Zwykle opowieści o krokodylach grasujących w rzece traktujemy w kategorii miejskich legend, równie wiarygodnych jak opowieści wujka wędkarza, że ten sum co mu uciekł „taaaki wielki”. Tym razem jednak to żadna bujda. W Odrze może pływać młody krokodyl. Gad uciekł z hodowli w czeskiej Ostrawie.
Mieszkańcy Opolszczyzny powinni dwa razy rozejrzeć się, zanim zdecydują się wejść do Odry. Może w przybrzeżnych zaroślach zauważą parę bystrych oczu wstających tuż nad lustro wody i bacznie obserwujących otoczenie? Na wszelki wypadek powinni zwracać baczniejszą uwagę na swoje psy i koty oraz na małe dzieci.
W niedzielę 25 lipca właściciel gada zgłosił się na policję z informacją o tym, że należący do niego krokodyl postanowił pozwiedzać świat na własną rękę. Okazało się, że robi to już od… dwóch dni. Mundurowi zaczęli szukać zwierzaka, patrolując lokalne tereny zielone.
To młody krokodyl
Czeska policja nie ma – nomen omen – zielonego pojęcia na temat zwyczajów tych groźnych gadów. Jako że funkcjonariusze oglądają krokodyle tylko wtedy, gdy wybiorą się z dziećmi do zoo, do poszukiwań włączył się biolog, będący ekspertem w dziedzinie tego gatunku. Jak podaje nto.pl, jego zdaniem krokodyl będzie szukał cieków wodnych i miejsc zacienionych przez drzewa.
– To młode zwierzę, które ma około metra długości, jest zwinne i jest w stanie łapać mniejsze psy i koty. Ze względu na to, że zwierzę było bez jedzenia od dwóch dni, może być niebezpieczne dla społeczeństwa – informuje rzeczniczka policji w Ostrawie Eva Michalíková.
Nie tylko krokodyle żyją w Czechach
Wydawać by się mogło, że skoro gad wybrał się na wycieczkę w Czechach, to Polakom nic nie grozi. Jak informuje nto.pl, hodowca krokodyla mieszka niedaleko rzeki Ostravicy, która zaledwie kilka kilometrów dalej wpada do Odry. Biorąc pod uwagę to, że krokodyl zwiedza świat już od kilku dni, mógł dawno przedostać się przez granicę i popłynąć Odrą do Polski.
Czescy hodowcy mają zaskakujące zamiłowanie do trzymania niebezpiecznych zwierząt egzotycznych.
W 2019 roku doszło tam z tego powodu do tragedii. W miejscowości Zdiechov na Morawach ojciec znalazł pokiereszowane zwłoki 33-letniego syna leżące na wybiegu dla… lwów. 9-letni samiec i 3-letnia samica były w nim trzymane nielegalnie.
Mimo braku zezwolenia 33-latni Michal Prasek trzymał nielegalnie zwierzęta i sukcesywnie płacił kolejne mandaty za ich hodowanie. Właściciel często przechodził przez ogrodzenie i spędzał czas ze swoimi lwami. Ale w końcu zwierzęta zaatakowały go i zabiły.
Źródło: fakt.pl