Wszystko, co trafia do rzek, pochodzi z wód opadowych. A tych na Kujawach i we wschodniej Wielkopolsce jest niewiele.
Na zdjęciu ujście Noteci do Warty /TOMASZ GAWALKIEWICZ/REPORTER /Reporter
Małgorzata Szczepańska-Piszcz: Noteć wysycha. Ekolodzy twierdzą, że to przez kopalnię odkrywkową węgla brunatnego Konin w Tomisławicach*. W rezultacie Noteć miejscami zamieniła się w bagno, a są miejsca, gdzie po drugiej co do wielkości rzece Wielkopolski zostało tylko suche koryto. Kopalnia do winy się nie przyznaje i zrzuca całą winę na globalne ocieplenie. Kto ma rację?
Dr hab. Włodzimierz Marszelewski, hydrolog, profesor UMK w Toruniu: – Sprawa nie jest prosta. Po pierwsze i najważniejsze – trzeba pamiętać, że zlewnia Noteci znajduje się na obszarze najmniej zasilanym opadami atmosferycznymi w całej Polsce. A woda w rzece pochodzi przecież z opadów atmosferycznych.
A wody gruntowe?
– Też są z opadów. Jedynie wody głębokie, juwenilne, w warstwach kredowych i starszych, pojawiające się po raz pierwszy na powierzchni Ziemi, zresztą z pomocą człowieka, są niezależne od deszczów. Czyli wszystko, co trafia do rzek, pochodzi z wód opadowych. A tych na Kujawach i we wschodniej Wielkopolsce jest niewiele.
Na skutek działalności człowieka?
– Nie. To są głównie anomalie klimatyczne. Polska leży w strefie klimatu umiarkowanego, zwanego przejściowym, bo pomiędzy klimatem kontynentalnym na wschodzie i morskim na zachodzie. Stąd te nasze częste zmiany pogodowe. Wilgotne masy z zachodu tracą oddziaływanie i opadów jest mniej, a ze wschodu działa klin wysokiego ciśnienia, który nie podwyższa wilgotności powietrza. Od północy wpływ Bałtyku, który jest małym morzem, kończy się na Pojezierzu Pomorskim i wilgoć nie dociera dalej. Więcej opadów mamy na północy, również na południu, zwłaszcza w rejonach górskich. A deszcze w środkowej Polsce są bardzo skromne, średnio poniżej 500 mm rocznie. To bardzo mało. Najmniejsze zaś opady występują w zlewni Noteci. W rezultacie średnio w ciągu sekundy z kilometra kwadratowego w zlewni Noteci odpływają ku morzu tylko dwa litry wody. Średnia dla Polski wynosi 5,5 litra. Na obszarach górskich jest powyżej 15 litrów. A wysoko w górach – więcej niż 30 litrów. I tak było wcześniej, gdy nie działała tam żadna kopalnia odkrywkowa.
Czyli kopalnia nie jest niczemu winna?
– Kopalnia doskonale zdaje sobie sprawę z negatywnego oddziaływania i prowadzi stały monitoring, m.in. glebowy, hydrologiczny i hydrogeologiczny. Płaci duże odszkodowania rolnikom, gdy kiepskie plony wynikają z obniżającego się poziomu wód gruntowych.
Kopalnia odkrywkowa węgla brunatnego Konin /GRZEGORZ DEMBINSKI/POLSKA PRESS /East News
Jednak w sprawie Noteci kopalnia zrzuca winę na globalne ocieplenie.
– Badania Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej – Państwowego Instytutu Badawczego oraz innych jednostek, np. uniwersyteckich, wykazują, że od połowy lat 80. XX w. zmieniły się w Polsce warunki klimatyczne. O ile wcześniej dominowały lata chłodne, o tyle po 1987 r. dominują lata ciepłe. A to głównie od temperatury powietrza zależy wielkość parowania wody. W latach chłodnych i wilgotnych parowanie jest niskie i wynosi 600-700 mm rocznie, a w ciepłych i suchych, bo tak zwykle to się układa, przekracza 1100 mm. Opady w rejonie Kujaw wynoszą zaś średnio ok. 500 mm. Czyli w latach chłodnych jest niewielka nadwyżka dzięki podziemnemu zasilaniu rzek, a w latach ciepłych, a takie teraz dominują, mamy wyraźnie ujemny bilans wodny. I to potężny.
