W Bytomiu po długiej i ciężkiej chorobie zmarł Jan Liberda, wielka legenda Polonii Bytom i jeden z najlepszych piłkarzy reprezentacji Polski lat 60. Informację o śmierci niezwykłego piłkarza podał na Twitterze dziennikarz Dariusz Leśnikowski, a potwierdził ją Polski Związek Piłki Nożnej. Pogrzeb ma się odbyć w najbliższy wtorek.
- Liberda był 35-krotnym reprezentantem Polski, ale gdyby nie incydent przed wylotem do Moskwy, meczów w kadrze mogłoby być znacznie więcej
- Specjalnością Liberdy były mecze z drużynami z Ameryki Południowej. Pod wrażeniem jego gry byli sami Brazylijczycy
- Piłkarz był symbolem Polonii Bytom, za jego czasów klub święcił największe sukcesy
Liberda cierpiał na chorobę Alzheimera, od dawna nie było z nim kontaktu, lekarze bezradnie rozkładali ręce, bo medycyna wciąż nie znalazła skutecznego lekarstwa. Pozostawała troskliwa opieka najbliższych mu ludzi. W pamięci wszystkich pozostał jako genialny piłkarz, który mógł tylko żałować, że trafił na czasy, w którym nasi piłkarze najlepsze lata musieli spędzać w polskich klubach. A i tak umiał się pięknie wykazać. O jego niezwykłych wyczynach pisaliśmy na łamach PS Historia.
Pele i Garrincha
W maju 1960 roku na Stadion Śląski przyszło ponad 100 tysięcy ludzi. Człowiek przy człowieku, głowa przy głowie, zero wolnej przestrzeni. Nie ma się co dziwić, bo któż by nie chciał zobaczyć na żywo brazylijskiego Santosu ze wschodzącą gwiazdą światowego futbolu, dwudziestoletnim Pele? Rywalem najwspanialszej drużyny pod słońcem była szykująca się do startu w igrzyskach w Rzymie reprezentacja Polski. – Klasę tamtejszego Santosu można porównać do dzisiejszej Barcelony. Z tym, że Santos był lepszy – wspominał kiedyś Pele.
W Chorzowie jego zespół zaczarował Polaków, wygrał 5:2. Genialny młokos Edson Arantes do Nascimento strzelił dwa gole. W naszej drużynie najlepszy był Liberda, który również trafił do siatki. Legenda głosi, że wpadł Brazylijczykom w oko, byli pod wrażeniem jego gry. Liberda miał 25 lat, a czas pokazał, że gra z Latynosami to jego specjalność.
Natomiast w 1966 roku reprezentacja pojechała na serię meczów do Ameryki Południowej – dwa z Brazylią (1:4 i 1:2) i jeden z Argentyną (1:1). Wszystkie gole dla Polaków strzelił Liberda i podobno właśnie wtedy komuś się wyrwało, że to Biały Pele. Oczywiście przesada, ale doświadczony już wtedy piłkarz na spontaniczny komplement w tamtych dniach sobie zasłużył. Jedno ze spotkań odbyło się na Maracanie naładowanej 130 tysiącami brazylijskich kibiców. Liberda drugi raz w życiu zmierzył się z Pele, ale w drużynie, która sięgała po dwa ostatnie tytuły mistrzów świata, w ogóle roiło się od gwiazd, wśród nich był strzelający gola na 2:0 pomnikowy Garrincha. Potem trafieniem odpowiedział Liberda.
Z pomocą Gierka
W reprezentacji Polski rozegrał 35 meczów, a pewnie byłoby więcej gdyby nie incydent, który wydarzył się przed wylotem do Moskwy na rewanż ze Związkiem Radzieckim w kwalifikacjach olimpijskich. To był rok po latynoskich wojażach, kadrę prowadził Michał Matyas, przedwojenny olimpijczyk z Berlina, który przed objęciem reprezentacji prowadził Polonię Bytom z rządzącym w szatni i na boisku Liberdą. Nic dziwnego, że „Napoleon” – bo również tak bytomski gwiazdor był nazywany przez kolegów – miał dobre kontakty z szefem kadry. Pierwszy mecz z „Ruskimi” odbył się we Wrocławiu. Nasi przegrali 0:1, ale w Moskwie można było jeszcze powalczyć o awans. Na razie Liberda miał jednak głowę zaprzątniętą czym innym. Załatwił sobie produkowanego w RFN forda taunusa, imponujący rarytas dla każdego polskiego kierowcy. Niemcy mieli go wysłać do polskiej granicy w Rzepinie. Wyznaczony termin mijał, a auta nie było. Piłkarz wpadł na pomysł, że skoro jest już we Wrocławiu, to sam skoczy na granicę, by przypilnować sprawy. Do kadry miał dołączyć już w stolicy, przed wylotem do Moskwy. Matyas się zgodził, dla niego musiał zrobić ten dziwny wyjątek. W Rzepinie trzeba było jednak jeszcze poczekać na wymarzony wóz. Liberda wiedział, że do Warszawy dotrze pociągiem później niż zapowiadał, lecz jeszcze przed wylotem. Z trudem udało mu się dodzwonić do warszawskiego hotelu, gdzie stacjonowali piłkarze, ale od recepcjonisty usłyszał, że nikt ze sztabu nie chce podejść, bo wszyscy… grają w karty.
