Świat

Pierwszego dnia wojny ustalał, jak ma się nazywać ich nienarodzone dziecko. Teraz jest jednym z 53 pośmiertnych bohaterów Ukrainy

Ich ofiary najczęściej nie widzimy, bo dominują nagrania i zdjęcia walk, rozbitego rosyjskiego sprzętu oraz zabitych cywilów. Ukraina traci jednak tysiącami swoich obrońców. Ojców, matek, mężów, żon i młodych ludzi, którzy mieli przed sobą całe życie. Od początku wojny przybyło 111 żołnierzy z tytułem bohatera Ukrainy, z czego 53 pośmiertnie.

Pierwszego dnia wojny ustalał, jak ma się nazywać ich nienarodzone dziecko. Teraz jest jednym z 53 pośmiertnych bohaterów Ukrainy

Ukraińskie wojsko nie publikuje precyzyjnych danych na temat swoich strat, co jest zrozumiałe. Nie robią tego też Rosjanie. Tych drugich miało już jednak zginąć kilkanaście tysięcy. Z zasady broniący się Ukraińcy powinni ponosić mniejsze straty, ale na pewno muszą one iść w tysiące, może oscylować w okolicy 10 tysięcy.

Za każdym poległym w obronie swojej ojczyzny ukraińskim żołnierzem stoi osobista historia. Część z nich dokonała rzeczy wyjątkowych, za co otrzymali order Złotej Gwiazdy i tytuł Bohatera Ukrainy. Najwyższy honor, jaki może spotkać obywatela Ukrainy.

Wysadził się z mostem

W trakcie tej wojny jako pierwszy otrzymał go Witalij Skakun, 25-latek z Brzeżan na zachodzie Ukrainy. Pośmiertnie. Służył w 35. Samodzielnej Brygadzie Piechoty Morskiej jako marynarz-saper. Do służby zapisał się 1,5 roku wcześniej, przerywając studia na Politechnice Lwowskiej. – Złoty chłopak. Dobrze się uczył i był lubiany. Trudno mi teraz o nim mówić w czasie przeszłym. To, czego dokonał, najlepiej świadczy o tym, jak został wychowany. Zawsze nie zgadzał się na niesprawiedliwość. Dobre dziecko. Przepraszam, ale nie mogę teraz o nim mówić. Dopiero co się dowiedzieliśmy – mówił w rozmowie z portalem 20minut.ua Wołodymir Hrynkiewicz, dyrektor szkoły w Brzeżanach, do której chodził Witalij.

Pierwszego dnia wojny ustalał, jak ma się nazywać ich nienarodzone dziecko. Teraz jest jednym z 53 pośmiertnych bohaterów Ukrainy

24 lutego rano, w dniu rosyjskiej inwazji, 25-latek stacjonował wraz z małym pododdziałem 35. brygady w Heniczesku, na granicy z okupowanym przez Rosjan Krymem. O świcie ich pozycje zaatakowała kolumna zmechanizowana Rosjan, prowadzona przez czołgi. Jedyną poważną przeszkodą na ich drodze był most drogowy nad rzeką, położony tuż przed Heniczeskiem. Konstrukcja była zaminowana i gotowa do wysadzenia, ale w kluczowym momencie zdalna detonacja nie zadziałała. Być może kable zostały uszkodzone przez rosyjski ostrzał. Według relacji towarzyszy, Skakun zgłosił się na ochotnika, żeby ruszyć pod ostrzałem na most i sprawdzić, co się stało. Później przekazał tylko kolegom przez radio, że wysadza most. Zginął w eksplozji. Nie próbował się ewakuować.

Most zawalił się w ponad połowie. Nie nadawał się do pokonania przez cięższe pojazdy. Reszta pododdziału Skakuna mogła dzięki temu się wycofać, a Rosjanie nie mogli wykorzystać tej drogi do szybkiego ataku w kierunku wschodnim wzdłuż brzegu Morza Azowskiego. Skakuna przeżyła jego siostra i matka. Został pochowany drugiego marca w rodzinnych Brzeżanach. Trumnę z jego ciałem żegnały klęczące wzdłuż ulic miasta tłumy.

Młody porucznik w czołgu broniący Czernihowa

Trzy dni później na drugim krańcu Ukrainy Rosjanie zniszczyli ukraiński czołg T-64. Maszyna wchodziła w skład 1. Samodzielnej Brygady Pancernej, elitarnego związku pancernego ukraińskiego wojska, które od pierwszych godzin wojny broniło strategicznego miasta Czernichów na północ od Kijowa. Maszyna była filarem pododdziału, który bronił jednej z dróg prowadzących do miasta. W chaotycznym i zażartym kilkugodzinnym boju Ukraińcy zdołali zatrzymać rosyjskie natarcie. Według ukraińskiego wojska rozproszeniu uległa cała grupa rozpoznawcza Rosjan oraz zniszczone dwa wspierające ją czołgi T-72.

