Świat

Gdy wybuchła wojna, odesłała swoje dzieci do Polski. Sama została ze zwierzętami

„Zwyciężymy” – tak bardzo często kończy swoje wpisy. Gdy na Ukrainę zaczęły spadać rosyjskie bomby, nie uciekła. Zdecydowała, że zostaje ze swoimi zwierzętami. Maryna Bołochowec ze schroniska Shelter Friend w Dnieprze mówi, że swój azyl zamknie tylko w jednym przypadku: jeśli Rosja wygra.

Gdy wybuchła wojna, odesłała swoje dzieci do Polski. Sama została ze zwierzętami

  • Maryna Bołochowec porzuciła pracę jak stewardesa i od dziewięciu lat prowadzi prywatne schronisko dla zwierząt w Dnieprze na wschodzie Ukrainy
  • Po wybuchu wojny kobieta i pozostali wolontariusze zostali z czworonożnymi podopiecznymi. Cały czas potrzebują wsparcia, by zapewnić im żywność i leki
  • W Ukrainie sytuacja bezdomnych zwierząt już przed wojną była ciężka. Obecnie jest tragiczna
  • — Ludzie siedzą w domach, nie wychodzą. Większość się ewakuowała. Zostali starsi i ci, którym zdrowie nie pozwalało na wyjazd – relacjonuje w rozmowie z Onetem Maryna Bołochowec

„Kiedy dziennikarze pytają, jak się mamy… co odpowiedzieć. Źle. Było źle. Teraz jest jeszcze gorzej. Ale robimy wszystko, co możemy, a nawet więcej” – czytamy na Facebooku Shelter Friend Ukraine. Pracownicy schroniska dla zwierząt w Dnieprze na wschodzie Ukrainy od ponad miesiąca toczą swoją własną walkę o setki pozbawionych domu czworonogów. Nad ich głowami regularnie przelatują samoloty, codziennie słychać syreny.

„Lepiej ocalić jedno życie niż żadnego”

Z tyłu Donbas. Po prawej i lewej — Charków i Mariupol. Z przodu główna droga do granicy i Kijów. Ze schroniska do Polski/Słowacji/Węgier jest 1200-1350 km. To długa droga nawet w czasie pokoju. Do tego kolejki na granicach i trudności wynikające z przepisów o przewozie zwierząt. Dlatego 24 lutego Maryna napisała: „Wojna w Ukrainie trwa od 8 lat. Ale i tak wszyscy mieli nadzieję, że eskalacja nie nastąpi. Nie możemy przewozić zwierząt, bo drogi są zablokowane, na granicach tłumy. Nie mogę ryzykować, że utknę na kilka dni pośrodku niczego”.

Przed wojną w schronisku Maryny było 700 zwierząt, teraz może być nawet 800-900. Same skrzywdzone, ranne i niepełnosprawne, a także pozostawione bez opieki szczenięta. Do tego grupa psów przygarniętych z Charkowa – z ponurego miejsca, które Bołochowec nazywa „kill shelter” (mordownia). Nie może zabrać wszystkich, bo nie ma aż tyle miejsca. „Lepiej ocalić jedno życie niż żadnego” — pisze na Instagramie, ale można tylko się domyślać, co przeżywa.

W Ukrainie nie ma państwowych schronisk dla psów. Zazwyczaj są prowadzone przez prywatne osoby (wyjątkiem jest np. ogromne miejskie schronisko w Kijowie). Dopiero w zeszłym roku zostały wprowadzone przepisy zabraniające trucia bezdomnych zwierząt czy strzelania do nich. Wcześniej można było zrobić z nimi właściwie wszystko. Z danych serwisu animal-id.net wynika, że przed wojną „bezdomniaków” było co najmniej kilkadziesiąt tysięcy. Obecnie – zapewne więcej. Problemem była i jest zarówno kontrola urodzeń wśród zwierząt, jak i ich szczepienie. Tu właśnie ogromną rolę odgrywają ludzie dobrej woli – tacy jak w Shelter Friend. Tacy jak Maryna.

Świat stał przed nią otworem. Młoda, piękna, pracowała jako stewardesa. Jej życie wywróciło się jednak do góry nogami, gdy została sama z malutkim synkiem. Wróciła do Ukrainy, gdzie chciała zająć się sterylizowaniem bezdomnych suczek. Jednak większość zwierząt była w takim stanie, że Maryna nie wyobrażała sobie wypuszczenia ich ponownie na ulicę. Kupiła więc kawałek pola niedaleko Dniepru, postawiła tam kojce i zaczęła przygarniać poszkodowane zwierzęta. I jeszcze zdołała adoptować drugie dziecko, córkę.

