Polska

Matka Tomasza Komendy: ciągle jest coś nie tak

– Ludzie już teraz dzwonią i proponują mu jakieś spółki, inwestycje. Chcą go wykorzystać. A on nie jest przygotowany na duże pieniądze – mówi w wywiadzie dla Onetu Teresa Klemańska, matka Tomasza Komendy, który za niesłuszne skazanie domaga się prawie 19 mln zł odszkodowania i zadośćuczynienia.

Matka Tomasza Komendy: ciągle jest coś nie tak

  • Matka Tomasza Komendy jest zaniepokojona tym, że do dziś nie ukarano winnych, przez których jej syn został niesłusznie skazany i spędził za kratami 18 lat
  • Jej zdaniem sprawa o odszkodowanie i zadośćuczynienie także trwa za długo
  • – Teraz zadają mu jakieś durne pytania, na które Tomek nie chce odpowiadać, nie chce wskazywać osób, które zrobiły mu krzywdę w więzieniu – mówi Teresa Klemańska
  • – Dopóki te sprawy się nie zakończą, cały czas będziemy do tego wracać. Jeszcze teraz dobiła nas wiadomość o wypuszczeniu na wolność Norberta Basiury (jeden ze skazanych o zbrodnię miłoszycką, za którą siedział Komenda – przyp. red.) – tłumaczy matka Tomasza Komendy
  • Teresa Klemańska wyjawia, że miała propozycję, by pomagać matkom, których dzieci odbywają długie wyroki.

Ale się nie zgodziła. – Każda matka musi to sobie sama poukładać – uważa

Tomasz Pajączek: Spotykamy się blisko półtora roku po naszej pierwszej rozmowie. Jak się dziś pani czuje?

Teresa Klemańska, matka Tomasza Komendy: Jeszcze gorzej, niż przed rokiem.

Dlaczego?

Nie dadzą nam żyć. Nie możemy się ogarnąć, ciągle jest coś nie tak.

Co jest nie tak?

Tomek. Ciągle go targają, jeździ na przesłuchania, badają go, robią mu odciski. Musiałam im dać listy, które pisał do mnie z więzienia, bo chcieli sprawdzić charakter pisma, czy to na pewno on je pisał. Nic się nie dzieje w sprawie odszkodowania i nic się nie robi w sprawie ukarania winnych, przez których poszedł siedzieć. Wszystko stoi w miejscu.

Do dziś nikt nie odpowiedział za to, że Tomek niesłusznie spędził za kratami 18 lat.

Nikt nie ma nawet zarzutów, a jak na ulicy spotykam te osoby, to śmieją mi się w twarz, jak choćby prokurator Tomasz Fedyk. Mi nie zależy, żeby ich skazali, ale niech usiądą tam, gdzie Tomek siedział, za pleksi, za kratami. Niech poczują się jak on. Ale jak to łódzkie śledztwo ma się zakończyć? Były dwie prokuratorki, jedna awansowała i teraz ta druga sama prowadzi sprawę, ale chyba nie daje sobie z tym rady. Dwa i pół roku grzebania i nic.

Sprawa odszkodowania i zadośćuczynienia też ciągnie się dłużej niż zakładano.

Mówią, że przez pandemię. Ale cały czas wysyłają Tomka na jakieś badania. Jak nie psycholog, to inny lekarz. Wcześniej mieli mnóstwo czasu, żeby się tym zająć. Ile tych badań jeszcze? Przecież Tomek na badania powinien pójść zaraz po wyjściu na wolność. Wtedy najlepiej można było ocenić, jaka jest jego psychika po 18 latach w zamknięciu, a nie po dwóch i pół roku od wyjścia. Teraz zadają mu jakieś durne pytania, na które Tomek nie chce odpowiadać, nie chce wskazywać osób, które zrobiły mu krzywdę w więzieniu. Powiedziałam mu: nawet nie próbuj, my chcemy jeszcze pożyć z ojcem, a tobie za chwilę dziecko się rodzi. Przecież jak kogoś wskaże, to nie wiadomo, co nam będzie groziło. Albo Tomka ubiją, albo nas gdzieś dopadną. Nie chcę żyć w strachu.

