Wiadomości

Dwa lata to za mało dla prokuratury. Czy morderca prezydenta Adamowicza stanie przed sądem?

Śledztwo w sprawie zabójstwa prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza z pewnością nie przynosi chluby prokuraturze. Chodzi o tempo postępowania i brak odpowiedzi na kluczowe pytania. Po dwóch latach wciąż nie wiadomo, czy i kiedy morderca stanie przed sądem.

Dwa lata to za mało dla prokuratury. Czy morderca prezydenta Adamowicza stanie przed sądem?

Paweł Adamowicz podczas wywiadu z Mikołajem Podolskim

  • Doszło do tak absurdalnej sytuacji, że rodzina Pawła Adamowicza musi publicznie apelować, by wreszcie rozpoczął się proces zabójcy
  • Prokuratura nie chce kierować do sądu aktu oskarżenia, bo wciąż nie wie, czy Stefan W. był poczytalny.
  • Zawnioskowała o trzecią opinię biegłych w tej sprawie
  • Rodzina prezydenta Adamowicza daje do zrozumienia, że zeznania Stefana W. mogą być niewygodne dla obecnej władzy
  • Według drugiego zespołu biegłych, atakując Adamowicza Stefan W. kierował się fobią wobec Platformy Obywatelskiej i deklarował się jako zwolennik PiS
  • Kilka wątków w postępowaniu już się zakończyło. Były umorzenia, jest akt oskarżenia, jest też pierwszy wyrok

Patrząc na rezultaty dwuletniego śledztwa w sprawie zabójstwa prezydenta Pawła Adamowicza, można odnieść wrażenie, że prokuratura potrafi całkiem szybko działać. Pod warunkiem, że nie chodzi o kluczowe kwestie, które bezpośrednio wiążą się z mordercą Stefanem W.

Po blisko dwóch latach śledztwa i przesłuchaniu kilkuset osób prokuratura może pochwalić się na przykład wiedzą, że ratujący życie prezydenta Adamowicza lekarze nie popełnili żadnych błędów, ale nie jest w stanie oficjalnie stwierdzić, czy Stefan W. mógł być przez kogoś inspirowany. Ba, śledczy nie potrafią nawet powiedzieć, czy mężczyzna, który 13 stycznia 2019 r. wbiegł na scenę Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Gdańsku i zadał prezydentowi kilka ciosów nożem, stanie przed sądem.

Mocne nawiązanie do Breivika

Prokuratura raz po raz przedłuża postępowanie (teraz do połowy kwietnia), sąd wydłuża „tymczasowy” areszt dla Stefana W., a rodzina zamordowanego prezydenta nie może się doczekać, kiedy wreszcie nadejdzie kolejny etap. Taki, gdzie Stefan W. zasiądzie na ławie oskarżonych, będzie miał możliwość odpowiedzi na wiele pytań i gdzie na ostatniej rozprawie usłyszy wyrok. Na przykład dożywocia.

Doszło do tak absurdalnej sytuacji, że rodzina Pawła Adamowicza musi publicznie apelować, by wreszcie rozpoczął się proces zabójcy. W treści takiej petycji, pod którą podpisało się już ponad 200 osób, znalazło się porównanie, które przynajmniej na pierwszy rzut oka może stawiać w kiepskim świetle polską prokuraturę.

Autorzy petycji publicznie zastanawiają się, jak to możliwe, że proces Andersa Breivika, Norwega, który zabił 77 osób, mógł rozpocząć się już po dziewięciu miesiącach, a postępowanie w sprawie zabójcy Adamowicza ciągnie się dwa lata i wciąż nie wiadomo, czy do procesu w ogóle dojdzie.

Stefan W. może bowiem skończyć w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Jeżeli biegli uznają, że w momencie ataku na prezydenta był niepoczytalny.

Do trzech razy sztuka

Kłopot w tym, że prokuratura dysponuje już dwiema opiniami biegłych w tej sprawie. Dlaczego kłopot? Po pierwsze, bo są one sprzeczne. Po drugie, bo przygotowanie każdej z nich trwało miesiącami. I po trzecie, bo prokuratura chce teraz trzeciej opinii, więc o szybkim zakończeniu postępowania można zapomnieć.

