Co się stanie w najbliższych dniach, gdy w parlamencie dojdzie do decydującego starcia o wybory prezydenckie? Wszystko jest możliwe. Z jednej strony — w grę wchodzą polityczne transfery do PiS, które pozwolą przegłosować wybory w maju. Jeśli PiS przegra to głosowanie, to możliwy jest nawet upadek rządu i nowe wybory do Sejmu
- Bitwę w Senacie PiS przegrał. Wyższa izba parlamentu odrzuciła wieczorem ustawę pewną większością głosów. Teraz czas na batalię w Sejmie
- Jednocześnie w Sejmie trwa kuszenie przez PiS ludzi Gowina i opozycji. Wszystko po to, aby uchwalić wybory prezydenckie w maju
- W razie wygranej, PiS przesunie wybory na 23 maja, czyli na sobotę — to ostatni możliwy termin
- Jeśli PiS przegra w Sejmie, nie ma wtedy najmniejszej możliwości na przesunięcie terminu wyborów na 17 lub 23 maja, bo takie rozwiązanie daje tylko ustawa o wyborach korespondencyjnych
- Przegrana PiS w Sejmie to najbardziej nieprzewidywalna sytuacja. W grę wchodzi wtedy nawet rozpad koalicji, dymisja rządu i nowe wybory sejmowe
- Tyle, że nadal nie będzie wiadomo, kiedy i jak wybierzemy prezydenta. Nie będzie nawet wiadomo, kto stanie się głową państwa, gdy w sierpniu skończy się kadencja Andrzeja Dudy
Konflikty w obozie władzy doprowadziły do największego politycznego kryzysu, odkąd PiS niemal 5 lat temu przejął pełną władzę. Jarosław Kaczyński prze do wyborów korespondencyjnych w maju, ale opiera się Jarosław Gowin i grupa jego posłów.
To, ilu ludzi jest wiernych Gowinowi, to kwestia kluczowa. Zjednoczona Prawica — na którą składa się PiS, partia Porozumienie Gowina oraz Solidarna Polska Zbigniewa Ziobry — ma w Sejmie 235 mandatów. To raptem 4 głosy ponad minimalną większość. Gowin ma 18 posłów, więc teoretycznie mógłby zablokować wybory korespondencyjne w maju.
Wiadomo jednak, że część z posłów Porozumienia jest przez PiS kuszona lub straszona — a zatem dopiero podczas głosowania w Sejmie okaże się, jaka jest realna, blokująca siła Gowina. Dziś część polityków Porozumienia na konferencji prasowej otwarcie wypowiedziała Gowinowi posłuszeństwo, co w praktyce oznacza wprost bunt w partii.
Czym się on zakończy i czy zwolennicy pozostania blisko PiS przejmą władzę w Porozumieniu, detronizując przy tym Gowina, pokażą najbliższe dni. Wciąż możliwe są różne warianty rozwoju sytuacji. Przedstawiamy alternatywne możliwości. Prawdopodobnie wszystkie, choć przy politycznej inwencji i prawnej nonszalancji PiS, wszystkiego przewidzieć nie sposób.
1. (Nieudana) gra na przeczekanie w Senacie
Nad projektem głosowania korespondencyjnego skończył pracować kontrolowany przez opozycję Senat. Nie spieszyło mu się, bo opozycja przeciąga prace nad projektem, by uniemożliwić PiS przeprowadzenie wyborów w maju. Opozycja nie mogła jednak zwlekać wiecznie — Senat na rozpatrzenie projektu miał 30 dni, a to znaczy, że najpóźniej we środę projekt musiał wrócić do Sejmu.
Ponieważ sytuacja polityczna w Sejmie ze względu na upór Gowina nie jest jasna, można było się spodziewać, że PiS prewencyjnie uderzy w Senacie, próbując przeforsować swój projekt. I tak się stało.