Niestety w trakcie próby zmiany pozycji ukraiński T-64 został trafiony i natychmiast stanął w ogniu. Trzyosobowa załoga nie miała szans. Dowódca czołgu starszy porucznik Maksym Bilokon, strzelec Iwan Kowal i kierowca Dmitro Kaplin zginęli na miejscu. Za prowadzenie zażartego oporu i odwagę Bilokon otrzymał Złotą Gwiazdę.

24-latek zdecydował się wstąpić do wojska jeszcze w liceum, wobec pierwszej rosyjskiej agresji na Ukrainę w 2014 roku. – Bezmiernie kochał swój zawód i swój kraj – powiedziała portalowi „Express” Daria Kirichenko, krewna Maksyma. – Kiedy ostatni raz go widzieliśmy, mówił: „Któż inny niż my będziemy bronić naszych bliskich i naszego kraju” – dodała. 24-latek pozostawił narzeczoną, z którą nie zdążył się pobrać. Kobieta też służy w wojsku.

1. Samodzielna Brygada Pancerna w niezwykle zażartym boju zdołała przez niemal miesiąc bronić Czernichowa przed Rosjanami, nie dopuszczając do zajęcia miasta pomimo ciężkich strat.

Pierwszego dnia wojny ustalał, jak ma się nazywać ich nienarodzone dziecko. Teraz jest jednym z 53 pośmiertnych bohaterów Ukrainy

Zdążyli tylko ustalić imię swojego nienarodzonego dziecka

Katarina Ukrainiec jeszcze miesiąc temu rozmawiała ze swoim mężem, Wladysławem, o tym jak nazwać ich jeszcze nienarodzone dziecko. – Kiedy tylko wybuchła wojna, pisał do wszystkich bliskich, że ich kocha. Ze mną pisał o tym, jak nazwać nasze dziecko – wspomina 22-latka. Jeszcze tego samego dnia jej mąż zginął. – Wcześniej wielokrotnie mówił, że zbliża się wojna na dużą skalę i że będzie brutalna – wspomina kobieta.

Porucznik Władysław Ukrainiec był 22-letnim dowódcą plutonu zmechanizowanego w 59. Brygadzie Zmotoryzowanej. W momencie wybuchu wojny stacjonował w rejonie Chersonia na południu Ukrainy. Rosyjski atak pierwszego dnia zadał tam Ukraińcom ciężkie straty. W ciągu kilku godzin napastnicy dotarli do strategicznego mostu Antonowskiego nad rzeką Dniepr. Tuż obok samego miasta Chersoń. Korzystając z zamieszania po stronie ukraińskiej, Rosjanie zdołali przeprowadzić szturm mostu. Pododdział Wladysława osłaniał odwrót reszty brygady i starał się zatrzymać Rosjan. Udało im się to robić na tyle długo, że większość brygady się wycofała. Oni sami zostali otoczeni i zniszczeni. – Początkowo była nadzieja, że jakimś cudem przeżył. Długo nie mogliśmy zlokalizować jego ciała w żadnej kostnicy. Nigdzie. Niestety…. – opisuje Katarina.

Za bohaterski opór i skuteczne opóźnienie natarcia Rosjan porucznik Ukrainiec został pośmiertnie Bohaterem Ukrainy. Wdowa po nim ma gorącą nadzieję, że jej ojciec i dwaj bracia też służący w wojsku pomszczą jej poległego męża.

Pierwszego dnia wojny ustalał, jak ma się nazywać ich nienarodzone dziecko. Teraz jest jednym z 53 pośmiertnych bohaterów Ukrainy

Stracił obie nogi w Donbasie, ale znów sięgnął po broń

Wołodymyr Kowalski zginął w dzisiaj niesławnej Buczy na zachodnich przedmieściach Kijowa. Nie miał obu nóg poniżej ud. Chodził na protezach. Kończyny stracił sześć lat wcześniej w Donbasie. Podczas patrolu w rejonie linii zawieszenia ognia wszedł na rosyjską minę. Pomimo szybkiej ewakuacji do szpitala w Kramatorsku nie udało się uratować nóg. Jego żona była wówczas w ósmym miesiącu ciąży. – Mieli umowę, że on musi być z nią przy porodzie. Leżąc w szpitalu Wołodymir poganiał lekarzy, żeby coś zrobili, bo on musi być z żoną. Udało mi się doprowadzić do tego, że w ciągu miesiąca dostał protezy. Dzień przed narodzinami swojego syna stanął na nich pierwszy raz. Cierpiał niemiłosiernie, ale dopiął swego i był w kluczowym momencie u boku żony – mówił pierwszego marca portalowi „Antikor” anonimowy znajomy mężczyzny. Nie chciał ujawniać tożsamości, ponieważ Buczę okupowali wówczas Rosjanie.