Jedna z opinii biegłych mówi, że Stefan W. był niepoczytalny, druga, że miał ograniczoną poczytalność, ale może odpowiedzieć przed sądem za swoje czyny.

Prokuratura tłumaczy więc, że wciąż nie zostały wyjaśnione wszystkie znaki zapytania dotyczące poczytalności zabójcy i musi skorzystać z trzeciej opinii. W kontrze do takich wyjaśnień stoi rodzina zamordowanego prezydenta i mecenas, który ich reprezentuje. Wszyscy zwracają uwagę, że prokuratura przez kilka miesięcy nie zgłaszała żadnych uwag do drugiej opinii i że można było odnieść wrażenie, że śledczy zamierzają skierować do sądu akt oskarżenia.

Nagle w grudniu prokuratura stwierdziła, że to jeszcze nie koniec i że potrzeba trzeciego zespołu biegłych. Stefan W. przed sądem więc jeszcze nie stanie.

Niewygodne zeznania Stefana W.

Gdy śledczy podjęli taką decyzję, w ostry sposób skomentował to brat śp. prezydenta, poseł Piotr Adamowicz: „Najprawdopodobniej chodzi o to, aby to, co mówi Stefan W., nie ujrzało światła dziennego”.

Dlaczego tak powiedział? Rodzina prezydenta Adamowicza daje do zrozumienia, że zeznania Stefana W. mogą być niewygodne dla obecnej władzy.

Jakie to zeznania? W trakcie badania przez drugi zespół biegłych Stefan W. odpowiedział na wiele pytań. W sierpniu Onet jako pierwszy opisał szczegóły.

Według drugiego zespołu biegłych, atakując Adamowicza Stefan W. kierował się fobią wobec Platformy Obywatelskiej. Przypisywał politykom tej partii stworzenie „układu gdańskiego”, czyli nieformalnej sieci powiązań, umożliwiających kontrolę nad miastem i regionem. Deklarował się jako zwolennik PiS. Zdaniem biegłych, był to indywidualny zamach terrorystyczny. Nie stwierdzono, by Stefan W. cierpiał na schizofrenię.

Można przypuszczać, że gdyby Stefan W. zasiadł na ławie oskarżonych i powtórzył to wszystko przed sądem, zrobiłoby się naprawdę gorąco. Sympatycy PiS bagatelizowaliby te zeznania, twierdząc, że wygłasza je szaleniec, a takich przecież nie brakuje wśród sympatyków różnych partii. Z pewnością przez wszystkie przypadki byłoby tu odmieniane zabójstwo Marka Rosiaka.

Pytania bez odpowiedzi

Z kolei dla przeciwników obecnej władzy byłaby to przysłowiowa woda na młyn i dowód, że zero-jedynkowa narracja PiS-u jest wyjątkowo szkodliwa i może popchnąć niektórych ludzi do strasznych czynów.

Już wczoraj prezydent Sopotu Jacek Karnowski stwierdził na konferencji, że na ławie oskarżonych powinno zasiąść więcej osób, m.in. ludzie z telewizji publicznej, którzy wobec prezydenta Adamowicza „siali nienawiść”. Podczas procesu Stefana W. takich wypowiedzi mogłoby być znacznie więcej.

W śledztwie są też inne wątki. Nie wiadomo na przykład, czy i z kim Stefan W. mógł planować zabójstwo prezydenta. W swoim dziennikarskim śledztwie właśnie ten wątek badała Katarzyna Włodkowska z „Gazety Wyborczej”. Gdańska prokuratura potwierdziła, że prowadzi przesłuchania świadków również i w tej sprawie. Dziennikarze mogą jednak od miesięcy usłyszeć, że na ten moment śledczy nie mają nic oficjalnego do przekazania. Wczoraj Onet usłyszał również to samo.

Wątek z policją i służbą więzienną

Gdańska prokuratura gra tu pierwsze skrzypce, ale w jednej sprawie to toruńscy śledczy dyktują warunki. Chodzi o badanie działania policji i służby więziennej, podjęte po zawiadomieniu złożonym przez matkę Stefana W. Gdy w 2018 r. jej syn kończył odsiadywanie wyroku (za napad z bronią w ręku), kobieta informowała policjantów, że jest zaniepokojona jego stanem psychicznym. Miał on słyszeć głosy, mówić o dużym poczuciu krzywdy i obwiniać o swoją sytuację polityków. W przestrzeni publicznej od razu pojawiło się pytanie, co policja i służba więzienna (która dostała informacje od policji) zrobiły z taką wiedzą. I czy przekazane przez matkę Stefana W. doniesienia nie zostały zbagatelizowane.