Shelter Friend, w którym oprócz psów i kotów mieszkają trzy osiołki, nie przypomina schronisk, jakie widujemy w Polsce. Stoi pośrodku niczego, nie ma do niego drogi dojazdowej. Żeby dostarczyć tam zwierzę — lub zawieźć je do kliniki – trzeba je zapakować na przyczepę przypiętą do traktora. Jedzenie dla zwierząt wolontariusze gotują w wielkiej wannie ustawionej na cegłówkach nad paleniskiem. Weterynarz dojeżdżał co kilka dni — przestał, gdy na pobliskie lotnisko zaczęły spadać rosyjskie bomby.

„5 kg ryżu na tydzień? Ja potrzebuję 200 kg dziennie”

Te pierwsze dni były najgorsze. Gdy rosyjskie wojska wkroczyły do Ukrainy, Maryna miała dla swoich zwierząt zapasy, które mogły wystarczyć na cztery dni. — W sklepach wprowadzono limity żywności dla ludzi – 5 kg ryżu na osobę na tydzień. A ona mówi: „Ja potrzebuję dla moich psów 200 kg dziennie”. Ja byłam przerażona — relacjonuje Aleksandra Strukowska-Lizak, polska psycholożka, która adoptowała już trzy psy ze schroniska Shelter Friend, a teraz organizuje zbiórki i transporty pomocy dla zwierząt w Ukrainie i jest w stałym kontakcie z Maryną. Na jej profilu na Facebooku można znaleźć najświeższe informacje o tym, czego potrzebuje ukraiński azyl.

Gdy wybuchła wojna, odesłała swoje dzieci do Polski. Sama została ze zwierzętami

— Ona nie mogła spać, nie mogła jeść. Było coś tak potwornie stresującego w tym lęku, w tych wiadomościach, że ciężko to sobie wyobrazić. A ja nie mogłam jej wysłać żadnych leków, nawet zwykłej hydroksyzyny – opowiada psycholożka. — Pokazywała mi różne filmy, które dostawała, a których nie pokazuje się w mediach. To były obrazy jak z II wojny światowej.

Maryna nie zostawiła jednak swoich zwierząt. Nie wyjechali także jej wolontariusze. Do Polski, do domu Strukowskiej-Lizak wysłała tylko swoich najbliższych — syna i dorosłą dziś córkę z malutkim dzieckiem.

„Jesteśmy gotowi na każdą przyszłość, mieliśmy trochę czasu na przygotowanie się. Myślę o wielu moich kolegach w Kijowie, Mariupolu, Charkowie, Chersoniu i to doprowadza mnie do szału. Nie mieli czasu. Nic nie pomaga. Naprawdę. Tylko nadzieja. Musimy wygrać. Nie wiem, co teraz najbardziej przeraża ludzi: zostać zbombardowanym czy to, że nie wygramy… Chyba już nie obchodzi nas ostrzał, to część wojny. Ale musimy wygrać” — czytamy na jej Instagramie.

Na szczęście po początkowej panice, sytuacja trochę się ustabilizowała. „Te chaotyczne, straszne tygodnie, kiedy ludzie zostawiali zwierzęta w zamkniętych domach, dzięki Bogu się kończą. Myślę, że kto chciał wyjechać, ten już wyjechał” – pisała Maryna. Niemal milionowy Dniepr był atakowany przez Rosjan, ale nie został zniszczony tak mocno jak Charków czy bestialsko bombardowany Mariupol. Miasto stało się hubem dla uchodźców, ponieważ nadal można się z niego wydostać na zachód.

 

Посмотреть эту публикацию в Instagram

 

Публикация от ANIMAL RESCUE🐾SHELTER FRIEND (@shelter_friend_ukraine)

Wróciły jednak dostawy do sklepów, a do schroniska dotarła między innymi żywność z Polski. Teraz wolontariusze są już w stanie wozić zwierzęta do pobliskich lecznic, a Shelter Friend zgromadziło na tyle dużo karmy, że zaczęło się dzielić z ochotnikami, którzy dokarmiają bezpańskie psy na ulicach. Porzuconych zwierząt jednak wciąż przybywa, a potrzeby nie maleją, dlatego każda pomoc się liczy. https://www.facebook.com/shelterFriendDnepr/about

Źródło: onet.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close