Korzystając z kruczków prawnych i chorobowej niedyspozycji niektórych senatorów opozycji, przedstawiciele PiS najpierw chcieli zmienić zasady głosowania, by spróbować przyjąć projekt wyborów korespondencyjnych bez poprawek — wówczas od razu trafiłby on do podpisu prezydenta, nie wracając do Sejmu. Gdy to się nie udało, to PiS postawił na opóźnianie obrad. Intencja była czytelna. Zgodnie z prawem, jeśli Senat w ciągu 30 dni nie zajmie się projektem, to z automatu trafia on do prezydenta. Tę bitwę PiS przegrało. Wieczorem we wtorek Senat ustawę odrzucił. Teraz wraca ona do Sejmu, gdzie dojdzie do kluczowego starcia.
2. Projekt wraca do Sejmu. I co dalej?
W Sejmie kluczowe będzie, ilu posłów Gowina stanie po stronie PiS. A tego nie wie dzisiaj nikt, ani sam Gowin, ani centrala PiS na Nowogrodzkiej. Niepewność — jak mówią nasi rozmówcy z kręgów władzy — będzie do samego momentu głosowania.Wiadomo jednak, że część z posłów Porozumienia jest przez PiS kuszona lub straszona — a zatem dopiero podczas głosowania w Sejmie okaże się, jaka jest realna, blokująca siła Gowina. Dziś część polityków Porozumienia na konferencji prasowej otwarcie wypowiedziała Gowinowi posłuszeństwo, co w praktyce oznacza wprost bunt w partii.
Czym się on zakończy i czy zwolennicy pozostania blisko PiS przejmą władzę w Porozumieniu, detronizując przy tym Gowina, pokażą najbliższe dni. Wciąż możliwe są różne warianty rozwoju sytuacji. Przedstawiamy alternatywne możliwości. Prawdopodobnie wszystkie, choć przy politycznej inwencji i prawnej nonszalancji PiS, wszystkiego przewidzieć nie sposób.
3. Co jeśli PiS głosowanie nad wyborami korespondencyjnymi wygra?
W razie wygranej, PiS skorzysta z zapisów ustawy i przesunie wybory na 23 maja, czyli na sobotę. Zorganizowanie głosowania w dowolnym dniu tygodnia daje obozowi władzy zapis w jednym z wcześniej przyjętych ustaw dotyczących zwalczania epidemii. Wówczas politycy PiS zaprzeczali, że chodzi o przesunięcie tegorocznych wyborów.
Dodatkowe dwa tygodnie, wobec pierwotnego terminu wyborów 10 maja, mają PiS pozwolić solidniej przygotować głosowanie korespondencyjne, by uniknąć zarzutów o nieprawidłowości wyborcze, co mogłoby skutkować zakwestionowaniem wyników przez Sąd Najwyższy.
Ale nawet wygrane głosowanie w Sejmie, którego tak pragnie PiS, może mieć też skutki polityczne. Trudno sobie wyobrazić dalszą współpracę Kaczyńskiego i Gowinem — jeśli rzeczywiście Gowin ze swymi najwierniejszymi druhami zagłosuje przeciw PiS.
Wciąż jednak możliwe jest i to, że Gowin w ostatniej chwili ustąpi i koalicja — przynajmniej do wyborów prezydenckich — zaklajstruje wewnętrzne pęknięcie, które jest trwałe i przesądza o końcu Zjednoczonej Prawicy w obecnym kształcie.
4. A co jeśli PiS przegra głosowanie nad wyborami korespondencyjnymi?
To najbardziej nieprzewidywalna sytuacja. Przede wszystkim, jeśli PiS przegra głosowanie nad wyborami korespondencyjnymi, to na pewno będzie to porażka głosami Gowina. Liderzy PiS już wcześniej zapowiedzieli, że ludzie Gowina głosujący przeciw nim, zostaną usunięci ze Zjednoczonej Prawicy. A to znaczy, że koalicja straci większość.