Skąd się zatem bierze woda w rzekach w tych ciepłych latach?
– Tylko z zapasów wód gruntowych, które także systematycznie się zmniejszają.
Z badań IMiGW-PIB wyraźnie widać, że od 2006 r. – z wyjątkiem 2010 r. – stan wód gruntowych w zlewni Noteci musiał maleć. Co nie znaczy, że ekolodzy nie mają racji, mówiąc o wpływie odkrywek węgla brunatnego na obniżanie się poziomu wód gruntowych.
– Byłoby lepiej, gdyby ekolodzy bardziej opierali się na obiektywnych badaniach, a nie na emocjach, i brali pod uwagę obiektywne uwarunkowania oraz zrezygnowali z agresywnych wystąpień. Wtedy wszyscy traktowaliby ich poważniej.
A co się dzieje, kiedy kopalnia przystępuje do odkrywek, czyli inaczej mówiąc, kopie wielki dół?
– Kilkusethektarowy dół dodajmy, wtedy oczywiście napływa do niego woda, którą kopalnia musi odpompować, żeby móc eksploatować złoże.
A wtedy wokół tego dołu obniża się poziom wód gruntowych.
– I to nazywamy lejem depresji. Ze względu na kształt. Bo najgłębiej sięga on bezpośrednio pod odkrywką, a potem im dalej od niej, tym oddziaływanie na stosunki wodne się zmniejsza. Czyli wokół eksploatowanego miejsca obniża się poziom wód podziemnych. A to może prowadzić do obniżania poziomu wód powierzchniowych, czyli rzek, jezior i wysychania mokradeł.
Czyli odkrywki w Tomisławicach mogą być przyczyną wysychania Noteci?
– I tak, i nie. Trzeba bowiem zauważyć, że Noteć bierze początek w jeziorach: Brdowskim, Modzerowskim i Przedecz. Na starych mapach, sprzed 60 lat, były jeszcze zaznaczone mokradła wokół nich. Dziś nie ma już mokradeł. W ostatnich latach niski stan wody w tych jeziorach znacznie ograniczał zasilanie w wodę wypływającej z niej rzeki. A przecież w pobliżu tych jezior nie ma oddziaływania lejów depresji. Czyli za niski stan odpowiedzialne były niewielkie opady atmosferyczne charakterystyczne dla tego regionu plus wysokie temperatury powietrza, czyli silne susze widoczne dobrze w ostatnich latach. Przecież nikt nie powie, że na Toruń oddziałują leje depresji, skoro w 2015 r. można było przejść tam Wisłę na własnych nogach. A poziom wody był wtedy o prawie 20 cm niższy od najniższego zanotowanego w czasie 200 lat obserwacji rzeki.
Ale Komisja Europejska od lat bardzo interesuje się tomisławicką odkrywką. I zarzuciła, że decyzja o jej uruchomieniu została wydana na podstawie nieaktualnych planów hydrologicznych, a efektem uruchomienia wydobycia jest większy ubytek wód gruntowych, niż zakładano.
– Tak. Komisja Europejska interesuje się oddziaływaniem kopalni na środowisko i reaguje w przypadku otrzymania alarmujących informacji na temat negatywnych zmian w przyrodzie. Niestety, dane dochodzące do KE nie zawsze są rzetelne. Jednak Komisja Europejska musi reagować na każdą informację i stawia zarzuty, tak jak to było w przypadku rzekomo nieaktualnych planów. Informacje te zainteresowały prasę i wywołały sensację. Po wyjaśnieniu wątpliwości i wydaniu obiektywnego komunikatu przedstawiciele KE skończyli pracę, ale ich opinia nie trafiła do prasy. Bo pozytywny news jest mniej atrakcyjny niż negatywny. Z tego, co wiem, przewidywania co do zmian hydrogeologicznych w rejonie odkrywki Tomisławice były sformułowane poprawnie i odkrywka nie powoduje większych strat, niż przewidywano. A działania kopalni odbywają się pod stałą kontrolą m.in. Regionalnych Dyrekcji Ochrony Środowiska czy Wojewódzkich Inspektoratów Ochrony Środowiska.
Jak oszacowałby pan wpływ odkrywek na Noteć?
