Sport

Nowa polska „Królowa Zimy” i to w „szachach na haju”

Natalia Maliszewska do wielu swoich sukcesów dołożyła chyba najcenniejszy. Nasza wicemistrzyni świata i mistrzyni Europy w short tracku, zdobyła teraz Puchar Świata na dystansie 500 metrów. Białostoczanka wyrasta na polską „Królową Zimy” w tym sezonie. – Dzięki niej short track w naszym kraju zyskuje na popularności. Mam nadzieję, że niebawem będzie w Polsce najbardziej popularną zimową dyscypliną – powiedział Jakub Jaworski, były zawodnik, a obecnie trener, w rozmowie z Onet Sport.

Nowa polska "Królowa Zimy" i to w "szachach na haju"

  • Natalia Maliszewska została pierwszą polską zawodniczką w short tracku, która sięgnęła po Puchar Świata
  • Białostoczanka wygrała rywalizację na dystansie 500 metrów. W tej konkurencji ma też na koncie tytuł wicemistrzyni świata i mistrzyni Europy
  • Bez dwóch zdań Maliszewska jest polską „Królową Zimy” w tym sezonie
  • „Wierzę, że ludzie w Polsce pokochają short track. To dyscyplina, która ma wielki potencjał. Ludzi przyciąga bezpośrednia walka na dużych prędkościach” – powiedział Jakub Jaworski, były zawodnik, a obecnie trener, w rozmowie z Onet Sport

Natalia Maliszewska jest wicemistrzynią świata, mistrzynią Europy, a teraz sięgnęła po Puchar Świata na 500 metrów. To największy sukces polskiego short tracku?

– Z pewnością. Zresztą to nie tylko sukces polskiego short tracku, ale całego polskiego łyżwiarstwa. Jeżeli chodzi o Puchar Świata, to właśnie wyrównany został Zbigniewa Bródki, który na rok przed wspaniałymi dla niego igrzyskami olimpijski w Soczi, też sięgnął po to trofeum tylko na długim torze. Myślę, że Natalię można już powoli zacząć porównywać do Zbyszka, choć wiadomo, że ten ma na koncie mistrzostwo olimpijskie.

Mamy zatem chyba polską „Królową Zimy” w tym sezonie. Do niedawna taką była Justyna Kowalczyk. Teraz seryjnie na podium Pucharu Świata staje Natalia Maliszewska. Na dodatek wywalczyła to trofeum i ma też medale ME i MŚ.

– Nie chcę mówić, że wskakuje w czyjeś buty, ale to byłoby fantastyczne gdybyśmy mieli zawodniczkę, która odnosiłaby takie sukcesy jak Justyna Kowalczyk. Zwłaszcza w short tracku. To byłoby coś wspaniałego dla tej dyscypliny sportu w Polsce. Zresztą porównanie Natalii do Justyny już jest wielkim osiągnięciem tej młodej zawodniczki. Sam postawiłem ją na równi ze Zbyszkiem Bródką, zachowując wszelkie proporcje. Jeżeli pojawi się koło niej jeszcze kilka osób, które potrzebuje i poprawi jeszcze jazdę, to będziemy mieli „Królową Zimy” na następne kilka lat.

Triumf w Pucharze Świata Natalia Maliszewska zapewniła sobie w przedostatnich zawodach na 500 metrów w sezonie. Po bardzo dramatycznych wyścigach – półfinałowym i finałowym – zajęła ostatecznie drugie miejsce.

– To drugie miejsce w Turynie było chyba najtrudniejsze do wywalczenia w tym sezonie. O ile pierwsze starty w Pucharach Świata były dość łatwe i kolejne biegi były dość płynne, bo mnie też było rywalek, o tyle teraz było widać duże napięcie. Zresztą w finale były aż cztery starty, a każda z zawodniczek dysponowała wielkim potencjałem. Natalia jednak dała radę, choć startowała chora i przez to nie jeździła najszybszych czasów. Do tego w obu tych biegach atakowała z dalszej pozycji. W tej sytuacji samym sukcesem był już awans do finału, bo półfinał był straszliwie dramatyczny. Od początku do końca Natalia musiała w nim walczyć. Tak samo było w finale. Musiała znaleźć sposób na to, by zaatakować z czwartej pozycji, co przy tak wyrównanym poziomie nie jest rzeczą łatwą.

