Sport

LUCJAN BRYCHCZY KOŃCZY 85 LAT

Urodzony na Śląsku przyjechał do Warszawy w wieku 20 lat i już jej nie opuścił. Przy okazji podbił serca kibiców, zostając wielką legendą Legii. Wczoraj Lucjan Brychczy świętowal 85. urodziny!

  • Jedna z największych Legii Warszawa Lucjan Brychczy kończy 85 lat. Gdy przychodził do stolicy w wieku 20 lat, nikt nie spodziewał się, że zostanie jednym z najbardziej utytułowanych piłkarzy Legii
  • Zanim Brychczy zagrał pierwszy mecz w Legii, a więc zanim po raz pierwszy w życiu wystąpił w I lidze (a przecież nie grał też w drugiej), zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski! 8 sierpnia 1954 roku wszedł na boisko w 55. minucie przeciwko Bułgarii, zastępując Józefa Kokota
  • Brychczy był na ustach odradzającej się po zniszczeniach wojennych Warszawy, symbolem młodzieńczego entuzjazmu i sukcesu, a potem wytrwałości mimo nieuchronnych zwątpień. I tak jest również postrzegany przez następne pokolenia. W Warszawie i w całej Polsce.

LUCJAN BRYCHCZY KOŃCZY 85 LAT

Z Brychczym skalą legendy przy Łazienkowskiej może się równać tylko Kazimierz Deyna. Ale to pan Lucjan jest wzorem wierności klubowym barwom. Jak zaczął w niej występować w 1954 roku, tak skończył w 1972. 18 lat grania ze 182 golami w ekstraklasie. Lepszy w historii jest tylko Ernest Pohl, ledwie o cztery trafienia, ale on przecież strzelał i dla Legii, i przede wszystkim dla Górnika Zabrze.

Brychczego zna każdy szanujący się kibic Legii i w ogóle polskiego futbolu, no bo kto nie słyszał o „Kicim”? Coraz mniej jest jednak takich, którzy znali go z boiska, regularnie oglądali jego zadziwiające wyczyny. Oni są prawdziwymi szczęściarzami. Pewnie, że zdarzały mu się słabsze mecze, ale gdy miał swój dzień, budził aplauz. I to nawet gdy występował już grubo po trzydziestce, co w tamtej piłkarskiej epoce zdarzało się rzadko. Zasada była oczywista – wkraczasz w czwartą dekadę życia, ustąp miejsca młodszym. Brychczy z niej jawnie kpił. Miał już 36 lat, gdy w ćwierćfinale Pucharu Europy strzelił trzy gole z Galatasaray. Najpierw w Stambule (1:1), a potem w rewanżu w Warszawie (2:1). W ten sposób Legia osiągnęła największy europejski sukces – awansowała do półfinału rozgrywek zastrzeżonych dla krajowych mistrzów. Bez weterana Brychczego nie byłoby to możliwe. A przecież wcześniej miał dość, tracił motywację i instynktownie ulegał modzie, która sprowadzała się do jednoznacznego sygnału: idź już, chłopie, na piłkarską emeryturę. Wtedy wstrząsnął nim nowy szkoleniowiec Legii Jaroslav Vejvoda.

LUCJAN BRYCHCZY KOŃCZY 85 LAT

W 1966 roku po pierwszych treningach zauważył, że 32-letni Brychczy, posągowy gracz Legii, na zajęciach rzeczywiście zachowuje się jak posąg. Przerwał trening i nakazał mu iść do szatni. Wszyscy patrzyli na tę scenę w osłupieniu, ale mądry Czech wiedział, co robi. Taki impuls był potrzebny przed szczerą rozmową. Brychczy wykrzesał z siebie niedostępne pokłady energii. I skończył grać w Legii trzy miesiące przed 38. urodzinami.

Wyga kontra juniorek

Urodził się i wychował na Górnym Śląsku. Tam uczył się grać w piłkę, śmigając jak każdy „bajtel” na podwórkach między familokami. Najpierw mieszkał w Nowym Bytomiu (dzisiaj to dzielnica Rudy Śląskiej), tam zapisał się do pierwszego klubu, ale jako piętnastolatek jego rodzina przeniosła się do Łabęd pod Gliwicami, bo ojciec dostał pracę w tamtejszych Wojskowych Zakładach Mechanicznych. Młody Lucek tym razem zapisał się do ŁTS Łabędy i błyskawicznie stał się piłkarzem, o którym mówiono w całej okolicy. Zespół seniorów grał w lokalnych rozgrywkach, a on się wyraźnie wybijał. Oglądali go ludzie z Polonii Bytom i Górnika Radlin, nigdzie się jednak nie wybierał, dobrze mu było w Łabędach. Zresztą sam sobie utrudnił przenosiny do Radlina, bo w sparingowym starciu troszeczkę ośmieszył radlińską gwiazdę, bramkarza Alfreda Budnego. Rzut karny dla ŁTS miał strzelać 18-letni Brychczy, co Budny najwyraźniej potraktował jak żart. – Stary wyga wyzwał mnie na psychologiczny pojedynek. Chciał młodego juniorka ośmieszyć i stanął nie w środku bramki, tylko bliżej jednego ze słupków. Odkrywając drugą stronę, liczył na to, że właśnie tam kopnę piłkę. Zrobiłem zamach, on poleciał w ten róg, na który mnie podpuścił. Lecąc w pustkę, mógł patrzeć, jak piłka trafia do bramki. Przechytrzyłem pyszałka! Na trybunach podniósł wielki wrzask, a koledzy klepali mnie po plecach – wspomina Brychczy w autobiograficznej książce „Kici” napisanej przy współpracy z Wiktorem Bołbą i Grzegorzem Kalinowskim.