„O Norbercie media nie pisały, że jest bestią, a Tomek był w prasie potworem”

Próbuje pani zacząć żyć od nowa?

Dopóki te sprawy się nie zakończą, cały czas będziemy do tego wracać. Jeszcze teraz dobiła nas wiadomość o wypuszczeniu na wolność Norberta Basiury (jeden ze skazanych nieprawomocnym wyrokiem na 25 lat więzienia za zbrodnię miłoszycką – przy. red). Co to jest za tłumaczenie: bo on nie będzie mataczył? Tomek też nie mataczył i go nie wypuścili, a o Norbercie media nie pisały, że jest bestią, a Tomek był w prasie potworem. Mam wszystkie artykuły z nagłówkami: bestia, bandyta, morderca. Jak można żyć normalnie? Nie mam już siły na to wszystko.

Pani też była przesłuchiwana w sprawie o zadośćuczynienie.

Tak, to była masakra. Pytali mnie o rzeczy, o które nie powinni, o te wszystkie krzywdy, jakich Tomek doznał w więzieniu. Myśmy wszyscy wyszli z tych przesłuchań zalani łzami.

Nie spodziewała się pani, że tyle was to będzie kosztować?

Te przesłuchania kosztowały nas więcej, niż te 18 lat, które Tomek siedział. Bałam się o niego, wiedziałam, co się z nim dzieje, bo nam mówił. Ale te pytania, które mi zadawano później, nie były na moje nerwy. W pewnym momencie przestałam odpowiadać. Mówili, że muszę, ale ja niczego nie muszę. Przyszliśmy tam, żeby pomóc Tomkowi, a wyglądało to tak, jakby chcieli nas zgnoić.

W filmie „25 lat niewinności. Sprawa Tomka Komendy”, w pani postać wciela się Agata Kulesza. Jak wypadła?

Wspaniała kobieta, bardzo mi się w tej roli podoba. Tylko trochę zaczęłam się z niej nabijać.

Za spódnicę?

Tak, bo ja nigdy nie chodziłam w spódnicy. Zawsze noszę spodnie. Jak jej o tym powiedziałam, to już było po zdjęciach. Pomijając ten fakt, za tę rolę dałabym jej Oscara.

Obejrzała pani cały film?

Na prapremierze nie dałam rady. Dokładnie w 23 minucie filmu razem z synem Krzyśkiem wyszliśmy z sali.

Co wtedy była za scena?

Nie mogę powiedzieć. Jak wyszłam na zewnątrz, to prawie zemdlałam, serce mi tak mocno waliło. Gdyby nie Krzysiek, to bym upadła. Później powiedziałam, że jak ta scena zostanie, to nie będzie mnie na premierze. Dla mnie, dla matki, ta scena to było coś strasznego. Na szczęście ją wycięli. Na premierze zamykałam oczy przy bardziej drastycznych momentach. Co innego, jak Tomek mi o tym opowiadał, a co innego jest to zobaczyć, jak go tłukli. Fajne było jednak zakończenie. Później Tomek się zaręczył.

Dla pani to było zaskoczenie?

Tylko ja z mężem o tym wiedzieliśmy. I Krzysiek. W tajemnicy kwiaty mu wnosiliśmy na premierę, żeby Anka się nie zorientowała, a Krzysiek trzymał pierścionek.

„Zrobiły się dwie rodziny: Komendów i Klemańskich”

Za dwa miesiące Tomek zostanie ojcem, a pani po raz kolejny babcią.

To będzie pierwszy wnuk, Filip. Ostatnio serce skradła mi córka najmłodszego syna, Piotrka. To moja iskierka, niesamowicie żywe, kochane dziecko. Ale Filipka nie mogę się doczekać. Niech już Tomek będzie szczęśliwy, życzę mu tego z całego serca. Tylko mu powiedziałam: żeby dziecko ci tak nie odpłaciło, jak wy mi odpłacacie. Docenisz to, jak dzieci podrosną. Teraz tego nie rozumiesz.

Co chce pani powiedzieć?

