Hodowla buldogów francuskich w kamienicy w Łodzi. Na niespełna czterdziestu metrach kwadratowych stłoczono około 80 psów. To było piekło zwierząt. Fetor z mieszkania rozchodził się po ulicy. — Warunki w jakich przebywały zwierzęta zagrażały ich życiu i zdrowiu. Podjęliśmy decyzję o natychmiastowym odebraniu psów— słyszymy od interweniujących obrońców zwierząt.
Informacja o nielegalnej hodowli psów dotarła do Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami od świadka, który alarmował, że w kamienicy w fatalnych warunkach jest przetrzymywanych około 150 psów.
Kiedy przedstawiciele Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami pojawili się przed kamienicą przy ul. Krzywej w Łodzi, właścicielka psów odmówiła otwarcia drzwi, żeby skontrolować stan hodowli.
— Zamknęła się w mieszkaniu. Dopiero groźba wyważenia drzwi przez strażaków skłonią ją, by nas wpuściła — mówi Amanda Chudek z Łódzkiego TONZ.
Tak wygląda piekło zwierząt
Fetor wydobywający się z mieszkania w kamienicy w Łodzi był trudny do wytrzymania nawet na ulicy — parę metrów od okna. W środku na niespełna 40 metrach kwadratowych roiło się od buldożków. Były wszędzie. Całe stado na podłodze. Piętrowo ustawione były klatki — kojce, w których odseparowane były pojedyncze zwierzęta lub pary.
Trudno było przejść pomiędzy tymi klatkami, z rojącymi się na podłodze francuskimi buldożkami. Nawet inspektorzy weterynarii, którzy przyzwyczajeni są do różnych sytuacji i warunków, z trudem znosili wszechogarniający odór. To oni ocenili, że psy są w warunkach zagrażających ich życiu. Dzięki temu można je było zabrać z hodowli.
Psy na pierwszy rzut oka wyglądały na dobrze utrzymane, zadbane i odżywione. Jak oceniła jedna z osób, które były w mieszkaniu ich właścicielki… one się po prostu lepią od moczu.
Trzeba było kolejnymi samochodami straży miejskiej przywozić transportery, by zabierać psy do schroniska. To poruszający obraz z podwórka. Psy czekające na wywóz z kamienicy:
Hodowca „z pasją”
Interwencja inspekcji weterynaryjnej, opiekunów zwierząt, straży miejskiej i policji trwała kilka godzin. W tym czasie na miejscu pojawili się znajomi właścicielki. — Zna się na buldogach jak nikt inny. Kocha zwierzęta, a one ją. Ma do nich serce, a jej wadą jest, że nie potrafi pozbyć się zwierzaka. Jeśli ktoś jej oddawał albo przywoził buldoga, przygarniała go — mówią.
Mówi się, że w swoje psy wkładała dużo pieniędzy, zapewniając im opiekę weterynaryjną, także rehabilitacje i opłacając operacje.
Kynolodzy potwierdzają, że kobieta prowadziła legalną hodowlę. Kilka lat temu była u niej kontrola. Miała wtedy ok. 20 psów, co i tak było dużą liczbą jak na metraż mieszkania, jednak nie stwierdzono uchybień w opiece nad zwierzętami.
W trakcie interwencji, kiedy policjanci zabezpieczali miejsce zdarzenia pod okno podjechał samochód, do którego zabrano podanego przez okno co najmniej jednego psa.
Teraz policja i TONZ będą ustalać, jaki był motyw takiego działania. Psy mają chipy. Po analizie ich zapisów być uda się ustalić historię zwierząt. Skąd pochodzą i do kogo należą.
Źródło: fakt.pl