Tatiana Andriichuk, która uciekła przed wojną w Ukrainie, szczęśliwie urodziła bliźnięta. W Polsce znalazła troskliwą opiekę i pomoc, ale marzy o powrocie do domu. Jednak nie wszystkie mamy, którym udało się ocalić dzieci, mają do czego wracać. – Jedna z pacjentek tuż przed porodem dowiedziała się, że jej dom, za którym tak tęskni, właśnie został zniszczony – opowiada położna ze Szpitala Klinicznego nr 1 w Lublinie.
Znalazła dom w Polsce, ale chce jak najszybciej wrócić do Ukrainy
– W tym dramacie wojny to mój prawdziwy cud – nie kryje wzruszenia Tatiana Andriichuk, która trzy miesiące temu uciekła przed wojną w Ukrainie, żeby ratować swoje nienarodzone dzieci. Dokładnie tydzień przed Dniem Matki na świat przyszły bliźnięta: Margerita i Roman. Urodziły się w Szpitalu Klinicznym nr 1 w Lublinie.
– To wcześniaczki. Roman ważył zaledwie 1,1 kg, a Margerita 1,8 kg. Takie maluszki. Mogłam ich dotknąć i wziąć za rączkę dopiero następnego dnia po porodzie, bo od razu musieli być przeniesieni do inkubatora. Nie byli w stanie samodzielnie oddychać, co jest bardzo częste u wcześniaków. Teraz nie muszą już być podłączeni do aparatury, ale wymagają jeszcze opieki medycznej – opowiada kobieta.
– Mąż mógł przyjechać z Ukrainy na kilka dni i zobaczyć dzieci, przytulić. To było bardzo wzruszające spotkanie, dużo emocji, łez. Bardzo tęsknię za domem i rodziną. Chciałabym jak najszybciej tam wrócić. Zobaczymy jak to się ułoży, na razie dzieci wymagają jeszcze medycznej opieki. W Polsce znalazłam troskliwy dom, ale nigdy to nie będzie to samo, co ten prawdziwy dom w Ukrainie – przyznaje Tatiana.
Chciała ratować dzieci. Podjęła decyzję o ucieczce
Przez pierwszych kilka dni po wybuchu wojny, z powodu ostrzałów i bombardowań, rodzina Tatiany ukrywała się w piwnicy.
– Na początku nie myślałam nawet o wyjeździe za granicę, sądziłam, że jakoś to przeczekamy. Ale w piwnicy było bardzo zimno, bałam się, że przez takie warunki coś się stanie z ciążą. Sytuacja zaczęła się pogarszać, mówiło się, że Rosjanie mogą zniszczyć miasto. W ludziach narastał strach – wspomina kobieta.
Decyzja o ucieczce z Winnicy i rozłące z rodziną była dla niej bardzo bolesna.
– Wiedziałam już, że muszę ratować dzieci i urodzić w Polsce, ale miałam zostawić w Ukrainie męża i rodziców. Nie da się chyba dobrze opisać tego, co się dzieje z człowiekiem w takiej sytuacji – nie kryje emocji Tatiana.
Cztery dni po wybuchu wojny, przyjechała z siostrą i jej dzieckiem do Polski.
– Szczęśliwie udało nam się znaleźć na facebooku rodzinę w Żyrzynie, która zaoferowała nam dach nad głową. Od początku starali się, żebyśmy poczuły się jak u siebie w domu. Cały czas u nich mieszkamy, ta pomoc jest nieoceniona, jesteśmy im niezmiernie wdzięczne – dodaje kobieta.
Do szpitala w Lublinie trafiają kobiety w różnym stanie
Tatiana była jedną z pacjentek Kliniki Położnictwa i Patologii Ciąży SPSK1 w Lublinie, które uciekły przed wojną w Ukrainie.
– Po wybuchu wojny nie było dnia, żeby nie trafiła do nas jakaś pacjentka z Ukrainy. Teraz sytuacja trochę się ustabilizowała. Jednocześnie na oddziale leżą maksymalnie dwie-trzy kobiety, wcześniej było ich znacznie więcej – opowiada Iryna Meliukh, położna z Kowla, która od dwóch lat pracuje w lubelskiej klinice. Z Ukrainy przyjechała na studia.
– Nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdę się w sytuacji, kiedy będę opiekować się pacjentami, którzy doświadczyli wojny. Trafiają do nas kobiety w bardzo różnym stanie psychicznym, zależy skąd i kiedy przyjechały, czego były świadkami. Często mają na wyjazd tylko chwilę, uciekają w pośpiechu, żeby ratować dzieci – opowiada Iryna.
Najczęściej nie mają ze sobą żadnych rzeczy, nawet karty ciąży.
– Nie mają jak się dostać do szpitala, żeby ją odebrać. Wiele szpitali w Ukrainie zostało także zniszczonych, więc jest to po prostu niemożliwe – dodaje położna.
Dom zrównany z ziemią
To wszystko dzieje się w ogromnym stresie i lęku o dzieci.
– Bardzo przeżyłam historię pacjentki, która trafiła do nas aż ze wschodniej Ukrainy, z okolic Doniecka. Jechała do Polski trzy dni w zaawansowanej ciąży. Okazało się też, że jest zakażona koronawirusem. Kiedy trafiła do szpitala, tuż przed porodem dowiedziała się, że jej dom został zrównany z ziemią, że nie ma do czego wracać – wzrusza się Iryna.
– To jest coś niewyobrażalnego. Świadomość, że nie ma czegoś, za czym tak tęsknisz. Bardzo długo rozmawiałyśmy, starałam się jej pomóc, jak tylko mogłam. Rozmowa, zwłaszcza w ojczystym języku, jest w takich sytuacjach bardzo ważna. Kiedy wchodzę do sali i witam się z pacjentkami po ukraińsku, od razu zaczynają się uśmiechać. Staram się, żeby chociaż na chwilę mogły oderwać myśli od dramatycznej sytuacji, w jakiej się znalazły – opowiada położna.
Źródło: parenting.pl
Dramatycznie rozpoczęła się niedziela w Piotrkowie Trybunalskim. Na ul. Rakowskiej 35-letnia kobieta, która wiozła dwoje…
Temat emerytur gwiazd nie przestaje zaskakiwać. Okazuje się, że wśród grona osób, którym przysługuje wyjątkowo…
Program "Kuchenne rewolucje" odmienił życia wielu właścicielom restauracji. Choć prowadząca program Magda Gessler wielokrotnie podnosiła…
Reprezentacja Polski przegrała 1:3 z Portugalią w ramach trzeciej kolejki Ligi Narodów UEFA. Biało-Czerwoni zagrali…
Po porażce reprezentacji Polski z Portugalią (1:3) trudno szukać powodów do zadowolenia, z kolei nie…
Niepokojące wieści znad Bałtyku. Tuż przy granicy z Polską pojawiła się niebezpieczna bakteria. Zanotowano już…
Leave a Comment