Polska

Psychiatria dziecięca cierpi przez koronawirusa. „Pacjenci zostali sami”

Epidemia koronawirusa uderzyła także w polską psychiatrię dziecięcą. Największe straty ponoszą dzieci z oddziałów dziennych, które z dnia na dzień straciły kontakt z terapeutami. Psycholodzy nie chcą przerywać pracy, ale obecnie mają związane ręce.

Psychiatria dziecięca cierpi przez koronawirusa. „Pacjenci zostali sami”

  • Przepisy zawarte w rozporządzeniach NFZ uniemożliwiają terapeutom pomoc pacjentom z problemami psychicznymi
  • Niestety, już widać, że system był nieprzygotowany na nadejście takiego kryzysu. Ofiarą padły dzieci – mówi nam terapeuta z jednego z największych ośrodków psychiatrycznych w Polsce ośrodków
  • To tak jakby te dzieci ktoś nagle odłączył od respiratora – komentuje psychiatra dr Maja Herman
  • Na czas epidemii swoją pracę przeorganizowały ostre dyżury

– Sytuacja jest bardzo ciężka. Oddziały dzienne są puste, bo w czasie epidemii przyjmowanie pacjentów byłoby obciążone zbyt dużym ryzykiem. To w ogóle nie wchodzi w grę. Niestety, póki co młodzi zostali pozostawieni sami sobie. A przecież u wielu z nich lęki mogły się ostatnio dodatkowo nasilić – mówi nam jeden z terapeutów.

Młodzi pacjenci takich oddziałów korzystają z nich codziennie od rana, po czym wracają do swoich domów. Oddziały zapewniają im kompleksową terapię i zajęcia szkolne. Teraz – ze względu na kwarantannę – stracili dostęp i do jednego, i do drugiego. Psycholodzy chcieliby wznowić terapię jak najszybciej i pracować z dziećmi online. Niestety – nie mogą.

– Bo wciąż zmagamy się z przepisami – mówi nam jeden z terapeutów. – Chcielibyśmy jak najszybciej zaoferować naszym pacjentom terapię online, ale ograniczają nas rozporządzenia NFZ – opowiada.

Chodzi o to, że oddziały są rozliczane według tzw. osobodnia. – Zgodnie z przepisami musimy zaopiekować się jednym pacjentem w ciągu dnia przez minimum 5 godzin. W obecnych realiach to absurdalne i niemożliwe do zrealizowania – przyznaje nasz rozmówca. – Chcąc prowadzić terapię zdalnie i równocześnie wypełniać zalecenia NFZ, musielibyśmy na siłę trzymać naszych pacjentów po 5 godzin przy komputerze. Niestety, już widać, że system był nieprzygotowany na nadejście takiego kryzysu. Ofiarą padły dzieci – mówi Onetowi terapeuta.

Równocześnie zapewnia, że jego oddział od początku jest świadomy problemu i stara się uczestniczyć w opracowywaniu rozwiązań, które pozwolą na zorganizowanie terapii zdalnie.

Co z ostrymi dyżurami?

Epidemia koronawirusa ma też wpływ na funkcjonowanie oddziałów stacjonarnych, które przyjmują pacjentów w przypadkach nagłych. Chodzi m.in. o dzieci i młodzież po próbach samobójczych.

– Staramy się na bieżąco dostosowywać się do zmieniających warunków. Zostały już wdrożone odpowiednie procedury przewidziane na wypadek, gdyby pacjenci mieli objawy koronawirusa – mówi Zofia Łysiak, dyrektor ds. medycznych w Mazowieckim Centrum Neuropsychiatrii.

Na przykład w Warszawie wczoraj po południu zarządzono utworzenie Oddziału Psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży z podejrzeniem zakażenia koronawirusem w Szpitalu WUM przy Żwirki i Wigury. – Swoich dotychczasowych pacjentów przewożą do nas, do Oddziału Psychiatrycznego w Józefowie – opowiada dyrektor Łysiak.

