Kiedy rosyjscy żołnierze zaczęli chodzić od domu do domu w Mariupolu i strzelać do ludzi, Igor Pedin wyruszył ze swoim psem Zhu-Zhu do Zaporoża. Poruszającą historię jego podróży opisuje „The Guardian”.
— Chciałem pozostać „niewidzialnym” człowiekiem — mówi Igor Pedin, który ma obecnie 61 lat. Mężczyzna planował przekraść się przez okupowane tereny niczym duch, ze swoją małą torbą na kółkach z zapasami i psem Zhu-Zhu. Celem wędrówki było miasto Zaporoże, oddalone od Mariupola o 225 km.
Pedin zdawał sobie sprawę, że idzie w kierunku nadjeżdżających konwojów czołgów i pojazdów opancerzonych. Wiedział, że będzie się musiał przekradać przez linie żądnych krwi rosyjskich żołnierzy, zaminowane drogi, wysadzone mosty. Na swojej drodze spodziewał się też spotkać zrozpaczonych mieszkańców.
Pedin nie okazał się jednak „niewidzialny” jak planował. Jednak jego wędrówka była tak niezwykła, że pewnej nocy rosyjscy żołnierze na jednym z wielu punktów kontrolnych zebrali się, aby wysłuchać jego historii. Potem wepchnęli mu papierosy do kieszeni na dalszą drogę i życzyli powodzenia.
Trasa, którą przeszedł Pedin zaznaczona jest na mapce poniżej.
Igor Pedin walked from #Mariupol to Zaporizhzhia to escape the siege. His story: https://t.co/tkQc311OKJ pic.twitter.com/tE0RaaKR7F
— Edolis (@edolis) May 13, 2022
Strzelali według uznania
Ostateczną decyzję o opuszczeniu Mariupola Pedin podjął 20 kwietnia, kiedy rosyjscy żołnierze dotarli do jego części miasta i chodzili od domu do domu, strzelając według uznania. Nie było już po co zostawać, brakowało jedzenia i wody, na ulicach piętrzyły się trupy.
Pierwszym zadaniem dla Pedina i Zhu-Zhu było pokonanie pięciu kilometrów na obrzeża miasta. Wyruszył ze swojego domu w pobliżu portu w Mariupolu o 6 rano 23 kwietnia. Dwie godziny zajęło mu przedzieranie się przez kratery, poskręcaną stal i niewybuchy, na północ. Mężczyzna ukrywał się wśród długich kolejek mieszkańców, którzy czekali na żywność rozdawaną przez Rosjan. W końcu udało mu się wydostać z miasta, w którym wciąż wybuchały bomby.
Pedin szedł dalej obok spalonych pojazdów wojskowych. W końcu trafił na konwój pojazdów opancerzonych, tak ciężkich, że asfalt pod jego stopami drżał. Przykucnął i wziął przerażonego Zhu-Zhu pod płaszcz. — Byłem wtedy „niewidzialnym człowiekiem” — wspomina.
Kolejnym celem podróży było miasto Nikolske, oddalone o 20 km. Gdy dotarł do pierwszych domów zobaczył mężczyznę, który powiedział: „Młody człowieku, czy chciałbyś się ze mną napić. Dzisiaj pochowałem swojego syna. Wypijmy za mojego syna”.
— Opowiedział mi, że 3 marca w Mariupolu Rosjanie zabili jego 16-letniego syna. Po jego zaginięciu tygodniami szukał go w Mariupolu. Znalazł grób, a rosyjscy żołnierze powiedzieli, że jeśli chce ciało, będzie musiał wykopać je rękami — mówi Pedin.
Obóz filtracyjny
Po opuszczeniu miasta mężczyzna trafił na punkt kontrolny Rosjan, którzy zawrócili go do „obozu filtracyjnego”. Tam w brutalny sposób próbowano wymusić na nim przyznanie się do tego, że używał karabinu. Wszystko przez siniak na ramieniu. W końcu jednak zrobiono mu tylko zdjęcia, zeskanowano odciski palców i wydano dokument z tzw. ministerstwa spraw wewnętrznych samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej.
