Bliscy rozpoczęli dla niej zbiórkę, a trójka jej małych dzieci wierzyła, że mama będzie z nimi na zawsze. Anna Korza z Leszna nie poddawała się, twierdziła, że ma dla kogo żyć.
Anna Korza żyła dla swoich dzieci i męża Włodzimierza. Zdecydowali, że nie poprzestaną na leczeniu paliatywnym, o którym mówili lekarze w Polsce, a skorzystają z testowej terapii w Stanach Zjednoczonych. Potrzebowali na to aż 2 mln zł. Ania nie doczekała jednak jej wdrożenia. Zmarła, o czym poinformował jej zrozpaczony mąż.
– „Drodzy znajomi. Dziś w nocy Ania odeszła… Właściwie nie odeszła, a choroba ją zabrała. Walczyła do samego końca, miała niesamowitą wolę życia. Bardzo chciała żyć… Nie udało się. Już jest po drugiej stronie, już oddycha spokojnie, już nic ją nie boli…” – napisał mąż Ani, Włodzimierz Korza na Facebooku.
– „W imieniu swoim i Ani, chciałbym Wam wszystkim z całego serca podziękować za ogrom wsparcia jaki okazaliście. Każdy komentarz, każde pytanie, każda prywatna wiadomość miała dla mnie i dla Ani ogromne znaczenie. Dziękujemy Wam za to, że przez cały rok byliście z nami” – dodał.
Nadzieja była. Za małżeństwem były już dwie wizyty w USA, gdzie Anna miała poddać się testowej terapii, która miała uratować jej życie. Leczyła się tam w sumie 9 miesięcy.
– „Żona została zakwalifikowana. Pewnie będziemy musieli wyjechać na dłużej” – mówił w kwietniu mąż pani Ani.
W maju para wróciła z USA po jednym z etapów leczenia. To jednak była tylko nadzieja, a nie dopuszczona i skuteczna metoda leczenia tego typu raka.
Prowadzono zbiórkę pieniędzy na dalsze leczenie.
– „Mój rak będzie ze mną już zawsze, bo to przewlekła choroba. Ja nie walczę o to, aby w pełni wyzdrowieć, mnie zależy na czasie. Chcę go mieć jak najwięcej” – mówiła Ania portalowi Leszno24.pl.
Młoda matka niestety przegrała walkę z chorobą. Ania osierociła 12-letnią córkę i dwóch synów, bliźniaków w wieku 6 lat. Pozostawiła zrozpaczonego męża Włodzimierza oraz bliskich, którzy do końca liczyli na to, że 38-latka będzie żyć.
Źródło: twojenowinki.pl