Nie tylko Polacy narzekają na zimny maj. W kryzysowej sytuacji znaleźli się właściciele słynnych włoskich winnic. Kiedy temperatury zaczęły spadać poniżej zera, zdecydowali się na desperacki krok – „podpalenie” swoich plantacji.
Wystarczy tylko przymrozek, aby winne krzewy nie nadawały się do zbiorów. W tym roku winiarze z północnych Włoch spodziewają się, że temperatury mogą spaść nawet do minus dziewięciu stopni Celsjusza.
Aby zapobiec katastrofie – i zabezpieczyć swoje zarobki – postanowili ogrzać swoje winnice pochodniami. Ta metoda liczy sobie setki lat i… wciąż działa.
Dzięki pochodniom zmienia się cyrkulacja zimnego powietrza – umiejętne rozmieszczenie źródeł pozwoli zabezpieczyć winogrona przed skutkami mrozu. Sposób może i prymitywny, ale za to skuteczny. Ponoć pochodnie są w stanie podnieść średnią temperaturę o trzy stopnie Celsjusza.
To z pozoru niewiele, jednak wystarczająco, aby „utrzymać przy życiu” winorośle. Trzeba być przy tym niezwykle ostrożnym – w końcu ogień na polu uprawnym to wręcz proszenie się o kłopoty.
Dla właścicieli winnic z okolic południowego Tyrolu, prowincji Trento, a nawet zazwyczaj ciepłej i słonecznej Toskanii, nadchodzące noce zapowiadają się bezsennie. Winiarze w mediach społecznościowych chwalą się, że wyruszają na nocne „patrole” swoich włości, aby skontrolować czy ogień przypadkiem nie wydostał się spod kontroli.
W internecie oraz tradycyjnych mediach można znaleźć również doniesienia z innych części świata, w których dzieje się dokładnie to samo. Przejmujące fotografie z „płonących” winnic znajdziecie na następnej stronie.
Посмотреть эту публикацию в Instagram
Źródło: interia.pl