To miała być wspaniała rodzinna wycieczka, a zmieniła się w koszmar rodem z filmów grozy. 3 września grupa dziewięciu osób opuściła miasto Higuerote w Wenezueli i udała się łodzią na bezludną wyspę Tortuga na Karaibach. Kiedy 5 września pasażerowie nie wrócili do portu, władze rozpoczeły poszukiwania. Ich finał okazał się tragiczny. Ratownicy odnaleźli wrak, a w nim dwoje dzieci w wieku 6 i 2 lat tulących się do zwłok matki. Okazało się, że kobieta zmarła z powodu odwodnienia kilka godzin przed przybyciem służb. Wcześniej piła własny mocz, by ocalić swoje dzieci.
Niewielki statek wycieczkowy, którym grupa dziewięciu osób udała się na bezludną wyspę Tortuga na Karaibach miał wrócić do Wenezueli 5 września około godziny 23:00. Tak się jednak nie stało.
„Władze portowe zostały poinformowane, że łódź nie dotarła do miejsca przeznaczenia i nie wróciła do miejsca, z którego wypłynęła” – poinformował Narodowy Urząd Morski Wenezueli (INEA). W związku z tym wszczęto zakrojone na szeroką skalę poszukiwania. Ich finał okazał się tragiczny.
Dramat na morzu. Matka poświęciła życie, by ratować dzieci
Następnego dnia służby ustaliły, że mała biała łódź zatonęła po uderzeniu przez ogromną falę. 7 września straży przybrzeżnej udało się wreszcie zlokalizować cztery osoby: dwoje dzieci w wieku 2 i 6 lat, ich 25-letnią nianię i zmarłą niestety matkę. Wciąż brakuje pięciu kolejnych rozbitków – poinformował w czwartek Daily Mail.
Ofiara tragedii, 40-letnia Mariely Chacon, przed śmiercią przeżyła prawdziwy horror. Dryfująca na otwartym morzu kobieta piła własny mocz, aby mieć siłę na karmienie piersią dwójki swoich dzieci. Jej heroiczny akt pozwolił przeżyć Jose Davidowi i Marii Beatriz, jednak ich matka nie przeżyła.
„Zmarła z odwodnienia trzy lub cztery godziny przed nadejściem ratunku. Od trzech dni nie piła wody” – powiedział przedstawiciel INEA.
Kiedy ratownicy przybyli w pobliże wraku, zastali dwoje dzieci przytulonych do zwłok matki. Rodzeństwo było odwodnione i miało oparzenia I stopnia, trafiły do szpitala. Ich niania przeżyła, chowając się w lodówce, aby ochronić się przed upałem.
Pogrzeb 40-latki odbył się w ubiegłą sobotę. Według władz życiu jej dzieci nie grozi już niebezpieczeństwo, ale bez wątpienia poniosą one fizyczne i psychiczne konsekwencje tej tragedii.
Wśród pięciu zaginionych osób znalazł się ojciec dzieci oraz mąż Mariely. Poszukiwania trwają, ale nadzieja na ich szczęśliwe zakończenie maleje z dnia na dzień. Według INEA grupa znacznie zwiększyłaby swoje szanse na przeżycie, gdyby była w posiadaniu radia, GPS lub innych urządzeń zabezpieczających, w tym flar.
Źródło: fakt.pl