– Czy jest to wpływ 5-, 10- czy 20-procentowy, nie potrafię powiedzieć. Raczej niewielki w porównaniu ze skutkami ocieplenia klimatu. A wynika to z bilansu wodnego, o którym ekolodzy powinni sobie poczytać. Bilans wodny, czyli obliczenie, ile wody zostaje nam w terenie, jeśli uwzględnimy opad atmosferyczny, parowanie, zużycie na pielęgnację roślin oraz to, co nam odpłynie. Ten bilans dla Kujaw, obliczany różnymi metodami, jest prawie zawsze ujemny, czyli wody pozostaje mniej i mniej. A więc rzeki, jeziora i mokradła wysychają.
To znaczy, że na Kujawach wysycha nie tylko Noteć?
– Oczywiście. Skoro dotyczy to nawet największej Polskiej rzeki – Wisły. Ale Noteć jest szczególnie na to podatna, również dlatego, że jest niewielką i płytką rzeką, a ponadto na kujawskim odcinku płynie poprzez obszary rolnicze, prawie całkowicie bezleśne. Niekorzystne wpływy atmosferyczne silnie więc na nią oddziałują.
Zdjęcie ukazujące rekordowo niski poziom Wisły (20.08.2015) /STANISLAW KOWALCZUK /East News
Kujawy będą stepowieć?
– Na razie mamy na Kujawach okresowe deficyty wody, z czasem – wszystko na to wskazuje – będą występować okresowe braki wody. Kiedyś rzeczywiście może tam w ogóle jej zabraknąć.
Może zamknięcie odkrywek pomogłoby Noteci i Kujawom?
– Nie pozamykamy kopalni, choć szkodzą środowisku, bo węgiel brunatny to tanie źródło energii. Pracujące na węglu brunatnym elektrownie Bełchatów, Turoszów i Konin to podstawa polskiej energetyki. Dopóki nie wybudujemy elektrowni atomowej (a budujemy ją już prawie pół wieku bez większych efektów), jesteśmy skazani na węgiel brunatny. Gdybyśmy zamknęli te elektrownie, musielibyśmy kupować energię za granicą. A to z kolei jest drogie rozwiązanie.Ale żeby nie patrzeć na kopalnie odkrywkowe wyłącznie jak na szkodnika, warto podkreślić, że one nie tylko zabierają, ale również dają wodę. Od końca lat 90. z odkrywki koło Sompolna woda była pompowana do Noteci. Z odkrywki Tomisławice wodę odprowadza się m.in. do rzeki Pichny, a ta wpływa właśnie do Noteci. Z regionu Turku – do Warty itd. Natomiast po zakończeniu prac górniczych wyrobiska są zalewane, teren zostaje przez kopalnię zrekultywowany, powstają sztuczne akweny, których brzegi chętnie są zasiedlane przez ludzi. Poza tym takie zbiorniki przyczyniają się do poprawy warunków wilgotnościowych. Na suchych Kujawach bardzo poprawiają lokalny klimat. I – oczywiście – sączą wodę i wilgoć do przylegającej ziemi.
Nie tylko na Kujawach jest źle. Przez ostatnie sto lat w całej Polsce zmniejszyła się powierzchnia jezior – jak wyczytałam – o ponad 40 procent.
– W XX w. zniknęło sporo jezior. Z przyczyn naturalnych i antropogenicznych, czyli w wyniku działań człowieka. Badałem niedawno jeziora mazurskie. Udokumentowaliśmy, że kilkaset zmniejszyło się o 20, 30, 40 procent. Spłyciły się, a niektóre nawet podzieliły się na dwa, trzy mniejsze akweny.
Kto bardziej zawinił, natura czy człowiek?
– Trudno precyzyjnie zmierzyć. Wydaje się, że na początku bardziej człowiek. Koniec XIX w. i początek XX w. to okres wielkich melioracji, czyli zabiegów trwale polepszających rolnicze właściwości gleb. Nastąpił wzrost liczby ludności, a co za tym idzie, zwiększył się popyt na płody rolne i człowiek potrzebował coraz więcej miejsca na uprawy. Karczowano więc na potęgę lasy, osuszano obszary podmokłe. Spowodowało to obniżenie poziomu wód podziemnych i w konsekwencji doprowadziło do wysychania jezior. Te mniejsze zarastały i zanikały. Znamy również w Polsce przypadki spuszczania całej wody z jezior.