Jak wybuchła pandemia, to mogliśmy z mężem liczyć tylko na dwóch synów: Krzyśka i Piotrka. Robili nam zakupy i przynosili pod drzwi. Opiekowali się nami. Krew mnie jednak zalewała, że nawet nie możemy się przytulić. Dwóch pozostałych synów nie było. Tomek się bał, a najstarszy syn o nas zapomniał. To było tak strasznie przykre. Jakby nam się coś stało, to nawet by nie wiedzieli. Zrobiły się dwie rodziny: Komendów i Klemańskich.

Ma pani o to żal?

Tomek później zaczął przychodzić, teraz jest u nas często, ale to już nie to samo. To gniazdo rozeszło się nie z mojej winy. Wiem, jaki mam charakter. Ale wytrzymali ze mną tyle lat. A teraz co? Nie pasuje, bo jestem stara? Bo coraz mniej pamiętam? Bo mylę ich imiona? To już jest niestety skleroza. Wymieniam imiona wszystkich synów, a dopiero na końcu tego, z którym rozmawiam. Czasami gubię się na mieście, wtedy dzwonię do męża, żeby mi powiedział, jak mam do domu trafić. Zapominam bardzo. Gdyby nie mąż, Krzyś i Piotrek, to mnie by już nie było.

Jakie są pani relacje z Tomkiem?

Mamy bardzo dobry kontakt. Jak nie przychodzi, to do siebie dzwonimy, jeden dzień on, jeden dzień ja. Proszę go tylko, żeby nie robił z siebie celebryty, bo nim nie jest, żeby pozostał normalnym Tomkiem. To ciągłe zainteresowanie mediów wcale mu nie służy.

Media dużo się rozpisywały o tym, jak Tomek był traktowany, gdy pracował w myjni samochodowej. Pani o tym wiedziała?

Ja to widziałam. Zrobiłam na obiad gołąbki, wiedziałam, że Tomek jest w pracy, pojechałam mu je zawieźć. Chciałam mu zrobić niespodziankę. Siedziałam w samochodzie i go obserwowałam. Jak mnie zobaczył, podleciał tylko szybko, wziął gołąbki i powiedział, że musi szybko wracać. Jedno auto wyjeżdżało z mycia, zaraz wjeżdżało następne. Tomek robił za atrakcję, nawet na moment nie mógł zejść ze stanowiska. Powiedziałam mu: nie pozwól sobą tak pomiatać, ale jak nie masz ambicji, to pracuj tu dalej. Zaraz potem się zwolnił.

Niedługo potem pojawiła się propozycja pracy w Fundacji Braci Collins, którą Tomek przyjął. Co pani o tym sądzi?

Dowiedziałam się o tym z internetu, chwilę po tym jak Tomek podpisał z nimi umowę. Ma pomagać osobom takim jak on – niesłusznie skazanym. Nie wiem jednak, czy da radę. Ja też miałam taką propozycję, żeby pomagać matkom, których dzieci siedzą tak długo w więzieniu jak Tomek. Nie zgodziłam się.

Dlaczego?

Co ja miałabym tym kobietom powiedzieć? Nie poddawajcie się, kochajcie i mówcie, że kochacie? Cały czas o tym mówię. Przeraziłam się jednak, jak wystawałam pod więzieniem i słyszałam inne matki, które miały pretensje, że muszą tu przyjeżdżać, mówiły, że „gnój narozrabiał i siedzi”, a one marnują tylko czas i pieniądze. Każda matka musi to sobie sama poukładać. Ja to zrobiłam dla rodziny, ale przede wszystkim dla Tomka. Nikomu się nie żaliłam.

Czemu pani wątpi, czy Tomek sobie poradzi?

Będę się cieszyła, jak Tomek pomoże trzem, czterem osobom. Żeby tylko one nie pogubiły się tak, jak Tomek, bo on się bardzo pogubił. Bracia Collins to jednak wspaniali chłopcy, z niesamowitym poczuciem humory, widać, że zależy im na Tomku. On nie jest ich reklamówką. Wie, że ma zajęcie i musi się wiele nauczyć.

Jedno z pierwszych zadań, to zdać prawo jazdy.

Tomek myślał, że po teorii od razu będzie jeździł. Najpierw jednak musi nauczyć się wszystkich znaków i zdać test. Mówię mu: jak idziesz z Anką na spacer, to weź tę książkę i patrz na znaki na ulicy, wtedy szybciej się ich nauczysz. Ja sama nigdy jednak prawa jazdy nie zrobiłam, bo zawsze prawa strona myliła mi się z lewą. Ale daj Bóg, żeby Tomek choćby za ósmym razem zdał. Prawda, że jestem fajna matka?

