Wszystkich przygnębia sytuacja w polskim systemie zdrowia. Lekarzy również. To dlatego niektórzy z nich decydują się na publiczne piętnowanie nadużyć, które rodzą się w tym chaosie. O pewnej skandalicznej sytuacji opowiedziała ostatnio lekarka z Warszawy. Miał do niej trafić doradca prezydenta Andrzeja Dudy. Przez koronawirusa stan mężczyzny pogarszał się w oczach. Dopóki dyspozytor nie wiedział, że to ważna osoba w państwie, dla chorego nie było miejsca w szpitalu… O sprawie pisze portal Onet.
Przez epidemię koronawirusa mamy kolejki karetek przed SOR-ami, przepełnione szpitale i – niestety – kostnice. Ludzie umierają, bo godzinami są wożeni od placówki do placówki. Dla wielu chorych nie ma miejsc w oddziałach z personelem i sprzętem niezbędnym do ratowania ich życia. Lekarze alarmują, że doszliśmy do ściany i jeśli koronawirus nie odpuści, paraliż w szpitalnictwie doprowadzi do trudnej do wyobrażenia tragedii.
W tej sytuacji poszczególne placówki zmuszone są do podejmowania dramatycznych wyborów. Jakich? Choćby takich, komu podłączyć wolny respirator. Albo czy zafundować długą podróż pacjentowi kardiologicznemu z koronawirusem, czy też zaryzykować i przyjąć go do bliższej placówki dla chorych na serce.
Ale niestety niektóre wybory podejmowane są w oparciu o zupełnie inne kalkulacje. Opisała to dokładnie pewna lekarka ze szpitala na Solcu w tekście opublikowanym w serwisie Onet.pl.
– Trafił też do mnie doradca prezydenta Dudy. Poczuł się źle, więc wpadł na pomysł, że zrobi sobie wymaz w punkcie stacjonarnym od ulicy Kruczkowskiego w moim szpitalu. Po półtorej godziny stania w kolejce na zimnie zrobiło mu się jeszcze gorzej, więc wszedł do szpitala. Kiedy do mnie trafił, miał już gorączkę i duszności – opowiada lekarz w serwisie onet.pl. – Powiedział mi, że pierwszy raz w życiu nie poszedł do pracy, bo tak źle się czuje. W ogóle nie wspominał, że jest doradcą prezydenta.
Wieczorem mężczyzna trafił do sali izolacyjnej, a już rano miał pozytywny wynik na covid. Pogarszała mu się saturacja.
– Zadzwoniłam na Wołoską, żeby jak najprędzej przetransportować go tam. Odmówili mi, tłumacząc, że przyjmują tylko pacjentów pod respiratorem. Dziwnym trafem, kiedy mam pacjenta pod respiratorem, to mówią, że przyjmują tylko takich bez respiratora, a kiedy mam pacjenta bez respiratora, to przyjmują pod respiratorem. Ja wtedy wciąż nie wiedziałam, że jest doradcą prezydenta – mówi lekarka.
Ale w końcu dowiedziała się o tym, dla kogo pracuje mężczyzna.
– Kiedy potem zadzwoniłam do jednego z głównych lekarzy na Wołoskiej i po dłuższej rozmowie on znowu odmówił przyjęcia, to powiedziałam: „Dobrze, ja tylko chciałabym zaznaczyć, że pan jest doradcą prezydenta Dudy, więc gdyby były w tej sprawie do państwa jakieś telefony, to proszę powiedzieć, że ja dzwoniłam, ale wy go nie przyjęliście”. On wtedy: „To czemu pani wcześniej nie powiedziała?” A ja: „Bo pytał mnie pan o wszystko, o EKG, o tomografię, ale o to, czy jest doradcą prezydenta, to akurat nie”. Kwadrans później dostałam SMS-a, że SOR na Wołoskiej oczekuje – wzburza się lekarka.
– Naprawdę nie wiem, kogo przyjmuje Wołoska i na jakich zasadach. To jest szpital, który ma oddział dializ, a ja nie mogłam wysłać do nich umierającej pacjentki wymagającej dializy – podsumowuje.
Źródło: fakt.pl