Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Tomasz Surdel, który relacjonuje dramatyczną sytuację w Wenezueli, został pobity przez tamtejszą policję. Celowali do niego z broni.
Tomasz Surdel relacjonuje, że zatrzymali go faceci w czarnych mundurach, z kominiarkami na głowach. Byli uzbrojeni po zęby, dlatego zatrzymał samochód.
Najpierw zastanawiali się, co z nim zrobić, chcieli ponoć zadawać jakieś pytania. Gdy jednak wysiadł z auta, założyli mu worek na głowę i zaczęli bić. Celowali do niego z broni. Jeden z nich kazał drugiemu strzelać. Ten nacisnął spust, ale pistolet nie był naładowany. Śmiali się i mocno pobitego dziennikarza zostawili na drodze.
Pomógł mu wenezuelski kolega, który jest ratownikiem medycznym.
Jak czytamy w „Wyborczej”, ludzie w czerni to członkowie FAES, oddziałów policji, które zyskały miano szwadronów śmierci. Jednostki są lojalne wobec prezydenta Nicolasa Maduro i wysyłane do pacyfikowania buntów. Obwinia się ich o śmierć co najmniej kilkudziesięciu osób.
Jak przypomina gazeta, reżim Maduro nie toleruje niezależnych dziennikarzy,. Uznaje ich za szpiegów. To nie pierwsze zdarzenie z pobiciem dziennikarza.
Konflikt w Wenezueli
Przypomnijmy, szef wenezuelskiego parlamentu Juan Guaido po serii protestów przeciwko Maduro 23 stycznia ogłosił się tymczasowym prezydentem kraju.
Maduro na początku roku został wybrany prezydentem Wenezueli, jednak wybory w których wygrał uznano na arenie międzynarodowej za niespełniające standardów demokratycznych.
Polityk broni się, oskarżając USA o kierowanie przewrotem, mającym na celu odsunięcie go od władzy. Maduro twierdzi również, że Stany Zjednoczone zamierzają w ten sposób przejąć kontrolę nad wenezuelskimi rezerwami ropy naftowej, które są określane jako największe na świecie.
Źródło: wp.pl