Natalia rzeczywiście imponuje walką na tym krótkim torze, na którym co rusz jest ciasny wiraż.

– Dobrego zawodnika w short tracku można poznać po tym, że potrafi wykorzystać każdą lukę na lodzie. Ona robi to rzeczywiście rewelacyjnie. Natalkę od wszystkich polskich zawodników odróżnia to, że ma ogromną moc i dzięki temu może zbudować bardzo dużą prędkość na torze. Jest po prostu bardzo szybka. Ma zapas prędkości nad rywalkami i to jest jej wielki atut. Na to wszystko pracowała jednak bardzo długo. W ostatnich czterech sezonach Natalia popełniała bardzo dużo błędów. Dokonywała nadinterpretacji tego, co się dzieje na lodzie. Przez to bardzo często otrzymywała kary. Pod tym względem bardzo przypomina mi Holendra Sjinkie Knegta, który podobną drogą dochodził do sukcesów. On zaczynając swoją karierę popełniał strasznie głupie błędy, a potem był medalistą mistrzostw świata. Zbierał doświadczenie do plecaka. Podobnie jak Natalia. Teraz może się cieszyć, bo wyciągnęła wnioski z popełniania błędów i jest mistrzynią.

Pan też ma swój udział w sukcesach tej sympatycznej i wiecznie uśmiechniętej łyżwiarki.

– I bardzo się z tego cieszę. Z Natalią pracowałem jeszcze w klubie w Białymstoku zanim kadrę objęli Urszula Kamińska i Gregory Durand. Nie była ona wówczas w kadrze, z której została wyrzucona. Trenowała wtedy w Calgary, a ja pomagałem jej i Patrycji przygotować się do sezonu. W ostatnich latach byłem odpowiedzialny za jej trening siłowy. W tym sezonie pracowałem – niestety nieoficjalnie – z kadrą Polski w short tracku. Miałem pod opieką wszystkich zawodników. Wciąż czekam na propozycję zatrudnienia przez Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego. Rozmowy na ten temat mają zostać podjęte dopiero przed kolejnym sezonem.

Dzięki sukcesom Natalii Maliszewskiej, a wcześniej jej siostry Patrycji, ludzie coraz bardziej interesują się short trackiem. Wciąż jednak jest to dyscyplina mało znana w naszym kraju.

– Jestem bardzo wdzięczny Natalce za wyniki, ale przede wszystkim za to, że dzięki niej short track w naszym kraju zyskuje na popularności. Mam nadzieję, że niebawem będzie w Polsce najbardziej popularną zimową dyscypliną. Tym bardziej, że można ją uprawiać w każdym miasteczku.

Co takiego jest w short tracku?

– To niesamowicie widowiskowa i emocjonująca dyscyplina sportu. Trzyma w napięciu do samego końca. Rywalizacji w short tracku nie można obejrzeć spokojnie, bo są tak wielkie emocje. Tym bardziej jeżeli dobrze jeżdżą nasi zawodnicy. Siedzę w tym sporcie prawie ćwierć wieku, a za każdym razem bardzo się denerwuję. Wierzę, że ludzie w Polsce pokochają short track. To dyscyplina, która ma wielki potencjał. Ludzi przyciąga bezpośrednia walka na dużych prędkościach.

Krótki tor, duże prędkości i ciasne wiraże. Przeciążenia zatem muszą być naprawdę spore.

– To prawda sięgają one 3,5 G w szczytowym momencie wirażu. To są ogromne przeciążenia, biorąc pod uwagę to, że zawodnik wiraż pokonuje na jednej nodze i na płozie grubości 1,1 mm, a do tego są na nim trzy-cztery inne osoby. Jest to niesamowita mieszanka. Zresztą kiedyś Cindy Klassen, znakomita przed laty panczenistka, powiedziała, że short track to są „szachy na haju”. I z tym się zgadzam. W tym sporcie trzeba mieć ogromny pogląd na to, co się dzieje dookoła. Trzeba myśleć na trzy kroki w przód. Natalia ma ten zmysł przewidywania i szybkiego reagowania na to, co się dzieje na lodzie. Prędkość z kolei w short tracku jest niższa niż na dużym torze w łyżwiarstwie szybkim. W short tracku u zawodników dochodzi ona do 50 km/h. Jest to związane z tym, że ciaśniejsze są zakręty. W short tracku w porównaniu do łyżwiarstwa szybkiego okrąg jest czterokrotnie mniejszy.

