– Jeśli byliśmy jakiś czas temu na fali wznoszącej z 300 zakażeniami dziennie, to można byłoby znieść ten obowiązek powiedzmy przy 300 zakażeniach, ale na fali opadającej. Tyle że cały czas jesteśmy na tej samej fali, która ani się nie wznosi, ani nie opada – przekonuje w rozmowie z Interią dr Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie prewencji zakażeń, który odniósł się także do możliwości organizowania wesel do 150 osób. – Od początku do końca to ściema – przyznaje.
Dr Paweł Grzesiowski /Wojciech Olszanka/Dzien Dobry TVN/ /East News
Łukasz Szpyrka, Interia: To dobry moment na znoszenie restrykcji?
Paweł Grzesiowski, ekspert w dziedzinie prewencji zakażeń, wykładowca w Szkole Zdrowia Publicznego CMKP: To pytanie, na które nie potrafię znaleźć odpowiedzi, bo nie posiadamy pełnej wiedzy na temat liczby zakażeń w Polsce i dynamiki tych zakażeń. Wiemy natomiast, że mamy wolne miejsca w szpitalach, więc może jest to dobry moment. Zobaczymy jednak, jak szybko te miejsca zaczną się zapełniać. To na pewno działanie eksperymentalne i jego wynik jest nieprzewidywalny.
Na pewnym etapie możliwe będzie organizowanie wesel do 150 osób z zachowaniem odpowiedniego dystansu. To realne?
– Od początku do końca to ściema. Chyba że na weselu będziemy bawić się w wielkich gumowych balonach. Są takie wielkie gumowe piłki, do których się wchodzi, więc może w ten sposób. Mówię tak oczywiście w formie żartu, bo zapewnianie o zachowaniu dystansu na weselach jest tak samo abstrakcyjne, jak dystans w przedszkolach i żłobkach. Jeśli coś takiego się robi, to jest to dowód na to, że nie jest to tylko eksperyment, ale żart z nauki i medycyny. Nie twórzmy fikcji, bo albo możemy się kontaktować, albo nie. To taka sama fikcja jak maska na ulicy, z czym polemizowaliśmy od początku. Jeżdżenie np. rowerem w masce jest absurdem. To samo dotyczy wesel. Tworzymy totalnie fikcyjną sytuację.
Przy dziennym przyroście 300 zakażonych minister Łukasz Szumowski mówił, że wprowadzamy obowiązkowe maseczki prawdopodobnie na dwa lata, do czasu znalezienia szczepionki. Przy dziennym przyroście średnio 400 zakażonych zdejmuje ten obowiązek.
– Te fakty mówią same za siebie. Jeśli byliśmy jakiś czas temu na fali wznoszącej z 300 zakażeniami dziennie, to można byłoby znieść ten obowiązek powiedzmy przy 300 zakażeniach, ale na fali opadającej. Tyle że cały czas jesteśmy na tej samej fali, która ani się nie wznosi, ani nie opada. Od początku kwietnia jesteśmy na poziomie 250-500 zakażeń dziennie. Nic tu się nie zmieniło, nie ma wyraźnego spadku. Jedynym trendem, który jest ewidentny, to że szybciej przybywa ozdrowieńców, niż nowych zachorowań, ale to słaby wskaźnik. Może być natomiast tak, że przy obecnych liczbach codziennie będzie przybywać 500 chorych, aż dojdzie do jakiegoś skumulowania, bo np. 150 osób zarazi się na jakimś weselu, meczu, w kinie. I nagle słupki poszybują w górę.
Na ile w ogóle dalsze odmrażanie ma sens, skoro sytuacja pandemiczna się nie poprawia?
– To dużo szersze pytanie, mówiące o spojrzeniu na całość zachowań ludzkich, nie tylko w kontekście liczby zachorowań. Najważniejszym parametrem jest rzeczywista liczba zgonów i ciężkich zachorowań wymagających intensywnej terapii. A tych danych tak naprawdę nie mamy. Obecnie zajętych jest kilkanaście procent dostępnych łóżek szpitalnych covidowych. Mamy też wolne respiratory. Jeśli w ten sposób mierzymy gotowość do przyjęcia większej liczby chorych, która i tak nastąpi, to jesteśmy przygotowani. Tyle tylko, że w ciągu trzech tygodni intensywnej epidemii we Włoszech, Hiszpanii i Francji, zajęte zostały wszystkie wolne łóżka. Jeśli więc będziemy wszystko przywracać do stanu sprzed marca, to nie ma gwarancji, że nie dojdzie do sytuacji takiej, jak tam.
To trochę operacja na żywym organizmie?
– Tak jak powiedziałem – dla mnie to jeden wielki eksperyment. Sytuacja w Iranie pokazała, że nawrót epidemii nastąpił trzy tygodnie po pierwszym dużym odmrożeniu. Oni szybko wrócili do ścisłych obostrzeń, bo liczba zakażonych ich po prostu przeraziła. Trzeba więc do sprawy podchodzić bardzo ostrożnie i elastycznie odmrażać najpierw dyscypliny niezbędne dla gospodarki. A tam, gdzie grupowanie ludzi jest niepotrzebne w pierwszym okresie, trzeba odpuścić. Gospodarka nie upadnie od tego, że nie będzie wesel. Jeżeli wypuszczamy ludzi na ulice, żeby się bawili, to po drugiej stronie mamy świadomość ryzyka wzrostu zachorowań. Pytanie natomiast, ilu ludzi pójdzie do tej restauracji, jeśli za chwilę będziemy mieli np. tysiąc zakażeń dziennie. No chyba że chodzi o igrzyska a nie o chleb.
Jak więc powinno wyglądać odmrażanie tych sfer życia?
– Przede wszystkim powinniśmy umieć elastycznie podchodzić do sprawy i szybko reagować, jasno komunikując społeczeństwu dlaczego i na jakiej postawie podejmowane są decyzje. Świadome społeczeństwo mniej się boi i mniej spekuluje. Ważne są wskaźniki terytorialne, bo jeśli spojrzymy na Polskę powiatową, to na takiej mapie jest tylko kilkanaście czerwonych miejsc, gdzie rośnie zachorowalność. A cały kraj mamy poddawany jednej presji. Jeżeli nie uwzględniamy w naszych decyzjach lokalnych sytuacji, to jest to jakieś nieporozumienie. Nie jesteśmy krajem, który wszędzie ma tyle samo zakażeń, mamy obszary mniejszej i większej aktywności epidemii. Odmrażanie powinno być dostosowane do bieżącej i lokalnej sytuacji, a decyzje uzgadniane na poziomie powiatu czy województwa.
Źródło: interia.pl