Polska

Przerażony wsiadł do taksówki. Powiedział tylko: „Szybko na Pragę, moja dziewczyna umarła”

Słyszeliście kiedyś o taksówkarzach ratownikach? Warszawskimi ulicami jeździ ich ponad 60. Idea jest dość prosta. Taksówkarze jeżdżąc ulicami, zgłaszają, gdy dochodzi do sytuacji zagrażających życiu. Centrala informacje przekazuje kilku najbliższym taksówkarzom ratownikom, którzy ruszają do akcji. Kilku z nich opowiedziało, jak wygląda ich praca.

Korzystają z potencjału taksówek

Krzysztof Pigulski jest taksówkarzem ratownikiem w korporacji Ele Taxi. W sumie jeździ u nich około 1,5 tys taksówek, z czego ponad 60 poza oznaczeniem Ele Taxi, ma też napis „RATOWNIK”. Są naprawdę niezbędni, gdy dzieje się coś złego. W 2017 roku brali udział w blisko 200 akcjach, a w 2018 w 170.

Cały system nie jest specjalnie skomplikowany. Centrala korporacji pracuje 24 godziny na dobę, taksówkarze też, więc można to wykorzystać do czegoś dobrego. Kiedy któryś z kierowców korporacji jest świadkiem niebezpiecznego zdarzenia (niekoniecznie wypadku drogowego), przekazuje informację na dyspozytornie. Z centrali powiadomienie trafia do taksówkarzy ratowników, którzy są najbliżej lokalizacji zdarzenia.

Przerażony wsiadł do taksówki. Powiedział tylko: „Szybko na Pragę, moja dziewczyna umarła”

Pierwsza akcja

Krzysztof Pigulski opowiedział, jak wyglądała jego pierwsza akcja. W radiu usłyszał, że kobieta zasłabła, a w czasie upadku uderzyła głową w krawężnik. Kiedy dostał zgłoszenie, miał pasażerów, więc wytłumaczył im, co się stało. Trzeba było jak najszybciej pomóc, dlatego klientów wysadził i wezwał dla nich kolejną taksówkę. Oczywiście za kurs zapłacili mniej.

W rozmowie z Gazeta.pl zaznaczył, że do wszystkiego podszedł na chłodno. W głowie kilka razy przerobił schemat postępowania w takich przypadkach. Założył rękawiczki, sprawdził funkcje życiowe, ułożył w pozycji bocznej ustalonej i okrył folią termiczną. Później przyjechało pogotowie i zabrali kobietę.

Druga akcja zdarzyła się zaledwie dzień później. Wypadek z udziałem pieszej i motocyklisty. Potrącił kobietę, przez co miała złamaną kość piszczelową. Krzysztof zaznacza, że adrenalina i stres były ogromne. Jednak nie żałuje wyboru. Codziennie wyjeżdża na ulice z myślą, że może uratować komuś życie.

Najpierw był zwykły kursu pierwszej pomocy

Wszystko zaczęło się w 2012 roku. Właściciel Ele Taxi, Adam Ruciński, widział w swojej firmie ogromny potencjał, który może przysłużyć się społeczeństwu. Najpierw, w 2012 roku szkolenie z pierwszej pomocy przeszli wszyscy kierowcy. Później z 1500 taksówkarzy, wyłoniła się mniejsza grupa, która postanowiła pogłębiać swoją wiedzę. Zrobili kurs Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy i zdali państwowy egzamin. Uzyskali wszystkie potrzebne certyfikaty i tytuł ratowników Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy.

Przed nimi, takiej rzeczy nie dokonała wcześniej żadna inna korporacja taksówkarska. Są bardzo zgranym zespołem. Kiedyś uratowali nawet życie jednemu z ich kolegów. Mężczyzna miał zawał, ale zdołał wezwać pomoc. Taksówkarze ruszyli na ratunek i mężczyzna przeżył. Krzysztof podkreśla:

Jesteśmy jak rodzina. Część z nas sporo wspólnie przeżyła, na ulicy, na ćwiczeniach, szkoleniach. Po ciężkich zdarzeniach wspieramy się, analizujemy. Możemy na siebie liczyć. A czasem po prostu pójść na kielicha.