Czy to może oznaczać podanie rządu do dymisji? Pojawiają się takie informacje, choć to może być straszak na Gowina i jego ludzi, z których część ma rządowe posady. Ale dymisji rządu całkowicie wykluczyć nie można.
Tym bardziej, że Kaczyński otwarcie straszy Gowina przyspieszonymi wyborami do Sejmu. W razie szybkich wyborów parlamentarnych Gowin i jego ludzie mogliby całkowicie zniknąć z polityki, chyba, że udałoby im się dodać na listy opozycji — mówi się o PSL. W PiS panuje przekonanie, że wybory sejmowe dałyby dziś tej partii samodzielne rządy. Być może to ostatni taki moment, zanim kryzys finansowy związany z epidemią pogorszy nastroje i obniży notowania władzy.
Do takiego scenariusza — jak słyszymy w partii rządzącej — namawiać prezesa PiS mają m.in. Beata Szydło, Joachim Brudziński czy Zbigniew Ziobro, którzy przy okazji chętnie pozbyliby się Mateusza Morawieckiego i wyrównali w ten sposób swoje osobisty porachunki z szefem rządu. Inna rzecz, że dodatkowe wybory do Sejmu w sytuacji, gdy trwa wojna o wybory prezydenckie, to niesłychane ryzyko epidemiczne, polityczne i organizacyjne.
5. Co dalej z wyborami prezydenckimi, jeśli Sejm nie zgodzi się na głosowanie korespondencyjne?
Sytuacja będzie patowa. Po pierwsze — termin wyborów. Wszak wciąż formalnie obowiązuje data głosowania 10 maja, czyli w najbliższą niedzielę — ogłoszona przez marszałek Sejmu Elżbietę Witek jeszcze przed pandemią koronawirusa. Choć politycy PiS jeszcze w minionym tygodniu przekonywali, że to całkowicie realna data, to w ostatnich dniach zaczęli przebąkiwać, że realna być przestała.
Co prawda, PiS przygotowało sobie wyjście awaryjne, czyli przepisy umożliwiające zmianę daty wyborów w czasie pandemii. Tyle, że znajdują się one właśnie w projekcie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. W dodatku ostro o żonglowaniu datą zarządzonych już wyborów wypowiedział się w swym stanowisku Sąd Najwyższy, uznając, że „nie jest możliwe 'przesunięcie’ terminu wyborów”, bo naruszałoby to Konstytucję.
Jednym słowem: w razie uchwalenia ustawy o głosowaniu korespondencyjnym, zmiana daty wyborów jest prawnie podejrzana. A bez ustawy po prostu możliwa nie jest.
6. Kto będzie głową państwa, jeśli nie dojdzie do wyborów?
To drugi kłopot. Jeśli wyborów nie będzie 10 maja ani później, to Polskę czeka ogromny kryzys polityczny. Na początku sierpnia skończy się kadencja Andrzeja Dudy i nie będzie wiadomo, kto ma go zastąpić. Polska Konstytucja, dość skrupulatnie opisująca kryzysy związane z brakiem prezydenta, nie przewiduje sytuacji, w której zarządzone wybory prezydenckie się nie odbyły.
Nie wiadomo, kto po zakończeniu kadencji Dudy pełniłby obowiązki głowy państwa. Czyli nie byłoby jasne, kto podpisuje ustawy — i to w sytuacji trwającej pandemii koronawirusa, gdy nowe antykryzysowe przepisy tworzone są na bieżąco.
Oczywiście, PiS mógłby wprowadzić stan klęski żywiołowej lub stan wyjątkowy. To zatrzymałoby wyborczy zegar i automatycznie przedłużyło kadencję Andrzeja Dudy. Ale jest jeden feler — przepisy o stanach nadzwyczajnych dają zamykanym przez rząd na czas pandemii firmom prawo do łatwego dochodzenia odszkodowań. Gowin twierdzi, że gdyby trzeba było płacić odszkodowania, to skończyłoby się bankructwem państwa — pieniędzy w budżecie starczyłoby co najwyżej na kwartał.
