Polska

„Zdrowe dzieci umierają”. Prokuratura sprawdza lekarza z Gryfic

Prokuratura Regionalna w Szczecinie bada sprawę ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego szpitala w Gryficach. Zdaniem jego pacjentki, jest winny śmierci jej nienarodzonego dziecka. Lekarz ma na swoim koncie już – wciąż nieprawomocny – wyrok w podobnej sprawie. Onet dotarł do pacjentki, która złożyła zawiadomienie.

  • Rodzice oskarżają lekarza z Gryfic o śmierć swojego nienarodzonego dziecka. Ich zdaniem, zbagatelizował niepokojące objawy
  • To już trzecia podobna sprawa doktora K. w ostatnich latach
  • -Mówił, że w poniedziałek będę mogła wyjść do domu. Ale w poniedziałek było za późno. Pękł mi wyrostek, a chwilę później odeszły mi wody – wspomina w rozmowie z Onetem jedna z pacjentek

O lekarzu ze szpitala w Gryficach zrobiło się głośno po tym, jak w grudniu ubiegłego roku na jego dyżurze doszło do śmierci nienarodzonego dziecka Pauliny Klepackiej. Kobieta trafiła do szpitala, ponieważ zaniepokoił ją brak ruchów dziecka. Była w 37. tygodniu ciąży. 3 grudnia dyżur na oddziale miał sam ordynator. Już pierwsze badanie KTG, które określa pracę serca dziecka, wykazało, że są powody do niepokoju. Jednak – zdaniem kobiety – zostało one zbagatelizowane.

„Nie wiem co się stało, zdrowe dzieci umierają”

„Zostanie pani na obserwacji, rano powtórzymy badania” – usłyszała kobieta. Upomniała się jednak o kolejne badanie jeszcze tego samego dnia. Znów aparatura, KTG, poszukiwanie tętna. Bezskutecznie. – Pewnie odwróciła się plecami – uspokajały pielęgniarki i skierowały do gabinetu obok, na USG.

– Położyłam się, rozpoczęło się USG.  Lekarka obróciła monitor w swoją stronę i zauważyłam, że coś jest nie tak. Zapytałam się co się dzieje. Nic nie odpowiedziała, zrobiła wielkie oczy i zaczęła wołać doktora K. Lekarze zamienili się miejscami. Ordynator powiedział mi, że nie ma tętna, serduszko nie bije. Dziewczynka nie żyje – relacjonowała w rozmowie z superportalem24.pl kobieta. – Jak to możliwe? – zapytałam. Nie wiem co się stało, zdrowe dzieci umierają – odpowiedział mi lekarz, który godzinę wcześniej zapewniał, że wszystko jest w porządku z moją córeczką – dodała.

Lekarz uważa, że jest niewinny

Doktor K. ma wieloletnie doświadczenie, choć wśród pacjentek opinie są podzielone. Tuż obok określeń „miły” i „sympatyczny” pojawiają się także zarzuty. „Jeśli ciąża przebiega bez problemu, to jest wspaniałym lekarzem. Ale jeżeli zaczynają się problemy to nie potrafi sobie z nimi poradzić i umywa ręce nie biorąc odpowiedzialności za pacjentkę. Ja dwa razy zaufałam doktorowi K. podczas porodu i niestety zapłaciłam za to wysoka cenę – zdrowiem mojego dziecka” – czytamy w jednej z nich.

Tę opinię dwukrotnie po części potwierdzili biegli sądowi. Doktor K. już dwa razy odpowiadał przed sądem. W obu przypadkach doszło do śmierci nienarodzonych dzieci pacjentek. Klaudia Kaczorowska niedawno wygrała w sądzie z dr. K. Sąd uznał, że jest winny błędu lekarskiego i skazał go na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na pięć lat. Wyrok nie jest jednak prawomocny, a do sądu wpłynęły dwie apelacje. Lekarz chce uniewinnienia. – Moim zdaniem powinien usłyszeć wyrok roku bezwzględnego więzienia i zakaz wykonywania zawodu, żeby nikogo już nie skrzywdził – mówi z kolei w rozmowie z Onetem Klaudia Kaczorowska.

Dramat kobiety rozegrał się w 2012 roku. Do szpitala w Gryficach trafiła w 30. tygodniu ciąży z ostrym bólem brzucha. – Nie mogłam się nawet ruszać. Siostra zadzwoniła po karetkę i zawieźli mnie do najbliższego szpitala na oddział ginekologiczno-położniczy. Wiele razy zgłaszałam, że z każdą chwilą boli coraz bardziej, że czuję się coraz gorzej. Bezskutecznie. Dopiero pod koniec tygodnia zrobili mi KTG. Wynik nie był dobry, ale doktor uspokajał – mówi w rozmowie z Onetem. – Mówił, że w poniedziałek będę mogła wyjść do domu. Ale w poniedziałek było za późno. Pękł mi wyrostek, a chwilę później odeszły mi wody – dodaje.

Prokuratura bada sprawę

Jednak o pękniętym wyrostku lekarze dowiedzieli się dopiero podczas cesarskiego cięcia. Kobieta wpadła we wstrząs septyczny, a jej dziecko w ciężki stanie trafiło do szpitala w Szczecinie. Dziewczynka zmarła dobę później. – Przez 10 dni byłam w śpiączce farmakologicznej, później trafiłam na gryficki OIOM, a w końcu do szpitala w Szczecinie. Na początku myślałam, że dalej jestem w ciąży, nic nie pamiętałam. Czułam, że coś jest nie tak z moją małą, ale nikt mi nic nie mówił. Bali się, jak zareaguję. Dowiedziałam się dopiero w Szczecinie – wspomina.

Zdaniem kobiety, jej córka mogłaby żyć, gdyby lekarz wcześniej zdiagnozował ostre zapalenie wyrostka. – Wyniki sekcji zwłok wykazały, że moja malutka była zdrowa, a przyczyną śmierci było zakażenie organizmu bakteriami. Tymi samymi, które u mnie wywołały sepsę – mówi. – Czy kiedykolwiek usłyszałam chociażby słowo „przepraszam”? Nigdy. Stawiał się tylko na tych rozprawach, na których musiał. Mówił: „była taka pacjentka, której coś dolegało”. Jakby całkowicie nie pamiętał, co się wydarzyło – dodaje.

Sprawa w sądzie apelacyjnym ma ruszyć w marcu. Tymczasem Prokuratura Regionalna w Szczecinie zajmuje się nowym zawiadomieniem, tym z grudnia ubiegłego roku. – Jest to postępowanie z zakresu błędu medycznego – mówi Onetowi prok. Marcin Lorenc, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Szczecinie. – Po zebraniu pełnej dokumentacji, najważniejsze będą w tym przypadku opinie biegłych, którzy będą oceniać, czy lekarze w szpitalu postępowali prawidłowo. Jest to czasochłonny proces – dodaje.

Źródło: onet.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close