Według relacji matki 11-miesięcznego Jasia w jednej z przychodni w Tczewie odmówiono jej pomocy. – Chodziło o transport karetką do Gdańska, gdzie mój synek miał skierowanie do różnych specjalistów. Jaś musi cały czas korzystać ze specjalistycznych urządzeń, m.in. koncentratora tlenowego – mówi Onetowi pani Agnieszka. Wody w usta nabrali przedstawiciele opisywanej tu placówki medycznej, którzy – jak wynika z jednego dokumentu – rozważają skierowanie przeciwko pani Agnieszce sprawy do sądu.
- 11-miesięczny Jaś ma problemy z oddychaniem i przełykaniem. Cierpi też na Zespół Arnolda-Chiariego
- Mały mieszkaniec Tczewa dostał skierowania do specjalistów w Gdańsku. Jego matka chciała, by został tam przewieziony karetką
- W tczewskiej przychodni pani Agnieszka miała usłyszeć, że to ona jest matką i to ona ma się martwić, jak bezpiecznie dojechać
- Przedstawiciele przychodni wypisali z niej Jasia, bo jak twierdzą jego matka podczas wizyty zachowała się agresywnie i wulgarnie
- Istnieje spora szansa, że Rzecznik Praw Pacjenta poprosi o wyjaśnienia tczewską przychodnię, której przedstawiciele nie chcą rozmawiać z dziennikarzami
Temat opisali m.in. dziennikarze portalu tcz.pl. – Usłyszałam, że nie dostanę żadnej karetki na takie transporty, że mają się martwić ci, którzy dali nam skierowania na te konsultacje medyczne – w artykule wypowiadała się pani Agnieszka, matka 11-miesięcznego Jasia.
Od urodzenia jej dziecko ma problemy z oddychaniem – musi korzystać z koncentratora tlenowego. Cierpi też na Zespół Arnolda-Chiariego. Chłopczyk jest też karmiony pozajelitowo. Potrzebuje stałej opieki medycznej, większość swojego życia spędził w szpitalach. Od stycznia tego roku zbierane są pieniądze na operację dla Jasia , która jest w stanie umożliwić mu normalny rozwój. Jej koszt to 2 mln zł, do tej pory udało się zgromadzić około 140 tys. zł.
Jak przewieźć ciężkie chore dziecko? Karetką, swoim autem, a może… pociągiem?
Pani Agnieszka mieszka w Tczewie, ale to w Gdańsku są specjaliści, którzy mogą na co dzień pomóc Jasiowi. Tczewianka nie ma więc wyjścia i musi kursować między dwoma, oddalonymi o około 40 km miastami. Problem w tym, jak podkreśla w rozmowie z Onetem, że jej synek wymaga specjalistycznego transportu.
– Jaś ma problemy z oddychaniem i z przełykaniem. W każdej chwili może się zakrztusić. W aucie musi być osoba trzecia i musi być też specjalistyczny sprzęt. Baterie do urządzenia starczają mi na trzy godziny. Miałam już sytuację, że moje auto się zepsuło. Nie chcę nawet myśleć, co by się stało, gdyby pomoc nie dojechała na czas.
Gdy we wrześniu Jaś otrzymał skierowania do sześciu gdańskich specjalistów, pani Agnieszka udała się do swojej przychodni w Tczewie z prośbą o pomoc w zorganizowaniu transportu karetką.
– Pani prezes przychodni odmówiła takiego transportu. Wcześniej słyszałam, jak rozmawia z innym lekarzem i mówi: „Kto poniesie koszty za karetkę?”. Od doktor usłyszałam, że jestem matką i to ja powinnam się martwić, jak bezpiecznie dojechać – relacjonuje pani Agnieszka, która przyznaje, że puściły jej wówczas nerwy.
Padły ostre słowa. Pani Agnieszka do lekarki: „stara su..”
Tczewianka nie przebierała w słowach i jak potwierdza, nazwała lekarkę „starą su..”. – Nie powinnam tak mówić, ale naprawdę byłam w szoku, że spotkałam się z taką reakcją lekarki. Nie chodzi mi już o samą odmowę, ale sposób, w jaki pani doktor mnie potraktowała. Nie dała mi żadnych opcji, nie spróbowała pomóc w żaden inny sposób. Było po prostu „nie, bo nie”. Widziałam wielką niechęć i kompletny brak empatii – komentuje rozmówczyni Onetu.
