko w Parlamencie, trudno sobie wyobrazić, jak system ten miałby się zadziałać.

Tusk ignoruje Brukselę

Zaskakujący wybór von der Leyen sprawia, że musi ona teraz walczyć o każdy głos w Parlamencie. Tusk nie krąży jednak po Brukseli, by bronić uzgodnionego podziału stanowisk. Zamiast tego w pewnym sensie wrócił do czasów, kiedy jako członek Solidarności walczył o demokrację na wschodzie Starego Kontynentu.

Na Ukrainie domagał się, by Rosja zaprzestała interwencji militarnej i uwolniła więźniów politycznych. W Armenii wzywał do politycznego rozwiązania wieloletniego konfliktu o Nagorno-Karabach i chwalił niedawną bezkrwawą rewolucję w tym kraju.

W Azerbejdżanie, gdzie poszanowanie praw człowieka było w ostatnich latach kwestionowane, wezwał do przestrzegania podstawowych wolności. Po wtorkowym spotkaniu z prezydentem Ilhamem Alijewem w Baku, Tusk zadeklarował: – Unia Europejska wierzy, że prawdziwie otwarte społeczeństwo jest najlepszą gwarancją długoterminowej stabilizacji i dobrego życia dla wszystkich obywateli.

Źródło: wiadomosci.onet.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close