– Pogotowie Ratunkowe będzie przywoziło do nas tylko chorych, którzy nie są podejrzani o zakażenie koronawirusem. Dzieci i młodzież wymagająca pomocy psychiatrycznej i objawami infekcji pojadą bezpośrednio do Szpitala WUM – wyjaśnia.

W rozmowie z Onetem dyr. Łysiak przyznaje, że szczególnie bolesne dla pacjentów jest odizolowanie ich od rodziców. – Niestety musieliśmy w końcu podjąć taką decyzję. Obecnie nie są możliwe jakiekolwiek kontakty. Chodzi o to, by maksymalnie ograniczyć rozprzestrzenianie się wirusa. Dla dzieci jest to sytuacja niezwykle trudna, to bardzo na nich wpływa. Prosimy jednak rodziców o wyrozumiałość, nie mamy innego wyjścia – mówi nam.

Dzieci oczywiście mogą pozostawać z rodzicami w stałym kontakcie telefonicznym.

Dr Herman: przerwane terapii to tak, jakby odłączać pacjentów od respiratorów

O kłopoty naszego systemu z zapewnieniem pomocy pacjentom znajdującym się na oddziałach dziennych pytamy psychiatrę, dr Maję Herman. Przyznaje, że polska służba zdrowia, w tym psychiatria dziecięca, nie jest gotowa na żaden kryzys, a nawet w teoretycznych „czasach pokoju” działa źle. – Problem jest wielopoziomowy. Z jednej strony każdy pracownik publicznej opieki zdrowia wie, że papier się musi zgadzać, a pojedynczy człowiek jest w tym nieważny. Ponura prawda jest taka, że epidemia się skończy, a za pracę, jaką w tym czasie wykonają lekarze czy terapeuci trzeba będzie zapłacić. A wtedy chętnych na to już w administracyjnych jednostkach nie będzie – tłumaczy dr Herman.

Jej zdaniem, w Polsce zmagamy się z realnym brakiem procedur. – Niektórzy pogubili się już tak bardzo jak Polskie Towarzystwo Psychoterapii Psychodynamicznej, które mimo zaleceń, by przejść w tryb on-line powiedziało wprost, że zaleca kontakt bezpośredni, bo przecież na kontakcie osobistym opiera się terapia – mówi psychiatra.

– Niestety też same jednostki, czyli dyrekcje placówek, nie potrafiły zapewnić ciągłości terapii. W naszych strukturach nie ma menadżerów. W systemie, gdzie nikt nie odpowiada za nic, bo zawsze można odesłać kogoś do kolejnej nadrzędnej instytucji, łatwo jest uciekać od podejmowania decyzji. A na samym dole jest pacjent, który zostaje bez terapii – ubolewa dr Maja Herman.

Lekarka przypomina, że kwarantanna w przypadku dzieci i młodzieży jest jeszcze trudniejsza niż w przypadku dorosłych cierpiących z powodu zdrowia psychicznego. – Bo u dzieci w głównej mierze to właśnie rodzina jest miejscem, od którego ich trudności się zaczęły. Sam stan epidemii, ciągłego napięcia i poczucia zagrożenia jest kolejnym czynnikiem. Więc zadbanie o ich zdrowie, o ciągłość terapii, o poczucie bezpiecznej więzi, którą wypracowali z terapeutą, jest jak podłączenie ich do respiratorów. Terapeuta to, mówiąc obrazowo, ktoś, kto pomaga oddychać. Gdy pacjent jest już gotowy, następuje bezpieczne – a nie nagłe! – odłączenie i powolne łapanie samodzielnych oddechów w towarzystwie terapeuty, aż w końcu jest szansa na samodzielne funkcjonowanie – tłumaczy.

Dr Herman zauważa, że gdy pacjent jest zaintubowany, nie oddycha samodzielnie i wymaga respiratora, to nikt nie zastanawia się, co będzie, gdy respirator mu się odłączy. – Dokładnie tak jest z nagłym przerwaniem terapii – puentuje.

Źródło: onet.pl

Powiązane artykuły

Sprawdź również

Close
Back to top button
Close