A w rozmowie z portalem tcz.pl dopowiada: – Gdybym nie posiadała auta, to pytanie, jak miałabym się przemieścić z Tczewa do Gdańska z dzieckiem, który wymaga stałego podłączenia do tlenu? Może miałam jechać pociągiem z koncentratorem tlenowym, który waży około 20 kg, do tego ssak, ładowarki do urządzeń. Cały ten sprzęt miałabym zabrać sobie na plecy i iść do autobusu czy pociągu? Brak mi słów.
W wypowiedzi dla Onetu pani Agnieszka podkreśla, że już później dowiedziała się z wypowiedzi Rzecznika Praw Pacjenta, że w pewnych sytuacjach pacjent może pokryć w kilkudziesięciu procentach koszt przejazdu karetki. – Gdybym usłyszała taką propozycję, pewnie bym się zgodziła. Pieniądze poszłyby z Fundacji, która zbiera na operację dla Jasia. Ale w przychodni nikt mi tego nie powiedział, że istnieje opcja takiej dopłaty. Odniosłam wrażenie, że zdrowie mojego dziecka się nie liczy, że ważny jest tylko koszt przejazdu karetki.
Przychodnia milczy. Ale cała sprawa może skończyć się w sądzie, tłumaczyć będzie się matka Jasia
Jak się okazało, niedługo później synek został wypisany z przychodni. – Pewnie dlatego, by w przyszłości nie generował on innych kosztów dla przychodni. To jest dla mnie szczególnie bulwersujące – ocenia matka Jasia.
Od przedstawicieli placówki nie sposób uzyskać żadnych wyjaśnień. Wczoraj nikt nie podnosił telefonu w przychodni, a jak można przeczytać w relacjach innych mediów – pani prezes nie chce komentować całej sprawy. Dzisiaj w przychodni usłyszeliśmy, że pani prezes jest na urlopie i że tajemnicą jest nawet to, jak długo będzie na nim przebywać.
Zamiast wyjaśnień ze strony przychodni, pani Agnieszka dostała we wrześniu pismo. Przedstawiciele placówki piszą w nim, że rozważają skierowanie sprawy do sądu. Ich zdaniem, pani Agnieszka naubliżała lekarce i podczas wizyty w przychodni zachowywała się agresywnie i wulgarnie. I to – jak czytamy w piśmie – miało być powodem wypisania Jasia z przychodni.
– Nie dość, że nie uzyskałam żadnej pomocy i musiałam synka sama wieźć do Gdańska, to teraz jeszcze muszę wziąć adwokata. Ale tak jak mówiłam, przyznaję się, że w przychodni puściły mi nerwy. Proszę mnie jednak zrozumieć, przyszłam prosić o pomoc dla mojego synka, a zostałam potraktowana w taki sposób.
Może interwencja RPP sprawi, że tczewska przychodnia stanie się bardziej rozmowna
Pani Agnieszka chce napisać pismo do Rzecznika Praw Pacjenta. Jak mówią nam przedstawiciele RPP, kiedy takie pismo do nich wpłynie, instytucja może wszcząć postępowanie i zażądać wyjaśnień od przychodni.
Jak tłumaczy Onetowi Rzecznik Praw Pacjenta Bartłomiej Chmielowiec, w sytuacji, gdy postępowanie wykaże, że doszło do naruszenia praw pacjenta, na tym sprawa się nie skończy.
– RPP może skierować wystąpienie do podmiotu leczniczego, w którym sformułuje wnioski lub zalecenia, co do właściwego załatwienia sprawy. Może być to na przykład wyciągnięcie konsekwencji służbowych w stosunku do pracownika winnego zaniedbania. W przypadku, gdy podmiot leczniczy nie zaakceptuje stanowiska Rzecznika, może on skierować wystąpienie do organu założycielskiego o wyciągnięcie konsekwencji w stosunku do zarządzającego placówką – wyjaśnia Chmielowiec.
Jeżeli RPP zażąda wyjaśnień od tczewskiej przychodni, jej przedstawiciele będą mieli 30 dni na odpowiedź.