– Borys Budka ma maksimum trzy miesiące, aby w porozumieniu z Rafałem Trzaskowskim przygotować nowy koncept. W innym wypadku wszystko runie – mówi Interii Bogdan Zdrojewski. – Dziś jesteśmy po wyborach prezydenckich, więc jest czas i na refleksje, i wreszcie zapowiadane zmiany w PO. Są one absolutnie niezbędne i nie mogą mieć charakteru kosmetycznego. Pozorowane zmiany oznaczają nie tylko porażkę w kolejnych wyborach, ale więdnięcie, rozpad formacji w ciągu kilkunastu miesięcy – przekonuje senator Platformy Obywatelskiej.
Bogdan Zdrojewski /Mateusz Jagielski/East News /East News
Łukasz Szpyrka, Interia: Prezydent Andrzej Duda wygrał te wybory, choć różnica jest nieznaczna. Spodziewał się pan takiego rozstrzygnięcia?
Bogdan Zdrojewski: – Nie. Spodziewałem się minimalnego, ale jednak zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego. Wciąż nieufnie spoglądam na wynik wyborów, choć wiem, co na nim zaważyło. Po pierwsze, sztab Andrzeja Dudy nie dopuścił do bezpośredniej debaty. Nie było więc szans na autentyczną konfrontację. Po drugie, tzw. media publiczne w sposób absolutnie bezprecedensowy zaangażowały się po stronie jednego kandydata. Jeśli zainteresowały się konkurentem, to tylko po to, by go zohydzić. To zdarzenie w UE w tej skali jest bez precedensu. Po trzecie zabrakło równości – Trzaskowski miał mniejszy o połowę budżet i z powodu pandemii skrócony czas na prowadzenie kampanii. Według mojej oceny te elementy przesądziły o porażce, niesprawiedliwej i nieuzasadnionej, ale niezwykle ważnej z punktu widzenia tego, co będzie się działo w ciągu najbliższych dwóch-trzech lat.
Co będzie się działo?
– Czeka nas twarda weryfikacja rzeczywistości. Prezydent i rząd PiS, na czas kampanii, postanowili ukryć prawdę o stanie gospodarki i finansów publicznych. Niestety, ale także zlekceważyć nawet minimalne reżimy związane z pandemią. Czeka więc nas twarde lądowanie w prawie wszystkich kluczowych aktywnościach państwa. Ponieważ padły również gigantyczne zobowiązania finansowe, będziemy świadkami upadku wiarygodności całego obozu władzy. Nie będzie to jednak spektakularne i łatwe w obserwacji, bo aktywności manipulacyjne, medialne nadal będą kontynuowane. Niestety, to co najboleśniejsze, najkosztowniejsze i najbardziej trudne do odwrócenia, to pogłębiony podział w samym społeczeństwie. To prawdziwy dramat.
Rafał Trzaskowski powinien pojechać do Końskich na debatę organizowaną przez TVP?
– Nie wiem. Osobiście byłem tego zwolennikiem. Rozumiem też sztab, który być może wiedział więcej i bał się rozmaitych prowokacji. Obserwując lęk prezydenta przed konfrontacją, wydaje się, że ryzyko było skromne, a szansa na obnażenie słabości prezydenta Dudy wielkie.
Trzaskowski przegrał, bo nie wziął udziału w debacie?
– Nie. To za mocno powiedziane. Mógł zyskać, ale to były z pewnością szanse na ułamki procenta. Porażka jest efektem gigantycznego zaangażowania TVP, nierównych warunków konkurencji, wciąż pewnej słabości zaplecza politycznego, trwającej pandemii, ponadnormatywnych obietnic ekipy rządowej i jeszcze mało odczuwalnych skutków pojawiającej się dekoniunktury.
Sugeruje pan, że na ten wynik wpływ miały czynniki zewnętrzne. Rafał Trzaskowski ustrzegł się błędów?