Mają uprawnienia i sprzęt

Taksówkarze ratownicy nie poprzestali na jednym kursie. Nadal się dokształcają i szkolą, ćwiczą na najnowocześniejszym sprzęcie. Są jednostką, która oficjalnie współpracuje z systemem Państwowego Ratownictwa Medycznego.

W swoich taksówkach wożą AED, czyli przenośne defibrylatory. Urządzenie może uratować życie wielu osób, ponieważ działa automatycznie i krok po kroku wskazuje, co trzeba zrobić. W korporacji jest 31 taksówek z AED. Wszystkie zostały sfinansowane przez samą firmę. Tak samo cała rozbudowana apteczka, czyli bandaże, strój czy maseczki.

Czasem taksówkarze ratownicy wspierają medyków na imprezach sportowych. Dlatego połamane palce i wybite barki do dla nich codzienność. Organizują też akcje na rzecz bezpieczeństw, na przykład „Bezpieczny powrót do szkoły”. Teraz taksówkarze mają odpowiednie uprawnienia i sami organizują szkolenia, o których opowiedział Krzysztof:

Ma być hardkor, krew i jęki. Z reguły inscenizujemy wypadki drogowe. Muszą to być realistyczne wydarzenia, żeby kursant poczuł stres i odpowiedzialność. Bo taki sam stres będzie czuł już w prawdziwej sytuacji na drodze. Czasem o życiu lub śmierci decydują minuty. I przyszły ratownik musi to dobrze wiedzieć. Ale kursantom zdarza się mówić: „Kurczę, Krzysiek, przesadziliście z tym realizmem

Inni poszli w ich ślady

Ele Taxi to nie jedyna korporacja, która dba o bezpieczeństwo w mieście. Mytaxi dostarcza swoim pracownikom torby z potrzebnym sprzętem. Podobnie jak w Ele Taxi, najlepiej wyszkoleni kierowcy również mają na samochodach naklejki z napisem „Ratownik”.

Jednym z nich jest Krzysztof Wilk. Jest kierowcą w korporacji taksówkarskiej oraz w wojsku. Doskonale wie, jak zachować się na miejscu wypadku i co zrobić, by ludzie czuli, że na miejscu jest odpowiednia osoba.

Zaznacza, że w byciu ratownikiem najważniejsze jest zachowanie spokoju i rozsądku. W czasie akcji nie ma miejsca na emocje, tylko na skuteczne działanie. Zaznacza, że w jego przypadku emocje pojawiają się dopiero później, kiedy opadnie adrenalina.

Mają swoje powody

Kierowca podkreśla, że taksówkarze często są pierwsi na miejscu zdarzenia. Najistotniejszym elementem ich akcji jest to, by przygotować wszystko na przyjazd pogotowia. Taksówkarze ratownicy wiedzą, że nie pojawiają się na miejscu wypadku po to, by zastąpić karetkę. Mają przede wszystkim zabezpieczyć miejsce zdarzenia i zapewnić wszystkim bezpieczeństwo.

Wie z czym wiąże się bycie ofiarą wypadku. Niestety, sam brał udział w dwóch takich zdarzeniach. Dlatego, zawsze jest bardzo czujny na drodze:

Trzeba mieć oczy dookoła głowy, przewidywać. A czasem i tak nie ma się wpływu na tego, który zacznie wyprzedzać ciężarówkę na podwójnej ciągłej albo przyspieszy do 120 km/h, mając dwa promile we krwi

Postanowił zostać ratownikiem po traumatycznym doświadczeniu:

20 lat temu na moich rękach umarł mój szef – mówi Krzysztof Wilk. – I tak nie mógłbym go uratować – rozległy zawał serca, praktycznie bez szans na przeżycie. Ale wtedy zdecydowałem, że chcę wiedzieć, jak pomagać ludziom w nagłych przypadkach

Dlatego najpierw poszedł na kurs Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy, a później na studia z ratownictwa medycznego. Teraz szkoli innych. Wie, że to niezwykle ważna praca:

Fajnie jest wieczorem usiąść, otworzyć piwko i powiedzieć sobie: komuś pomogłem, to był dobry dzień

Przerażony wsiadł do taksówki. Powiedział tylko: „Szybko na Pragę, moja dziewczyna umarła”

