Polska

Wrocław. Chłopiec z Ukrainy ofiarą przemocy w przedszkolu? „Wracał do domu posiniaczony”

Szokująca sprawa z Wrocławia. Pani Anna w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” opisała gehennę, jaką miał przechodzić w przedszkolu jej kilkuletni synek. Zdaniem kobiety dziecko było w przedszkolu poniżane z racji swojego pochodzenia. Placówka zaprzecza, aby kiedykolwiek doszło do przemocy.

Wrocław. Chłopiec z Ukrainy ofiarą przemocy w przedszkolu? "Wracał do domu posiniaczony"

„GW” opisuje historię pani Anny, pochodzącej z Ukrainy kobiety, która oddała dziecko do przedszkola we Wrocławiu. Kobieta twierdzi, że jej syn był zaszczuty w przedszkolu. Chłopiec nie chciał chodzić do placówki. Kobieta opisuje, że jej syn wymiotował rano ze stresu na myśl, że musi tam wrócić. Wówczas wyszło na jaw, że polskie dzieci nie tolerują tych zza wschodniej granicy. – Dzieci mówiły do niego, że niepotrzebnie się urodził. Że robi wszystkim problemy. Zapytał mnie, czy w ogóle go kocham. Dowiedziałam się wtedy, że polskie dzieci nie integrują się z dziećmi z Ukrainy i Białorusi. Mój syn potrafił wrócić z przedszkola posiniaczony i podrapany – opowiada „Wyborczej” pani Anna. Kobieta zgłosiła się do dyrekcji. Ta ponoć wiedziała o problemie, ale nie poinformowała o nim pani Anny. Dyrektorka miała stwierdzić jedynie, że agresywny chłopiec z grupy został wysłany na terapię. Pani Anna uważa, że przedszkolanki same dyskryminowały dzieci z Ukrainy. – Spolszczały ukraińskie imiona, a kiedy mój syn wrócił do domu głodny, dowiedziałam się, że przedszkolanka zabrała mu obiad i oddała innemu dziecku. Personel utrzymywał, że moje dziecko nie chciało jeść, ale ja dobrze wiem, że synek uwielbia rybę – dodaje.

W imieniu placówki komentarz w tej sprawie przesłał wrocławski magistrat. Agata Dzikowska z UM we Wrocławiu przekazała, że „dyrekcja nie odnotowała przypadków wrogiego odnoszenia się do dzieci z Ukrainy”, a do placówki nie wpłynęła żadna skarga. – Personel przedszkola wie, jak zachować się wobec dzieci, które przyjechały z kraju objętego wojną. Do departamentu edukacji również nie wpłynęły żadne pisma w tej sprawie – dodała. Potwierdziła natomiast, że zachowanie jednego z dzieci odbiegało od normy, a sprawą zainteresowała się Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna, z którą nawiązano współpracę. Placówka miała zaproponować rodzicom warsztaty, które jednak nie cieszyły się zainteresowaniem.

Syn pani Anny w końcu zmienił przedszkole. – Teraz odżył i nie może się doczekać, aż pójdzie do szkoły – mówi kobieta, której syn był zlękniony i nadwrażliwy. – Agresji, jakiej doświadczył w wieku 6 lat, nic mu nie zrekompensuje – dodaje kobieta.

Źródło: se.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close