Kiedy Brytyjczyk Andrew Allen (32 l.) zachorowa, jego żona była tuż przed porodem. Mężczyzna wiedział, że nie będzie mógł być przy narodzinach swojego synka. Moment, w którym żona odjeżdżała na porodówkę, pamięta jak przez mgłę. Było z nim coraz gorzej. Kiedy zabierała go karetka, był jednym z najgorszych przypadków, jakie widzieli ratownicy. Jego dziecko miało się urodzić. A on tak bardzo chciał je zobaczyć i tak bardzo nie chciał umierać…
Allen pracował w fabryce zajmującej się inżynierią lotniczą i kosmiczną. W lipcu 2021 roku jego kolega z firmy otrzymał pozytywny wynik testu na COVID. W następnych dniach także 32-latek poczuł się gorzej. Pierwsze objawy pojawiły się u niego 19 lipca, niedługo po przyjęciu pierwszej dawki szczepienia przeciw COVID. W kolejnych dniach tylko się pogarszały. Zaczął wymiotować i mieć biegunkę, choć przeszedł test na COVID, wynik był negatywny. Miał nadzieję, że to zwykły wirus. Kiedy stracił też smak i węch, przestał mieć wątpliwości.
„Pamiętam jak przez mgłę”
Stan Adrew był zły. 27 lipca jego żona Charlotte zaczęła rodzić i pojechała do szpitala. On był tymczasem tak osłabiony, że ledwie to odnotował.
– Jak przez mgłę pamiętam, jak mówiłem „do widzenia” Charlotte, kiedy wyjeżdżała do szpitala, i pamiętam, że byłem bardzo zdenerwowany, że z nią nie pojadę. Ale byłem w tak kiepskiej formie, że po prostu znowu zasnąłem i nie zdawałem sobie sprawy, co się dzieje – wspomina cytowany przez Daily Mail 32-latek.
Następnego dnia rano do jego domu przyszła jego matka, żeby sprawdzić, co się z nim dzieje. Gdy usłyszała, jak rzęzi, przeraziła się i zadzwoniła na pogotowie. Ratownicy przez telefon słuchali tego, jak źle oddycha. Kiedy na miejsce przyjechała karetka, okazało się, że mężczyzna jest blisko śmierci.
– Moja saturacja wynosiła 35, a to podobno bardzo, bardzo mało – wyjaśnia mężczyzna, który twierdzi, że był jednym z najgorszych przypadków, jakie ci ratownicy widzieli. Andrew Allen chciał się pochwalić ratownikom, że parę godzin wcześniej urodził mu się syn, jednak za każdym razem, gdy próbował zdjąć maskę tlenową, krzyczeli, żeby tego nie robił. Kiedy trafił do szpitala, okazało się, że jego stan faktycznie jest fatalny. Lekarze wprowadzili go w stan śpiączki farmakologicznej i podłączyli pod respirator. Nie było jasne, czy przeżyje.
Wzruszające spotkanie
Kiedy 11 sierpnia 32-latek otworzył oczy, na stoliku przy jego łóżku na oddziale intensywnej terapii stało zdjęcie jego 8-letniej córeczki Imogen, trzymającej noworodka – jej braciszka Olivera. Zanim jednak zobaczył kogokolwiek ze swoich bliskich, twarzą w twarz musiał przejść długą drogę. Trzy tygodnie później, po tym, jak został przeniesiony na inny oddział, po raz pierwszy zobaczył swojego synka.
– To był pierwszy raz, kiedy spotkałem Olivera. Nie chodziło tylko o to, że widziałam syna po raz pierwszy, ale też nie widziałam wtedy córki od około trzech i pół tygodnia. Prawie każdy dzień poza pracą spędzam z córką. Więc to było bardzo przytłaczające – podkreśla mężczyzna.
Rekonwalescencja mężczyzny trwała kilka tygodni, jednak – jak sam przyznaje – wciąż w pełni nie wrócił do dawnej sprawności. Cieszy się jednak tym, że jest znowu ze swoją rodziną i że miał to szczęście, że przeżył.
Źródło: fakt.pl