Pani Joanna z mężem Marianem bez chwili wahania przyjęli do domu maltretowanego przez ojca pięciomiesięcznego Piotrusia z Przemkowa (woj. dolnośląskie). W nowej rodzinie został otoczony troską i miłością, której nie zaznał od biologicznych opiekunów. Mimo wysiłku lekarzy serce przybranego synka państwa Krell przestało bić. Pani Joanna wciąż nosi przy sobie coś, co należało do dzieciątka.
Piotruś i jego starszy braciszek Filipek (2 l.) byli niemal od urodzenia poniewierani przez biologicznego ojca. Ich matka, zdaniem śledczych, także nie robiła nic, by ich chronić. Piekło dzieci zostało przerwane, kiedy młodszy z braci kolejny raz dotkliwie został pobity, stracił przytomność i przestał oddychać.
Wezwani na miejsce medycy reanimowali go pół godziny. Udało się. Chłopiec trafił do zielonogórskiego szpitala, ale był w krytycznym stanie. Gdy wykonano rezonans główki, lekarze byli wstrząśnięci skalą obrażeń.
Przemków. Rodzice Piotrusia zatrzymani
Lekarze natychmiast powiadomili policję. Gdy biologiczni rodzice pojawili się w szpitalu w Zielonej Górze, zostali przez mundurowych zatrzymani. Następnego dnia trafili do głogowskiej prokuratury, gdzie usłyszeli zarzut fizycznego i psychicznego znęcania się nad własnymi synami. Decyzją sądu w Głogowie zostali tymczasowo aresztowani. Chłopcy trafili do rodzin zastępczych. 29 maja Sąd Okręgowy w Legnicy nie przedłużył Monice M. tymczasowego aresztu i kobieta wyszła na wolność.
Jak udało się nam ustalić, feralnego dnia (4 marca) Marcin G., biologiczny ojciec chłopców, miał pić piwo i zażywać środki odurzające. Młodszy z braci miał być kopany, bity z pięści i z otwartej dłoni. Mężczyzna nie zaakceptował swojego syna i traktował go jak powietrze. Albo jak worek treningowy.
Rodzice zastępczy pokochali Piotrusia
Pani Joanna i pan Marian pokochali chłopca jak własnego syna. Przybrana mama cały czas czuwała przy łóżku Piotrusia, trzymając go za rączkę, głaszcząc po czole. Malec kilka tygodni spędził w szpitalu. 19 kwietnia został wypisany z placówki medycznej i został przewieziony do nowego domu, gdzie czekał na niego pokój z łóżeczkiem i potrzebnym sprzętem medycznym.
Piotruś w nowym domu był przez trzy tygodnie. Nagle jego stan się pogorszył i został przewieziony do szpitala. 20 maja serce chłopczyka przestało bić. Serce nowych rodziców pękło na miliony kawałków. Kolejny raz zalała ich fala goryczy, kiedy dowiedzieli się, że nie będą mogli pochować swojego ukochanego syna. Ciało chłopca zostało wydane siostrze biologicznej matki. To ona zajęła się organizacją pogrzebu. 27 maja chłopiec został pochowany w Złotoryi.
— Mówi się, że czas zaleczy rany, nasze rany wciąż się otwierają — mówi przybrana mama Piotrusia. Podczas tygodni spędzonych w szpitalu i nowym domu przy Piotrusiu był mały, uszyty z materiału miś. Na jednym ze zdjęć widać jak Piotruś podłączony do respiratora trzyma w rączkach maskotkę. Gdy umierał, przytulanka była przy nim. Podczas ostatniej rozmowy pani Joanna wzruszona wyjęła ją z torebki i pokazała naszemu reporterowi.
— Zawsze noszę tego misia ze sobą. Bardzo chcieliśmy włożyć go Piotrusiowi do trumny, ale nie było nam to dane. Ściskam go w rękach i myślę sobie, wierzę, że Piotruś jest blisko nas — dodaje pani Joanna.
Źródło: fakt.pl