Krakowski podróżnik Jędrzej Majka po czterech tygodniach spędzonych w szpitalu wyleczył się z koronawirusa. „Niewiele brakowało a dołączyłbym do grona tych, którzy nie doczekali się na zrobienie testu, którym w karcie zgonu wpisano: niewydolność oddechowa” – pisze mężczyzna i dodaje, że przez dziesięć dni chorował w domu. Jak wynika z jego relacji, sanepid początkowo odmówił wykonania testu na koronawirusa.
Krakowski podróżnik i autor książek Jędrzej Majka wygrał walkę z koronawirusem. Jest wdzięczny lekarzom i pielęgniarkom za troskę i opiekę, nie szczędzi jednak gorzkich słów wobec sanepidu i osób odpowiedzialnych za działanie służby zdrowia. Jak wynika z jego relacji, rzeczywistość chorych na koronawirusa znacznie różni się od tego, co mówi w oficjalnych komunikatach rząd.
„Nie wiem gdzie i kiedy załapałem to śmiertelne świństwo. Najpierw dziesięć dni chorowałem w domu, w ostatnich było już bardzo źle. Gorączka czterdzieści stopni. Telefon w ręce i szukanie pomocy. W takich sytuacjach człowiek doświadcza w jakim kraju żyje. Do tej pory minister zdrowia z podkrążonymi oczkami wzbudzał mój podziw i szacunek. Kiedy zachorowałem, zrozumiałem, co to za kraina kłamstwa i obłudy” – pisze Jędrzej Majka.
Choć krakowianin miał wszystkie objawy wskazujące na koronawirusa, przez długi czas nie wykonano mu testu. „Telefon do NFZ – kpina. Sanepid, kontakt z którym należy zaliczyć do cudu, odmówił zrobienia testu na koronawirusa. Fakty są takie, że przez długi czas testy wykonywane były tylko w ustach polityków podczas konferencji prasowych i w orędziach do narodu” – dodaje mężczyzna.
„Odmówiono karetki, bo stanowiłem zagrożenie”
„Kiedy w nocy zadzwoniłem na pogotowanie, informując że już dłużej nie wytrzymam z tak wysoką gorączką i duszącym kaszlem, odmówiono wysłania karetki, bo stanowiłem zagrożenie” – relacjonuje krakowianin i dodaje, że życie zawdzięcza przede wszystkim swojej lekarce rodzinnej, która od początku podejrzewała u niego koronawirusa i leczyła go przez telefon. Lekarka próbowała też przez wiele dni załatwić dostęp do testu dla pana Jędrzeja, jednak bezskutecznie.
Historia krakowianina zakończyła się dobrze. „W końcu, jako szczęściarz, trafiłem do Szpital Specjalistyczny im. Stefana Żeromskiego (Oddział Zakaźny). Tu zrobiono mi testy i kolejnego dnia usłyszałem, że wynik jest dodatni. Stamtąd przewieziono mnie do Szpital Uniwersytecki w Krakowie (Oddział Pulmonologii przekształcony w COVID-19).” – pisze Jędrzej Majka. Po czterech tygodniach dwukrotne testy dały negatywny wynik, więc krakowianin mógł wrócić do domu. Jędrzej Majka podziękował przedstawicielom służby zdrowia i przyjaciołom za wsparcie w trudnych chwilach.
Źródło: fakt.pl