Gospodarka rabunkowa.
– 150-120 lat temu świadomość ekologiczna była zupełnie inna, a w zasadzie prawie jej nie było. Dominował pogląd, że lasów i wody jest tak wiele, że można nimi gospodarować dowolnie. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak spuszczenie wody z jeziora zmienia środowisko, że melioracja niekorzystnie wpływa na środowisko, w tym na jeziora i rzeki.
Kiedy to zrozumieliśmy?
– Ze świadomością ekologiczną długo było u nas nie najlepiej. Jeszcze w połowie XX w. np. podczas obchodów 1 Maja chwalono się wskaźnikiem melioryzacji! W drugiej połowie XX w., przede wszystkim dzięki rozwojowi nauki, zaczęto powoli zdawać sobie sprawę ze szkód, jakie karczowanie, osuszanie i przemysł wyrządzają środowisku, a od lat 80. na szczęście świadomość jest już zupełnie inna. Dzisiaj nie spuszcza się wód z jezior, nie wprowadza się do nich żadnych ścieków, nie gospodaruje się wodą w sposób rabunkowy. Ale mniej więcej wtedy, kiedy oprzytomnieliśmy, zaczęły się zmieniać warunki klimatyczne, które w sposób naturalny powodują zmniejszenie zasobów wodnych. Nie tylko w Polsce. Nie tylko małe jeziora (kilku-, kilkunastohektarowe), ale także te duże i płytkie zaczęły szybko zanikać.
Czy w Polsce brakuje już wody?
– W Polsce mamy okresowe deficyty wody w czasie lat suchych. Coraz częściej pojawiają się deficyty wody ocierające się o brak wody w niektórych regionach środkowej Polski, m.in. właśnie na Kujawach i we wschodniej Wielkopolsce.
Jakie są prognozy hydrologiczne dla Polski na najbliższe pół wieku?
– Wszystko zależy od scenariuszy klimatycznych. A te są bardzo złe. Mówią o dalszym i coraz szybszym wzroście temperatury powietrza, zmniejszaniu opadów atmosferycznych. W efekcie będzie coraz mniej powodzi i strat z nimi związanych. Za to będzie coraz więcej susz i strat z tego powodu. Czyli będziemy mieć droższą wodę, droższą żywność, wyższe koszty życia, co może doprowadzić do załamania gospodarki, a na pewno rolnictwa.
Co możemy zrobić?
– Musimy, i to jak najszybciej, zwiększyć retencjonowanie wody, czyli przetrzymywać ją jak najdłużej na powierzchni w zlewniach i dorzeczach, zanim odpłynie do morza. Czyli budujmy od małych zbiorników rolniczych po duże na rzekach, np. w ramach kaskady na Wiśle. Najgorzej, że o tym wiele się mówi, ale niewiele robi. Już dawno temu województwa opracowały tzw. plany małej retencji. Zakładały one wybudowanie niewielkich zbiorników na poziomie gmin i powiatów, udrażnianie rowów melioracyjnych, spowalnianie odpływu wody poprzez budowę progów w strumieniach itp. I niewiele się zmieniło. Może dlatego, że ludzie uważają, że takie drobne działania nic nie zmienią? Bo progi w strumieniach dadzą efekt tylko na 10 m wokół. Co to jest? Ale jeśli zbudujemy progi na stu strumieniach, to nasycimy wodą kilometr. Trudno u nas się przebija także idea zielonych dachów.
Jak to działa?
– Zielone dachy mają za zadanie jak najdłużej przetrzymać wody opadowe i nie pozwolić im szybko spłynąć rynną do kanalizacji. Pozwalają nasączyć materiał rozsypany na płaskim dachu, w którym rosną rośliny. Powoduje to wzrost wilgotności powietrza i jest korzystne dla naszego zdrowia.
Co jeszcze możemy zrobić?
– Jak najmniej asfaltować i betonować. Zakładać fontanny, sadzawki, sadzić jak najwięcej roślin i dbać o nie. Jak najmniej wody odprowadzać do kanalizacji. Po prostu przechwytywać i przetrzymywać wodę, jak najdłużej się da. Powoli zaczynamy to rozumieć.
Źródło: fakty.interia.pl