Pierwszego dnia wojny ustalał, jak ma się nazywać ich nienarodzone dziecko. Teraz jest jednym z 53 pośmiertnych bohaterów Ukrainy

Ranny weteran osiadł w tym mieście, ponieważ pochodziła z niego jego żona. Za odniesione obrażenia dostał od państwa zapomogę i kupił teren, na którym wybudował dom i warsztat samochodowy. Pracował i zaangażował się w sport. Brał udział w zawodach dla rannych weteranów. – To bardzo mu pomogło psychicznie – opisuje znajomy. – Miałem szczerą nadzieję, że po odniesieniu takich obrażeń nie będzie się znów wyrywał do służby. No ale tak się nie stało … – dodaje. 27 lutego Wołodymyr został trafiony w wymianie ognia ze szturmującymi miasto Rosjanami. Zginął natychmiast.

Anioł stróż zabita na posterunku

Inna Derusowa w 2015 roku była nauczycielką. Miała już 45 lat, ale kiedy zobaczyła, co się dzieje na wschodzie Ukrainy atakowanym przez Rosjan i ich separatystów, postanowiła wstąpić na ochotnika do wojska. Została sanitariuszką i trafiła do 58. Samodzielnej Brygady Zmotoryzowanej. – Dla służących tam młodych chłopaków stała się kimś w rodzaju anioła stróża. Miła, spokojna, zawsze opanowana. Wykonująca swoje obowiązki z poświęceniem. Nazywali ją „matuszką” – wspominał w rozmowie z portalem 24tv.ua Petr Lysenko, znajomy Derusowej. Innym przydomkiem Inny było „Fialka”, „fiolet”. Kobieta szybko zdobyła duże doświadczenie jako sanitariuszka i medyczka bojowa. Pozostała w wojsku już na stałe. Odbyła wiele tur w rejonie walk w Donbasie. Dosłużyła się stopnia sierżanta.

Pierwszego dnia wojny ustalał, jak ma się nazywać ich nienarodzone dziecko. Teraz jest jednym z 53 pośmiertnych bohaterów Ukrainy

24 lutego, w dniu najazdu, wracała właśnie z urlopu w rodzinnych stronach do swojej jednostki rozmieszczonej w regionie Sumy na północnym-wschodzie Ukrainy. Włączyła się do akcji w rejonie miasta Ochtyrka. Już pierwszego dnia walk miała pod ostrzałem pomóc dziesięciu rannym. Jej szczęście skończyło się dwa dni później. Podczas próby ewakuacji kolejnego rannego tuż obok wybuchł pocisk artyleryjski. Zginęła na miejscu.

26-letni syn Inny służy w oddziale obrony terytorialnej w ich rodzinnym mieście Krzywy Róg. – Został powołany do służby jeszcze w 2016 roku. Trafił do brygady, w której służyła już jego mama. Był naprawdę dobrym celowniczym moździerza. Potem odszedł do cywila i został tatuażystą. Kilka miesięcy temu się ożenił. Inna była wniebowzięta – wspomina Lysenko. 12 marca prezydent Wołodymir Zelenski przyznał jej tytuł Bohatera Ukrainy. Jako pierwszej kobiecie, która otrzymała go pośmiertnie.

„Jesteśmy gotowi walczyć do końca”

Podobnych ofiar Ukraina niestety poniesie jeszcze wiele. – Każda strata ukraińskiego żołnierza boli mnie i moich współobywateli. Nie motywuje nas to jednak do złożenia broni i poddania się. Wręcz przeciwnie, pielęgnuje w nas wielkie pragnienie zemsty. Jesteśmy gotowi walczyć do końca. Osiągniemy to, za co nasi żołnierze oddali swoje życie. Wygramy, a Rosja za wszystko zapłaci. Naszym bohaterom wieczna pamięć – stwierdza Uliana Witiuk, dziennikarka ukraińskiego „Expressu”, współpracująca z Gazeta.pl.

Obywatele Ukrainy oddają cześć swoim poległym, urządzając uroczyste ceremonie pogrzebowe w ich rodzinnych miastach. Przywożone do nich trumny z ciałami są często witane przez tłumy mieszkańców klęczących wzdłuż dróg i ulic. – Przywitanie poległych żołnierzy na kolanach to tradycja sięgająca czasów Rewolucji Godności (wydarzenia na Majdanie w 2013-2014 roku – red.). Gdy zwłoki Niebiańskiej Setki (używana w Ukrainie nazwa dla 99 ofiar cywilnych podczas wydarzeń na Majdanie – red.) przynoszono do wsi czy miasteczek, ludzie klękali. Okazywali wdzięczność za ich poświęcenie i szacunek – opisuje Witiuk.

Nagranie jednego z takich pożegnań pokazał w połowie marca Stanisław Asiejew, ukraiński dziennikarz i pisarz. – Aby zrozumieć, czy Putin jest wyczekiwany w Ukrainie, wystarczy spojrzeć, jak Ukraińcy żegnają jednego zmarłego żołnierza – napisał.

Towarzyszący nagraniu utwór to „Pływie Kacza”, żałobna pieśn, która zyskała ogromną popularność w 2014 roku w obliczu tragedii na Majdanie i w Donbasie. Teraz wybrzmiewa jeszcze częściej.

Źródło: gazeta.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close