Dzięki temu Pedin mógł przejść przez punkt kontrolny, gdzie dowódca „załatwił” mu nawet transport do kolejnej wsi, zmuszając przypadkowego kierowcę do zabrania pasażera. — Po drodze zauważyłem na polach duże koparki, które kopały doły. A dalej były krzyże. Jestem pewien, że to były masowe groby — mówi Pedin.
Mężczyzna bez problemów dotarł do kolejnej wsi. Jednak tam zatrzymało go sześciu żołnierzy. — Kazali mi zdjąć czapkę, opróżnili moją torbę. Było lodowato. Kazali mi iść za nimi. Weszliśmy do Domu Kultury, który był ich kwaterą główną — wspomina Ukrainiec. Tam spędził noc, a nad ranem przekradł się obok śpiących żołnierzy i poszedł dalej.
Na kolejnym punkcie kontrolnym został ponownie przeszukany. Żołnierze skierowali go do małego opuszczonego domu, gdzie mógł się przespać. Ale gdy tylko wzeszło słońce, znów wyruszył w drogę. Ukraińcy wspomogli go żywnością.
Przeprawa przez zniszczony most
Pedin był już wyczerpany, ale przed nim pojawiła się największa przeszkoda: zniszczony most drogowy. Jego metalowa rama pozostała na swoim miejscu, z dwoma belkami. Choć było to bardzo niebezpieczne, mężczyzna wziął psa i przeszedł przez zniszczoną przeprawę.
Potem trafił na kolejny punkt kontrolny. Było ciemno, żołnierze byli znudzeni. Opowieść mężczyzny była dokładnie taką rozrywką, jakiej potrzebowali Rosjanie. Pięciu zebrało się wokół niego, by słuchać o jego przygodach i śmiałych wyczynach na moście.
Następnego ranka powiedziano mu, że nie może iść dalej drogą do Zaporoża, ale musi wybrać drogę powrotną lub na południe do miasta Tokmak. Pedin skierował się w stronę miasta – opisuje „The Guardian”.
Przemytniczy szlak
Przy drodze była Tarasiwka, mała wioska. — Zobaczyłem w oknie głowę jakiegoś mężczyzny i zawołałem do niego. Dałem mu trochę papierosów. Opowiedział, że jedyna droga do Zaporoża prowadzi bezdrożami i przez zaporę, a potem szlakiem przemytników — wspomina Pedin.
Zrobił tak, jak mu polecono. Ale za tamą nie wiedział, w którą stronę iść. Pedinowi znów dopisało szczęście. — Pojawiła się ciężarówka. Powiedziałem, że jestem z Mariupola. Drzwi się otworzyły. Jechaliśmy dwie godziny, po krętych trasach. Sam nigdy bym nie odnalazł drogi. Nic nie mówiliśmy. Na punktach kontrolnych ten człowiek mówił tylko dwa słowa do milicji Donieckiej Republiki Ludowej i był przepuszczany — wspomina uciekinier.
W końcu Pedin zobaczył przed sobą ukraińską flagę, gdzie żołnierze sprawdzili dokumenty mężczyzn i wypuścili ich. — Kierowca podrzucił mnie do namiotu w centrum Zaporoża. Podczas podróży nic nie mówił, ale dał mi 1000 hrywien Powiedział, że życzy mi powodzenia. Wszystko rozumiał, co tu dużo mówić? — opowiada „niewidzialny” Ukrainiec.
W Zaporożu wolontariusze udzielili mu pomocy. — Kobieta zapytała, skąd przyjechałem. Odpowiedziałem, że z Mariupola. A ona krzyknęła do wszystkich, że „ten człowiek przyszedł pieszo z Mariupola”. Wszyscy się zatrzymali. Przypuszczam, że to był mój moment chwały — wspomina Pedin.
Źródło: onet.pl