– Nie ustrzegł, ale miały one absolutnie znaczenie drugorzędne. Te rzeczywiście wielkie były po stronie prezydenta, Andrzeja Dudy. Były jednak zręcznie maskowane przez media publiczne i nie zawsze zostały dobitnie uwypuklane przez media niezależne ze względu na obowiązek obiektywizmu. Tak było w przypadku sprawy szczepionek, czy też ułaskawienia pedofila. Przypomnę np. przekaz prezydenta wracającego z USA i zapowiadającego pierwszeństwo dla Polek i Polaków w szczepionce na koronawirusa. I kilka dni później wypowiedź prezydenta: „jestem przeciwnikiem jakichkolwiek szczepień”. Aż trudno o komentarz.
– Osobiście jestem pod wrażeniem tego, co udało się Rafałowi Trzaskowskiemu. Wykonał pracę niezwykle trudną, w warunkach skrajnie niekorzystnych, realizując ją dość konsekwentnie i nie rujnując niczego wokół siebie. To sztuka. Dla mnie ważny był autentyzm, cieplejszy przekaz, zdolność do komunikowania się z różnymi grupami wyborców i pewna powściągliwość w medialnych przekazach przy jednoczesnej konfrontacyjnej i instrumentalnej retoryce wystąpień urzędującego prezydenta.
Na sześć ostatnich kampanii wyborczych Platforma Obywatelska przegrała piąte wybory. Jaki jest problem z pańską formacją?
– Ten wyjątek to oczywiście istotny sukces w wyborach do Senatu. Niestety problemów mamy kilka. Po pierwsze zabrakło w finale rządów PO-PSL oferty socjalnej. Tzw. program 500 plus pojawił się już w czasie ministrowania Jolanty Fedak. Przyszedł światowy kryzys i pomysł został odsunięty w czasie. Błędem był brak jego realizacji w okresie pierwszego symptomu wzrostu gospodarczego. Po drugie, po odejściu Donalda Tuska do Brukseli zaliczyliśmy kilkuletni kryzys przywództwa PO. Sygnalizowałem to przez prawie dwa lata, kompletnie bez odzewu. I na koniec wejście PiS do władzy, które zbiegło się z niespotykanym wzrostem światowej koniunktury, z czego skorzystano napędzając nie inwestycje, lecz konsumpcję. Wyborcy w pierwszym odruchu właśnie to doceniają.
Kryzys przywództwa w Platformie trwa?
– Byłem konkurentem Borysa Budki w walce o przywództwo więc, jako pokonany, powinienem zachować i skromność, i odpowiedzialność za ten moment. Mój ewentualny krytycyzm zawsze ma być pomocny, a nie destruktywny. Dziś jesteśmy po wyborach prezydenckich, więc jest czas i na refleksje i wreszcie zapowiadane zmiany w PO. Są one absolutnie niezbędne i nie mogą mieć charakteru kosmetycznego. Pozorowane zmiany oznaczają nie tylko porażkę w kolejnych wyborach, ale więdnięcie, rozpad formacji w ciągu kilkunastu miesięcy.
Twarzą resetu PO będzie Rafał Trzaskowski?
– Uzyskany wynik, pomimo porażki, zasługuje na uznanie. Najważniejszym osiągnięciem jest pozyskanie pokolenia kolejnej perspektywy. Świadomego, zdyscyplinowanego, zaangażowanego i proeuropejskiego elektoratu. Trzeba jednak pamiętać, że Rafał Trzaskowski musi wrócić do stołecznego ratusza. Mając przeciwko sobie całą machinę prezydencko-rządową, nie będzie miał lekko. Jego kluczowym atutem, ale też podstawowym elementem siły politycznej, stało się zdobycie pozycji lidera wśród samorządowców. Za moment rząd w obliczu kolejnych skutków dekoniunktury, także pandemii, właśnie na samorząd będzie próbował zepchnąć sporą cześć odpowiedzialności. Pojawia się więc szansa na kolejną rolę, spektakularną, ale niezwykle trudną.
Rafał Trzaskowski postawił krok, z którego nie może się już wycofać?