Kiedyś wydawało się, że short track będzie na lata domeną Azjatów. Co się stało, że Europa zaczęła nawiązywać walkę?

– Historia zatacza koło. Na początku lat 80. kiedy short track powoli wkraczał do świata sportu, to był zdominowany przez zawodników z Europy. Azjaci dopiero później zaczęli być coraz mocniejsi. Pod koniec lat 80. w Korei Południowej podjęto decyzję, że short track będzie tam sportem narodowym. Trenerzy z Europy zostali zatrudnieni w Azji. Dzięki wielkim środkom rozbudowywali infrastrukturę i podnosili poziom sportowy zawodników. Teraz to się wszystko odwraca. Niesamowitą robotę zaczynają robić Holendrzy. Azja też jednak nie stoi w miejscu, tylko teraz Europa ją dogoniła. Niebawem jednak igrzyska olimpijskie są w Pekinie, więc zawodnicy z tego rejonu świata znowu zaczną nadawać ton rywalizacji w short tracku.

To jest jednak sezon poolimpijski, w którym wiele zawodniczek i zawodników nieco wrzuca na luz. Czy zatem Natalia Maliszewska dotrwa w tak wybornej formie do igrzysk w Pekinie, które są przecież za trzy lata?

– Wydaje mi się, że tak. Zresztą mocna jazda w wykonaniu Natalii nie była w tym sezonie planowana. Trening nie był zatem aż tak wyśrubowany i tej pracy można zrobić znacznie więcej. Zresztą sukcesy Natalii nie wzięły się z przypadku. Już w poprzednich sezonach pokazywała się z dobrej strony, a w ubiegłym została przecież wicemistrzynią świata. To znaczy, że jest powtarzalność. Niebawem będą dwa lata, odkąd wskoczyła już na bardzo wysoki poziom. To nie jest coś, co może przyjść i odejść w ciągu dwóch lat. Żeby osiągać takie wyniki potrzebowała większej wiary w siebie.

Musiała zrozumieć, że jest w stanie walczyć z najlepszymi nawet wtedy, kiedy nie jest w najwyższej formie. Celem na ten sezon nie było wygranie Pucharu Świata. To rezultat tego, że od Natalii wymaga się jazdy na wysokim poziomie i podejmowania ryzyka. Dla niej najważniejszy ma być Pekin w 2022 roku. Pewnie, że może się zdarzyć tak, że w kolejnym sezonie nie będzie aż tak dobrze, bo trzeba będzie dokręcić trochę śrubę. To nie znaczy jednak, że nie będzie w stanie wygrywać. Moim zdaniem, to co widzimy teraz to początek do wielkiej kariery Natalii.

Ważne jest to, że Natalia nie skupia się już tylko na 500 metrach, ale coraz lepiej radzi sobie na dwukrotnie dłuższym dystansie.

– Jeszcze kiedy Sebastian Cross opiekował się OTTO Teamem, to powiedział, że nie ma takiej możliwości, by zawodnik, który dobrze jeździ na 500 metrów, nie radził sobie na 1000 metrów. Obecni trenerzy kadry pamiętali o tym i rzeczywiście tak jest. To była zatem normalna kolej rzeczy, żeby Natalia zrozumiała, że jest zdolna do sukcesów na innych dystansach. Dlatego na igrzyska nie pojedzie walczyć o medal tylko na 500 metrów, ale będzie też miała drugą nogę do podparcia się, czyli 1000 metrów. To na pewno doda jej pewności siebie.

Pan startował na igrzyskach w Vancouver (2010), a karierę zakończył w 2013 roku. Od tej pory short track bardzo się zmienił?