Wszystkich tych problemów PiS mógłby uniknąć, gdyby zdecydowało się na wariant atomowy — skłoniło do dymisji Andrzeja Dudę. Czemu? Bo dobrowolne odejście prezydenta jest jasno opisane w Konstytucji. W takiej sytuacji głową państwa staje się automatycznie marszałek Sejmu.
Konstytucja mówi też, że w razie opróżniania urzędu prezydenta, marszałek Sejmu zarządza nowe wybory „nie później niż w czternastym dniu po opróżnieniu urzędu, wyznaczając datę wyborów na dzień wolny od pracy przypadający w ciągu 60 dni od dnia zarządzenia wyborów”. To dałoby PiS duże pole manewru, bo takie wyjątkowe wybory można zorganizować nawet kilka dni po rezygnacji prezydenta, a najpóźniej 2,5 miesiąca po dymisji.
Wiemy, że szefostwo PiS rozważało takie rozwiązanie. W jednej z analiz prawnych, która powstała na zlecenie partii, dymisja prezydenta została uznana za rozwiązanie korzystniejsze od wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Tyle, że po naszych doniesieniach, prezydent Andrzej Duda się obruszył — co wskazuje na to, że nie zamierza brać udziału w takim scenariuszu.
Tyle, że stan nadzwyczajny lub dymisja prezydenta to jedyne rozwiązania, które umożliwiają PiS legalne przesunięcie terminu wyborów w razie porażki w sejmowym głosowaniu nad ustawą korespondencyjną. A jeśli partia przegra to głosowanie, to zmiana daty wyborów będzie niezbędna.
7. PiS idzie na całość
Przy politycznej inwencji i prawnej nonszalancji PiS, można sobie jednak wyobrazić inne, na pierwszy rzut oka abstrakcyjne scenariusze w razie przegranego głosowania w Sejmie nad wyborami korespondencyjnymi.
Jednym z nich może być wykorzystanie Trybunału Konstytucyjnego, aby określił, czy zmiana terminu wyborów na 23 maja bez uchwalenia ustawy byłaby zgodna z Konstytucją. Wniosek w tej sprawie zapowiedziała marszałek Sejmu Elżbieta Witek. To wariant, który jasno wskazuje na to, że PiS realnie obawia się przegrania głosowania. Spekulacje dotyczące wykorzystania kontrolowanego przez PiS Trybunału do pomocy w organizacji wyborów pojawiały się w ostatnich dniach intensywnie. Nie wiadomo jednak, dlaczego wnioskiem Witek TK miałby się zająć ekspresowo. Tocząc z Trybunałem wojnę za czasów prezesury prof. Andrzeja Rzeplińskiego, PiS wprowadził zapis, że TK ma się zajmować sprawami w kolejności ich wpływania, tak by nie mógł wybierać kwestii, którymi się zajmuje.
Obóz władzy może się próbować odwołać do innych przepisów, by doprowadzić do głosowania 23 maja, czyli w najpóźniejszym konstytucyjnym terminie. Wszak premier Mateusz Morawiecki bez ustawy o głosowaniu korespondencyjnym zlecił przygotowywanie wyborów Poczcie Polskiej oraz Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Oparł się na zapisach ustaw antykryzysowych, które dają mu prawo wydawania poleceń instytucjom i firmom. A że przygotowanie wyborów nie ma nic wspólnego z epidemią?
W obozie władzy pojawiają się pomysły, by do organizacji awaryjnego głosowania na powrót zaangażować Państwową Komisję Wyborczą, która została z niego wyłączona właśnie decyzją PiS. W takiej sytuacji wszystko zależałoby od samej PKW, która — choć zmieniona za czasów PiS — to zachowała dużą autonomię (w jej składzie są m.in. sędziowie). Tyle, że PKW od wyborów majowych się dystansuje. W normalnej sytuacji PKW przygotowuje wybory w 2,5 miesiąca. Teraz miałaby dwa tygodnie.
Źródło: onet.pl