– Nie, panowie, jeśli wy mnie nie szanujecie jako reprezentanta, to ja się będę szanował. Nie wsiadłem do warszawskiego pociągu, nie pojechałem do Moskwy… – wspominał Liberda Andrzejowi Gowarzewskiemu na stronach Encyklopedii Piłkarskiej FUJI.
Po tak zuchwałej reakcji wybuchła afera, tym bardziej że Polska w rewanżu przegrała. Nie brakowało związkowych działaczy, którzy żądali dla Liberdy wieloletniej dyskwalifikacji. Skończyło się na dwóch miesiącach. Podobno interweniował sam Edward Gierek, wtedy sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. Liberda przypomniał sobie, że gdy z Polonią Bytom zdobył Puchar Ameryki, zachwycony Gierek zaprosił drużynę, dziękował piłkarzom za piękne rozsławianie Polski w kapitalistycznym kraju i obiecywał, że jeśli kiedykolwiek będą potrzebować pomocy, mogą na niego liczyć. No i Liberda w potrzebie zgłosił się do towarzysza Gierka, a ten cudownie sprawił, że sprawa medialnie przycichła. Już nikt nie czepiał się piłkarza o moskiewską absencję, ale potem w reprezentacji nigdy nie zagrał.
Kopał piłkę jeszcze w USA, w Holandii, przyjechał na koniec kariery do Polski, a potem pracował jako trener, przez kilka lat także w RFN. Zawsze jednak wracał do siebie, do Bytomia.
Nasz sztajger
– Z tą chorobą zaczęło się, jak miał 65 lat. Najpierw drobne sprawy, zapominał o tym, o tamtym. Po siedemdziesiątce poszło już szybko. Dostawał takie plastry, żeby się wyciszał. Stale chciał iść do domu, choć w domu był. Albo szłam z nim do sklepu, płaciłam przy kasie, odwracałam się, a jego już nie ma. Trzeba było go szukać, potem nie wiedział, gdzie chodził – mówiła nam pod koniec 2018 roku żona piłkarza Teresa Liberda.
– Nie wiem, czy coś go boli, czy chce jeść. Wszystko robię na wyczucie… Grzegorczyk przychodzi do niego czasem. Gada do niego, gada, opowiada stare dzieje, jak razem w piłkę grali, on na niego tylko patrzy, patrzy… Nie wiem, czy coś rozumie… – opowiadała nam pani Teresa.
Ryszard Grzegorczyk to jego kolega z Polonii i z reprezentacji. – Od początku grania zawsze razem byliśmy. Tyle lat. Ja ponad 300 meczów w Polonii i on ponad 300. Takiej mocnej nigdy ani wcześniej, ani później nie było. A przecież Liberda to był nasz sztajger (po śląsku „sztygar”– przyp. red). I tak już zawsze zostanie – mówił nam Grzegorczyk.
*******
Jan Liberda – urodzony 26 listopada 1936 r. w Bytomiu/Niemcy; wzrost 168 cm; kluby: Budowlani Chorzów – juniorzy (1949–1950), Ogniwo Bytom – juniorzy (1950–1954), Ogniow/Polonia Bytom (1954–1969, 301 meczów, 145 goli), Chicago Eagles/USA (1969, bd.), AZ ’67/Holandia (42 mecze, 1 gol), Polonia Bytom (1971, 3 mecze, 1 gol), GKS Katowice (1971, bd.); reprezentacja Polski (1959–1968, 35 meczów, 8 goli).
Źródło: onet.pl