LUCJAN BRYCHCZY KOŃCZY 85 LAT

Za duże buty

Po tym meczu o Brychczym było jeszcze głośniej. Oczywiście usłyszeli o nim też w Unii Chorzów (z powodów politycznych kluby wówczas zmieniały oficjalne nazwy; przez pewien czas Ruch występował pod szyldem Unii), dostał zaproszenie na Cichą, żeby pokazać swoje walory. Nie został tam jednak potraktowany poważnie. Przed treningiem magazynier wydał mu o kilka numerów za duże buty. Brychczy jest przekonany, że zrobił to specjalnie, żeby nie błysnął przed sztabem szkoleniowym i działaczami. Tym z pozoru nieistotnym incydentem poczuł się dotknięty. Na treningu niespecjalnie się wysilał, postanowił go zwyczajnie odbębnić, bo uznał, że nie chce grać w klubie, który tak go „zachęcił” do przenosin.

Jednocześnie jak chyba wszyscy młodzi Ślązacy był zafascynowany Gerardem Cieślikiem. Z asem Niebieskich wystąpił w reprezentacji Śląska, a z niej szybko trafił do kadry województwa, która grała mecz z reprezentacją Polski B. Tam wpadł w oko trenerowi tej drużyny Michałowi Matyasowi. Dostał powołanie na mecz z drużyną albańskiej Tirany. Po raz pierwszy Brychczy zagrał w Warszawie, na Stadionie Wojska Polskiego. Spotkanie z trybun oglądał trener Legii (CWKS) Janos Steiner.

Zespół z Łazienkowskiej nie był wtedy mocny, resort wojskowy brał pod uwagę nawet zamknięcie piłkarskiej sekcji i zaradzić mógł temu właśnie węgierski trener. Montował nową, lepszą ekipę i był przekonany, że młody chłopak z Łabęd przyda mu się w składzie. Z „transferem” nie było problemu, wystarczyło, że dostał powołanie do zasadniczej służby wojskowej. Na to był jednak jeszcze za młody, więc należało spokojnie poczekać.

Debiut przed Legią

Tymczasem Brychczy z Łabęd przeniósł się do oddalonego o kilka kilometrów Piasta Gliwice, z którym jednak nie udało się awansować do II ligi i wtedy… odezwał się CWKS. W stołecznym klubie nie chcieli czekać, choć Brychczemu do wieku rekruta brakowało jeszcze pół roku. Powstała później teoria, że w związku z tym przyszły as Legii do wojska zgłosił się na ochotnika, ale on temu zaprzecza. Niczego nie inicjował i nie wymyślał – dostał bilet do wojska, więc posłusznie pojechał do Warszawy. Oczywiście wiedział, że to może być inicjatywa zafascynowanego jego talentem Steinera. Zresztą od niego wziął się słynny przydomek Brychczego. Madziar już na pierwszych treningach wołał do niego „Kicsi”, co po węgiersku znaczy „Mały”…

Zanim Brychczy zagrał pierwszy mecz w Legii, a więc zanim po raz pierwszy w życiu wystąpił w I lidze (a przecież nie grał też w drugiej), zadebiutował w seniorskiej reprezentacji Polski! 8 sierpnia 1954 roku wszedł na boisko w 55. minucie przeciwko Bułgarii, zastępując Józefa Kokota. I była to dobra zmiana, bo gdy pojawił się na murawie, rywale prowadzili 2:0, potem po trafieniach Kazimierza Trampisza udało się wyrównać. W naszym zespole grał oczywiście Cieślik, co dla Brychczego było powodem do wielkiej dumy i spełnieniem marzeń dwudziestoletniego napastnika. Trzy lata później obaj dokonali wiekopomnego wyczynu. W pamiętnym meczu na Stadionie Śląskim Polska pokonała ZSRR 2:1. Oba gole strzelił Cieślik, przy obu asystował Brychczy…

LUCJAN BRYCHCZY KOŃCZY 85 LAT

Błysk w Budapeszcie

W pierwszym sezonie „Kiciego” Legii udało się utrzymać w elicie, co było sukcesem. Brychczy jak każdy znakomity piłkarz odnalazł się w nowej drużynie. Przed rozgrywkami Steiner zabrał piłkarzy do Budapesztu na mecz z Honvedem, wówczas najlepszą drużyną w Europie z Ferencem Puskasem. To było piękne widowisko, gospodarze wygrali 3:2, Edward Szymkowiak obronił karnego Puskasa, ale objawieniem był 20-latek z Warszawy, który strzelił dwa gole.

Po takim meczu Brychczy stał się bohaterem. Legia urosła w siłę, a z nią jej nowa gwiazda. W dwóch kolejnych sezonach wojskowi zdobywali mistrzostwo i Puchar Polski, Brychczy strzelił 13, a w drugim mistrzowskim roku 16 ligowych goli. Był na ustach odradzającej się po zniszczeniach wojennych Warszawy, symbolem młodzieńczego entuzjazmu i sukcesu, a potem wytrwałości mimo nieuchronnych zwątpień. I tak jest również postrzegany przez następne pokolenia. W Warszawie i w całej Polsce.

Źródło: przegladsportowy.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close