– To nie tak. Zawsze może się wycofać. Wrócić do ról, które nadane zostały silnym mandatem wyborczym. To i proste, i częściowo komfortowe. Niestety dla Rafała Trzaskowskiego coś się jednak w przestrzeni publicznej istotnego wydarzyło. W dużym skrócie ulokowano w nim konkretne, istotne, niezwykle ważne nadzieje. Znając Rafała, wiem, że nie wybierze ścieżki łatwej, wygodnej, spokojnej, lecz podejmie wyzwanie i będzie kontynuować aktywności przekraczające granice samej stolicy.
Zapytam wprost – czy Rafał Trzaskowski byłby lepszym liderem PO od Borysa Budki?
– Borys Budka obiecał zmiany w PO. Poważne, a nie kosmetyczne. Ze względu na kampanię wyborczą zadanie zostało przesunięte w czasie. Czas zmian to wczesna jesień. Dziś jestem przekonany o konieczności wzajemnego wsparcia.
Ta zależność działa w dwie strony?
– Pewnie tak. Ale nie symetrycznie. Kampania Rafała Trzaskowskiego wymagała dystansu wobec PO. Właśnie dlatego, że ta nie przeszła zmian i wciąż jest w fazie pewnego letargu, bezideowości. Porażka naszego kandydata wzmacnia siły odśrodkowe, ale także skrajnie niechętne samemu przewodniczącemu. Kolejne wybory za trzy lata. Borys Budka ma maksimum trzy miesiące, aby w porozumieniu z Rafałem Trzaskowskim przygotować nowy koncept. W innym wypadku wszystko runie. Potencjalna siła PO to wciąż istotne, szerokie skrzydła, ale najważniejsze obszerne, zdroworozsądkowe centrum. Dziś o nie najtrudniej. Tu bowiem trwa niewidoczna, ale niezwykle istotna wojna międzypokoleniowa. Najbardziej kosztowna i irracjonalna z punktu widzenia interesów partii.
Borys Budka / Andrzej Grygiel /PAP
Tę bazę w centrum można poszerzyć. Będziecie próbowali „wchłonąć” do PO ruch Szymona Hołowni, tak jak to było np. z Nowoczesną?
– Przyszłość Szymona Hołowni jest bardzo niepewna. Byłoby mu łatwiej, gdyby wybory były wcześniej. Dziś wygrana prezydenta Dudy oznacza, że odbędą się one za trzy lata. Musiałby więc przetrwać ten czas w warunkach bardzo dla siebie trudnych. Nie myślę tylko o finansach, ale o funkcjonowaniu w trakcie kryzysu. Trzaskowski zabrał Hołowni jedną ważną grupę – samorządowców. Jeżeli PO będzie zmieniała się w kierunku dobrze sformatowanej formacji, ze skonkretyzowaną ofertą, równocześnie mocno recenzującą rząd, to Hołownia nie będzie posiadać takich instrumentów, bo nie posiada własnych posłów i senatorów. I tu jest klucz. Hołownia przetrwa, jeśli pozyska w Senacie i Sejmie reprezentantów. Jeśli będzie bazował wyłącznie na osobach funkcjonujących na zewnątrz, to przetrwanie trzech lat będzie dla niego mało prawdopodobne.
Co nas czeka w najbliższych trzech latach, biorąc pod uwagę zwycięstwo w wyborach prezydenta Dudy?
– Na wiele bym nie liczył. Prezydent nie wybije się na niepodległość. Pomimo tego, że nie ma już nic do stracenia. Rząd natomiast stanie przed kluczowym wyzwaniem ratowania gospodarki i kondycji finansowej samych obywateli. Jarosław Kaczyński będzie politykiem schodzącym i coraz bardziej archaicznym. Dla prezydenta będzie partnerem kłopotliwym, ale nie do ominięcia. Spodziewając się natomiast porażki w wyborach prezydenta Donalda Trumpa i zwycięstwa Joe Bidena, Andrzej Duda może pozostać w kosztownej pustce międzynarodowych kontaktów, bo już wcześniej prawie całą Europę zdołał do siebie zrazić. To, że prezydentowi nie będzie łatwo, to już wiem, ale jego wyborcom będzie jeszcze trudniej, choć oni jeszcze tego nie wiedzą.
Źródło: interia.pl