– Jednym z powodów zakończenia kariery przeze mnie było to, że choć moja technika i sposób jazdy były podobne do tego, jak teraz się jeździ, to wiedziałem, że nie odrobię przepaści do światowej czołówki. Przede wszystkim short track poszedł bardzo do przodu, jeżeli chodzi o prędkość maksymalną. Zawodnicy jeżdżą bardzo szybko. Mężczyźni czasami jeżdżą na treningach poniżej ośmiu sekund na rundę (ponad 111 m – przyp. TK), co jest niesamowitym wynikiem. Bardzo mocno przyspieszyły też panie. Do tego wszystkiego, przy tych maksymalnych prędkościach wielu zawodników potrafi jeszcze wyprzedzać. Kiedyś short track opierał się bardziej o fizyczność. Można było wyjść na czoło i spokojnie prowadzić ten bieg. Teraz poziom jest tak wyrównany, że nie ma możliwości wyjechać do przodu i prowadzić bieg od początku do końca.

W skokach narciarskich dużą rolę odgrywa sprzęt. Czy w short tracku też on jest tak ważny?

– Niesamowicie ważny. Umiejętność pokonywania zakrętów w short tracku jest oparta o to, co pozwala zrobić sprzęt. Pewnie, że są elementy techniczne, które trzeba umieć wykonywać, czyli odpowiednie przenoszenie ciężaru ciała, głębokie wejście w wiraż. Gdyby jednak nie sprzęt, to nie moglibyśmy się zaprzeć o lód. Im mocniej możemy to zrobić i opieramy się o siłę odśrodkową, która wbija nas w lód, to tym bardziej możemy ją wykorzystać. Dlatego sprzęt jest bardzo dokładnie dobierany. Zawodnicy ze światowej czołówki potrafią odczuć równicę 0,1 mm w wygięciu płozy. To świadczy o tym, jak ważne są detale. Do tego dochodzi jeszcze wyprofilowanie płozy. Te dwie wypadkowe potęgują jeszcze trudność w dobrze sprzętu do zawodnika i warunków panujących na lodzie. Tych zmiennych jest mnóstwo, bo do tego dochodzą jeszcze buty, kombinezony i kaski.

A sam kombinezon może dawać jakąś przewagę?

– Oczywiście. Holendrzy już od dawna mają fabrykę, która specjalizuje się w ich produkcji. Ostatnio trafiłem na badania, że współczynnik oporów powietrza rośnie ponad trzykrotnie, kiedy przekracza się prędkość 40 km/h. Jeżeli jedziemy poniżej tej wartości to opory powietrza nie odgrywają jeszcze tak dużej roli, ale powyżej niej, wtedy trzeba zużywać mnóstwo energii, żeby utrzymać taką prędkość. Im mniejsze są opory powietrza, tym łatwiej jest jechać. Dlatego polska kadra współpracuje z firmą, która robi bardzo dobre kombinezony, ale nigdy nie jest tak, że czegoś nie można poprawić. Jeżeli chodzi o sam kombinezon, to może on być np. lżejszy, bezpieczniejszy, wygodniejszy.

Short track jest bardzo kontaktowy, a łyżwy są ostre. Kombinezony muszą też zatem pełnić rodzaj takiej zbroi.

– Dokładnie. Chyba od 2008 roku musi on być nieprzecinalny. Są w nim specjalne strefy – dookoła kolan, na kostkach, w okolicy krocza, pod pachami i wokół szyi – które bezwzględnie chronią ciało. To jest niebezpieczny sport.

A zakłada się na siebie tylko jeden nieprzecinalny kombinezon, czy jeszcze na wszelki wypadek jeszcze dodatkowy strój?

– Tu jest walka pomiędzy bezpieczeństwem a efektywnością. Oczywiście można mieć dwa kombinezony. Na przykład nieprzecinalny pod strojem reprezentacyjnym. Można mieć też jeden kombinezon wszyty w ten strój, w którym się startuje. Są jednak plusy i minusy jednego i drugiego. Dwukombinezonowa opcja będzie bezpieczniejsza, ale będzie za to trudniej jechać. Z kolei jeden kombinezon będzie lżejszy i wygodniejszy, ale będziemy mniej chronieni. Na przykład Holendrzy na eliminacje zakładają inne stroje, a na finały już wskakują w tak zwaną gumę, która jest mniej bezpieczna, ale za to zmniejsza opory powietrza.

Źródło: onet.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close