Tomek usunął już tatuaże, które zostały mu po więzieniu?

Jeszcze nie, ale będzie je usuwał. Dostał taką propozycję od jednej z klinik. Powiedział, że wszystkie usunie.

Wszystkie z wyjątkiem napisu „Kocham cię mamo”?

Powiedział, że to będzie jedyny tatuaż, który zostawi. Wiem, że Tomek nas kocha. Jak przyjdzie do nas, to jeszcze się przytuli, ale coraz rzadziej o sobie mówi, jakby się zamknął w sobie. Dalej wszystko w sobie dusi.

Czy pieniądze mogą zmienić Komendę? „Mogą i to bardzo”

Na wyroku zbrodni miłoszyckiej nie chciała się pani pojawić?

Miałam już dość tego cyrku. Byłam tylko na dwóch pierwszych rozprawach. Podeszła wtedy do mnie jedna z dziennikarek i przeprosiła za to, co było 20 lat temu. Pytała, czy będę potrafiła jej wybaczyć? Oczywiście, wybaczam, bo zachowała się po ludzku. Tomka do dziś nikt jednak nie przeprosił. Ulgi mu to nie przyniesie, ale durne „przepraszam” mu się należy. Wkurza mnie, że człowiek cały czas o wszystko musi się wykłócać. Gazety robiły sensację, że Tomek nie stawił się na procesie miłoszyckim. Przecież to nie jego sprawa! Denerwuje mnie też, jak mylą moje nazwisko, piszą, że jestem Komenda. A ja jestem Klemańska, żadna Komenda. Nie chcę z tym człowiekiem mieć nic wspólnego.

Z tym człowiekiem, czyli z pierwszym mężem?

Tak. Jedyne co mnie z nim łączy, to dwaj synowie.

Boli panią, jak słyszy, jak rodzice Małgosi cały czas obwiniają Tomka?

Boli mnie to. Rodzina prosiła mnie, żebym tego nie mówiła, ale ja to powiem. Gdzie oni byli, wysyłając 15-letnią dziewczynę na imprezę, na której byli faceci i alkohol. Niech się w pierś uderzą, bo to jest też ich wina. Mogą na mnie psioczyć. Ja się już nasłuchałam, jak mnie od k… wyzywano, gdy Tomek miał proces.

A ma pani żal o to, że choć Tomek został uniewinniony przez Sąd Najwyższy i oczyszczony ze wszystkich zarzutów, to rodzice Małgosi wciąż go potępiają?

Pewnie, że mam żal. Wychodzi na to, że oni są ponad Sąd Najwyższy. Nie boją się Tomka oskarżać i mówić, że wróci tam, gdzie był. Nikt nie reaguje na ich słowa, a oni się czują bezkarni.

Nie potrafi się pani od tego odciąć?

Nie potrafię.

Tomek mówił pani, że jak dostanie odszkodowanie, to kupi pani jakiś domek?

Kiedyś mówił. Bardzo bym chciała zamienić mieszkanie na czwartym piętrze na parter. Codziennie muszę biegać 113 schodków. A cały czas jeszcze pracuję, jestem dozorczynią i mam pod opieką 11 bram, w każdej po cztery piętra. Na schody to już patrzeć nie mogę.

Pieniądze mogą zmienić Tomka?

Mogą i to bardzo. Boję się, że pójdzie to w złą stronę, że je szybko roztrwoni, że będzie miał złych doradców albo że odbije mu palma. Ludzie już teraz dzwonią i proponują mu jakieś spółki, inwestycje. Chcą go wykorzystać. A on nie jest przygotowany na duże pieniądze. Dlatego powiedziałam mu, żeby inwestował w mieszkania. Najwięcej w życiu, ile ja miałam, to 60 tysięcy. Dla mnie to była fortuna.

Zmieniła panią ta fortuna?

Zmieniła. Wie pan jak? Wszystkim dzieciom dałam pieniądze, podzieliłam po równo. Nie umiałabym się cieszyć, wiedząc, że ja mam, a oni nie.

Źródło: onet.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close