Wiadomości

Prof. Szemberg: Modelowanie rozwoju epidemii jest jak przewidywanie pogody

– Ministerstwo Zdrowia sprzedaje prawdziwe dane, ale z tego, co sobie wybrało. Nie mamy do czynienia z zafałszowaniem obrazu z testów genetycznych, ale ten obraz byłby zdecydowanie gorszy, gdybyśmy uwzględniali wszystkie testy – mówi Interii prof. Tomasz Szemberg, uznany krakowski matematyk.

Prof. Szemberg: Modelowanie rozwoju epidemii jest jak przewidywanie pogody

Na zdj. punkt testowy przed budynkiem Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni /Lukasz Dejnarowicz /Agencja FORUM

Prof. Tomasz Szemberg – matematyk z Uniwersytetu Pedagogicznego. Specjalista z zakresu geometrii algebraicznej i algebry przemiennej oraz zaangażowany popularyzator matematyki. Kierownik grantów badawczych NCN oraz projektów europejskich skierowanych do młodzieży. Od 2020 członek Komitetu Matematyki PAN.

Łukasz Szpyrka, Interia: Dlaczego w oficjalnych statystykach wykazujemy podobną liczbę zarażonych, co dużo mniejsze państwa?

Tomasz Szemberg: – Epidemia przyszła do Polski z zachodu Europy. Są więc różnice czasowe, ale też metodologiczne. Czytałem tekst w „Frankfurt Allgemaine Zeitung”, gdzie rzecznik prasowy naszego Ministerstwa Zdrowia (Wojciech Andrusiewicz – przyp. red.) został zapytany, jak Polska to robi, że ma tak mało zakażonych i zgonów. Jego odpowiedź na to pytanie jest kluczowa w tej sytuacji. Dane, które podajemy do WHO to przypadki, które są potwierdzone testami genetycznymi. Czyli tymi o 100-procentowej pewności (testy PCR). To jednak pokazuje, że manipulujemy danymi. Nieco mniej czułe, szybsze testy (serologiczne), które mają 90 proc. pewności, nie są brane pod uwagę. A powinny, bo jeśli już wykażą zakażenie, to nie ma możliwości, by się myliły. Taki test nie powie osobie zdrowej, że jest chora. Ten test może się mylić w drugą stronę. A wyniki tych testów zamiatamy pod dywan. Zaniżanie tych liczb być może ma motywację związaną z wyborami, ale to tylko moje spekulacje. Faktem jest, że dane są zaniżane.

W oficjalnych danych powinny być uwzględnione wszystkie wyniki, nawet z testów o mniejszej czułości?

– Zdecydowanie, bo jeżeli test wykazuje obecność wirusa, to nie ma możliwości, by się pomylił. Mogą one się mylić tylko w ten sposób, że czasem nie wykryją wirusa. Ale jeśli już go wykryją, to pewność jest 100-procentowa. To jest trochę jak z testem ciążowym. Jak wyjdzie pozytywny, to nie ma możliwości, żeby kobieta nie była w ciąży. Jeśli wyjdzie negatywny, to oczywiście może się zdarzyć za kilka dni, że jednak będzie pozytywny. Szybki test może nie wykryć choroby, ale jeśli ją wykrył, to mamy 100-procentową pewność. Niepokoi mnie, że takich przypadków nie zgłaszamy, bo nie mamy pewności. To jest zwykłe kłamstwo.

Podawana liczba zarażonych w Polsce jest niedoszacowana czy po prostu nieprawdziwa?

– Ministerstwo sprzedaje prawdziwe dane, ale z tego, co sobie wybrało. Nie mamy do czynienia z zafałszowaniem obrazu z testów genetycznych, ale ten obraz byłby zdecydowanie gorszy, gdybyśmy uwzględniali wszystkie testy. W metodologii są trochę błędne założenia. Podawanie mniejszych liczb nie ma sensu.

Jakiej liczby zakażonych łącznie możemy się spodziewać?

– Matematyczne wymodelowanie rozwoju epidemii jest bardzo trudne, podobne do przewidywania pogody. Wszystkie dostępne modele są bardzo niestabilne. Zaburzenie drobnych współczynników prowadzi do różnych wyników. Dlatego każdy jest ostrożny z prognozami, bo tak naprawdę nie da się przewidzieć, jak ta choroba się rozwinie. Na pewno dałoby się to lepiej przewidzieć, gdybyśmy robili więcej testów i skuteczniej izolowali te osoby, co do których mamy podejrzenie, że mogą być pozytywne.

Gdy popatrzymy np. na 15. dzień rozwoju epidemii po pojawieniu się pierwszego przypadku, to w Polsce było 61 nowych zakażonych. W Holandii 121, w Norwegii 173, a w Szwecji 145. A to państwa dużo mniejsze od Polski. Skąd ta różnica?

– U nas raportowane są tylko te osoby, na których wykonuje się testy genetyczne. Wykonuje się też szereg innych testów, ale te osoby nie są raportowane. Warto zobaczyć, jak wyglądają liczby hospitalizowanych w związku z podejrzeniem koronawirusa. Dużo ludzi znajduje się w szpitalu, ale nie wykonano im testu genetycznego, więc nie są wykazywani jako zarażeni. Oszukujemy więc na tym, że wszystkie inne testy ignorujemy. Liczba testów jest też za mała. Co do tego jestem głęboko przekonany. W związku z tym nie jesteśmy w stanie w odpowiednim czasie przerwać łańcuchów zachorowania.

Porównywanie wykazanych przypadków w Polsce i innych krajach jest więc bez sensu?

– Tak sądzę, bo w każdym kraju epidemia rozwija się trochę inaczej. Wiele osób zastanawia się, dlaczego w Niemczech, przy dużej liczbie zakażonych, jest stosunkowo niska śmiertelność. „FAZ” pisze, że te przypadki zostały przyciągnięte do Niemiec po feriach zimowych, głównie przez młodych ludzi. Zostali zdiagnozowani, więc są wykazywani w statystykach niemieckich, ale choroba przebiegała u nich łagodnie. To, co jest zabójcze we Włoszech, we Francji i w Hiszpanii, to różnica kulturowa. Model jest taki, że starszych często oddaje się do domów opieki. U nas taka opieka jest realizowana głównie w rodzinie, więc to dla nas szansa. We Włoszech śmiertelność oscyluje w okolicach 10 proc. W krajach o podobnym modelu życia ten procent może wyglądać podobnie.

A u nas?

– Nie ma powodów, by nasze dane znacząco odbiegały od tych europejskich. Jeśli coś działa na naszą korzyść, to opieka nad osobami starszymi głównie w domach. Nie mamy dużych skupisk w postaci domów opieki społecznej.

Liczba ludności danego kraju ma znaczenie w statystyce?

– Wygląda na to, że przynajmniej w początkowej fazie epidemii, wielkość populacji nie ma specjalnego znaczenia. Obserwując rozwój od 100 zakażeń można dojść do wniosku, że dwa czynniki mają zasadniczy wpływ na postępowanie liczby zakażeń: gęstość zaludnienia w danym kraju oraz ewentualne podjęte lub niepodjęte środki zaradcze. Wprowadzone w Polsce ograniczenia niewątpliwie spowolniły rozwój epidemii. W analogicznej sytuacji we Włoszech, Hiszpanii i w Niemczech liczba zarażonych podwajała się co 3 dni, u nas co 5. Mam nadzieję, że ta duża różnica nie wynika z wiarygodności przekazywanych do WHO danych.

Źródło: interia.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close