Zawsze reagują

Tomasz, ratownik z Ele Taxi podkreśla, że doświadczenie zdobyte w pracy przydało mu się w codziennym życiu. Pewnego dnia wybrał się z córką na wakacje. Po przejechaniu kilku kilometrów zobaczył, że doszło do strasznego wypadku. Tylko on wiedział jak zareagować. Zabezpieczył miejsce zdarzenia i uspokoił poszkodowanych. Zaczekał z nimi na przyjazd karetki. Wspomina tamte chwile:

Ta kobieta strasznie krzyczała, wręcz wyła. Ale kiedy zacząłem z nią rozmawiać, uspokoiła się. Bo wiedziała, że pomoc nadeszła, nawet jeśli w pobliżu nie było jeszcze karetki z migającymi kogutami. Kiedy w końcu dotarliśmy na Mazury, spotykaliśmy innych kierowców, którzy widzieli naszą akcję z drogi. Machali do nas, pozdrawiali. Między innymi dla takich chwil warto to robić.

Podobne odczucia ma Janusz Lesica z Mytaxi. Najważniejsza, jest dla niego pewność, że kiedy będzie świadkiem wypadku, nie będzie jednym z tych kierowców, którzy zwalniają, żeby zobaczyć wypadek, po czym odjeżdżają w siną dal. Wysiądzie i udzieli poszkodowanym pomocy.

Są pierwsi na froncie

Krzysztof Pigulski zaznacza, że mimo ogromnej satysfakcji, praca odbija się na ich psychice. Podkreśla, że w czasie akcji wszystko biorą na chłodno, ale później przychodzą emocje. Czasem trudno powstrzymać łzy. Często są na pierwszej linii. Zdarza się, że kiedy przyjeżdża karetka, to oni dalej kontynuują resuscytacje, ponieważ pogotowie musi jeszcze przygotować sprzęt.

Wszyscy taksówkarze ratownicy podkreślają, że taka praca zmienia człowieka. Krzysztof Wilk zaznacza:

Pewnych obrazów nie da się z siebie wyrzucić, trzeba po prostu z nimi żyć. Nawet w pogotowiu nie ma ludzi, którzy potrafią się od tego całkowicie odciąć. Karambol, cztery skasowane auta, otwarte rany i śmierć na miejscu – nie ma człowieka, który jest w stanie odwrócić od tego głowę i nic nie poczuć.

Przerażony wsiadł do taksówki. Powiedział tylko: „Szybko na Pragę, moja dziewczyna umarła”

Każdy ma swój cmentarz

Opowiada, że najbardziej pamięta przypadek pewnego chłopaka. Wsiadł do jego taksówki i wypowiedział wstrząsające słowa: „Proszę szybko na Pragę, moja dziewczyna umarła”. Okazało się, że miała depresję i brała leki. Chłopak był przerażony, bo przestała odpisywać i odbierać telefony.

Krzysztof o wszystkim poinformował pogotowie i policję, ale to oni jako pierwsi dotarli na miejsce. Krzysztof chwycił torbę i pobiegł z chłopakiem na górę. Kiedy weszli do mieszkania, taksówkarz od razu wiedział co się stało. Dziewczyna popełniła samobójstwo kilka godzin wcześniej. Do tej pory nie może pozbyć się tego obrazu z głowy. Podkreśla, że każdy z taksówkarzy ratowników spotkał się kiedyś z podobną sytuacją:

Każdy ma swój prywatny cmentarz. Nie ma się co oszukiwać: śmiertelne wypadki zostają w nas najdłużej. Już po wszystkim człowiek się zastanawia: czy mógł coś zrobić inaczej, lepiej? Kiedyś na zajęciach usłyszeliśmy od pani psycholog jedną, bardzo ważną rzecz: „Pamiętajcie, nie jesteście Bogami”. I miała rację. Sens tego zdania jest taki: nie możecie każdej trudnej sytuacji, każdej śmierci brać do siebie, obwiniać się. Róbcie, co możecie, ale pamiętajcie: nie wszystko zależy od was.

Historia taksówkarzy ratowników jest niesamowita. Dobrze, że są ludzie, których stać na to by nieść bezinteresowną pomoc.

Źródło: popularne.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close