Prokuratura stwierdziła, że ani policja, ani służba więzienna nie złamała tutaj prawa i umorzyła postępowanie. Pełnomocnik rodziny Adamowicza zaskarżył tę decyzję.

Na początku artykułu pisaliśmy, że prokuratura potrafi działać też szybko.

Zabezpieczenie imprezy WOŚP. Siedem osób przed sądem

Kilka miesięcy temu prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia ws. zabezpieczenia imprezy WOŚP w Gdańsku, gdzie doszło do ataku na prezydenta. Aktem oskarżenia objęto łącznie siedem osób: dwóch przedstawicieli organizatora imprezy, dwóch policjantów, dwóch reprezentantów firmy ochroniarskiej i urzędnika z Gdańska.

Śledczy powołali się na opinię biegłego z zakresu bezpieczeństwa i zarządzania bezpieczeństwem. Stwierdził on „liczne i rażące uchybienia”, których jego zdaniem dopuścili się podejrzani.

„Z ustaleń śledztwa, w tym jednoznacznej opinii biegłego wynika, iż firma ochroniarska i organizator imprezy Regionalne Centrum Wolontariatu nie zapewnili bezpieczeństwa i porządku podczas koncertu. W szczególności nie zabezpieczyli dostępu do sceny, umożliwiając wtargnięcie na nią zamachowca, który ugodził nożem Pawła Adamowicza” – pisali w lipcu zeszłego roku śledczy.

Na ławie oskarżonych zasiądzie przedstawiciel Zarządu Dróg i Zieleni w Gdańsku. Chodzi o urzędnika, który wydał decyzję zezwalającą na organizację imprezy. Zdaniem śledczych, wniosek o organizację finału WOŚP zawierał uchybienia.

Bezbłędni lekarze

Przed sądem tłumaczyć się będą też dwaj policjanci, którzy pozytywnie opiniowali wspomniany wyżej wniosek. Zarzucono im niedopełnienie obowiązków służbowych i narażenie uczestników imprezy na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.

W 2019 r. prokuratura prowadziła też inne postępowania, które łączyły się z tematem śmierci prezydenta Adamowicza. Na wniosek jednego z lekarzy prokuratura badała, czy na miejscu ataku ratownicy zachowali się prawidłowo i zgodnie z medyczną procedurą. Śledczy powołali zespół biegłych z zakresu ratownictwa medycznego, który nie stwierdził, by podczas ratowania Pawła Adamowicza doszło do nieprawidłowości. Postępowanie zostało umorzone.

W kolejnym postępowaniu prokuratura sprawdzała też, jak wynajęta przez miasto firma ochroniarska zabezpieczała gdański finał WOŚP, podczas którego doszło do ataku Stefana W. Bardzo szybko postawiono zarzuty dyrektorowi ds. bezpieczeństwa i BHP agencji ochrony Tajfun, oskarżając go o składanie nieprawdziwych zeznań.

Wyrok dla dyrektora

Po ataku na prezydenta Adamowicza Dariusz S. przekazał policji plakietkę „Media”, którą rzekomo miał posługiwać się napastnik. Śledczy ustalili później, że nie była to prawda. Można przypuszczać, że szef ochrony chciał przekonać policję, że zabójca Adamowicza wszedł na scenę jako dziennikarz i że to organizatorzy wydarzenia popełnili tutaj błąd. Gdyby policjanci uwierzyli w tę wersję, stawiałoby to w lepszym świetle firmę Tajfun, która ochraniała imprezę WOŚP w Gdańsku. Prawda była jednak inna – morderca wszedł na scenę bez żadnego identyfikatora i nikt z ochrony go nie zatrzymał.

Dariusz S. przyznał się do winy. W lipcu 2019 r. w jego sprawie skierowano akt oskarżenia do sądu. W lutym Sąd Rejonowy w Gdańsku skazał Dariusza S. na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata.

Źródło: onet.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close