Polska

„Dziecko ma otwarte oczy, cierpi, nie ma siły płakać”. Poruszające słowa ratownika

– Jak ktoś ma siłę krzyczeć i się unosić, to znaczy, że nie jest z nim tak źle. Bardziej niepokoi nas pacjent, który leży cicho i nie ma siły odpowiadać na pytania – mówi nam pan Rafał, ratownik z Gniezna. Mężczyzna opowiedział nam o tej cichej i awanturniczej stronie Szpitalnych Oddziałów Ratunkowych, na których każdego dnia rozgrywa się dramat.

Szpitalne Oddziały Ratunkowe mają dwie strony – cichą i awanturniczą. Ludzie zjawiają się tam z przeróżnymi obrażeniami, urazami i dolegliwościami. Nierzadko słychać tu wyzwiska i obelgi, a nawet dochodzi do rękoczynów. Jest też zacięta walka o życie, przerażająca cisza i rozpaczliwa pustka. Pan Rafał, ratownik z gnieźnieńskiego SOR-u, zgodził się nam opowiedzieć o tych dwóch stronach. Ma cichą nadzieję, że to coś zmieni i ludzie zrozumieją, że za drzwiami często trwa ta najważniejsza walka – o życie pacjenta.

Wrota do SOR-u. Czekanie wcale nie jest złe

Pan Rafał pracuje, jak sam to określa, we wrotach pomiędzy salą ratunkową a izbą przyjęć na gnieźnieńskim SOR-ze. To on klasyfikuje pacjentów według systemu Triage (lub Triaż), czyli procedury stosowanej w medycynie ratunkowej, która polega na segregacji pacjentów ze względu na stan zdrowia i rokowania. Tzw. „segregator” ma tylko kilkanaście sekund na taką ocenę. Celem prostej selekcji jest udzielenie jak najszybszej pomocy osobom, które najpilniej jej potrzebują. Pacjenci są segregowani na kilka grup: kolor czerwony (czyli pacjenci wymagający pomocy natychmiastowej), pomarańczowy (osoby potrzebujące bardzo pilnej pomocy), żółty (pomoc pilna), zielony (pomoc odroczona) i niebieski (pacjent wyczekujący). W tym wypadku czekanie wcale nie jest takie złe i nie trzeba zazdrościć tym, którzy zostają szybko przyjęci na ostrym dyżurze.

Praca naszego rozmówcy, choć przynosi mu wiele satysfakcji, jest bardzo stresująca. – Skupia się na nas nerwowa atmosfera ze środka SOR-u, gdzie nieraz ratowane jest ludzkie życie, i pretensje osób oczekujących na przyjęcie – wyjaśnia Fakt24 pan Rafał. – Jesteśmy za zamkniętymi drzwiami. Widzę pacjentów, którzy są reanimowani, i tych, którzy czekają. Jedni o drugich nie wiedzą – podkreśla ratownik. Niesnaski pomiędzy oczekującymi a personelem medycznym wynikają – jak przekonuje pan Rafał – z powodu niewiedzy, braku świadomości i braku informacji. – Nikt nie widzi walki, nie wie, ilu osobom jest udzielana pomoc. To się dzieje w zamkniętej części SOR-u, do którego dostęp ma tylko personel medyczny. Pacjenci wiedzą tylko to, jak długo czekają na przyjęcie – dodaje.

– Pacjent z bólem brzucha, któremu została pobrana krew i siedzi dwie godziny, uważa, że czeka bezczynnie. Z naszego punktu widzenia tak nie jest, pracujemy. Wyników badań nie otrzymujemy natychmiast i w jednakowym czasie – opisuje nam pan Rafał. – Podobnie bywa w przypadku podejrzenia zawału. EKG nie pokazuje niczego niepokojącego, robimy specjalistyczne badania. Ich wynik jest na granicy. Za sześć godzin trzeba je powtórzyć. W tym czasie pacjent jest pod obserwacją. Dla niego jest to jednak zwykłe czekanie – wskazuje ratownik.

Na SOR zamiast do lekarza. Tu ratuje się życie

Wielu pacjentów ostrego dyżuru, jak przyznaje nasz rozmówca, powinno trafić do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. – Przyjęcie na SOR to cała procedura. Tutaj trzeba zarejestrować pacjenta, zdiagnozować – a nie trwa to 10 minut jak w przypadku lekarza rodzinnego – pomóc mu, wszystko opisać w systemie i wypisać ze szpitala – wyjaśnia pan Rafał. Jak dodaje, pacjenci często nie mają świadomości, czym jest SOR, i trzeba im tłumaczyć podstawowe kwestie. – Ludzie traktują SOR jak sklep. Przychodzą, domagają się czegoś i chcą wyjść, bo wcześniej dostali taki zastrzyk i pomogło. A to tak nie działa. Jesteśmy od pomocy w stanie zagrożenia życia – zaznacza ratownik.

Na ostry dyżur – jak nam opowiada pan Rafał – przyjeżdżają ludzie z drzazgą czy kleszczem do wyciągnięcia. Wtedy ratownik w rozmowie z pacjentami posługuje się pewnym porównaniem. – Pytam ich, czy jak chcą umyć samochód, to jadą do mechanika. Mechanik potrafi to zrobić, ale czy jest od tego? Nie. I to nie dziwi pacjentów, ale w przypadku SOR-ów już takiej świadomości nie ma – wskazuje.

Na SOR-ze często też goszczą osoby, które muszą czekać w długich kolejkach do specjalistów lub mają zastrzeżenia co do dotychczasowego leczenia przez lekarzy prowadzących. – W czerwcu był taki pan, który miał problem z kolanem od lutego. Tłumaczyliśmy mu i jego bliskim, że jesteśmy od świeżych urazów. Wtedy usłyszeliśmy, że mogli nam powiedzieć, że do urazu doszło 5 minut wcześniej – mówi nam ratownik.

Krzyki i awantury na ostrym dyżurze

Krzyki, żale, pretensje i wymuszanie – to niestety też codzienność pracy na SOR-ze. – Często agresywnie zachowuje się nie pacjent, a jego rodzina, bliscy – wskazuje pan Rafał. – Mówię sobie, że na SOR-ze nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć, a potem przychodzę i jednak zaskakuje – dodaje z uśmiechem.

– Była pacjentka oburzona moimi pytaniami – przyznaje nasz rozmówca. – Zarzuciła mi, że jestem bezczelny, arogancki i chamski, tylko dlatego że chciałem zebrać wywiad, by dowiedzieć się, co jest przyczyną jej dolegliwości – dodaje. Na ostrym dyżurze pojawiła się też kiedyś kobieta, która rano uderzyła się w palec, a wieczorem stwierdziła, że jednak „trzeba coś z tym zrobić” i się dowiedzieć, czy „paznokieć zejdzie”. Pacjentka awanturowała się, że nikt się nią nie zajmuje i musi czekać godzinę na pomoc.

Jak wskazuje nasz rozmówca, wielu pacjentów nagminnie nie mówi prawdy przy wywiadzie lekarskim. – A dobrze zebrany wywiad to 70 procent sukcesu. Jeśli pacjenci wyolbrzymiają lub zatajają jakąkolwiek informację, to szkodzą sobie. Później tym trudniej jest faktycznie zdiagnozować problem – podkreśla ratownik.

Przerażająca cisza i otwarte oczy

– Jeśli ktoś ma siłę krzyczeć i się unosić, to znaczy, że nie jest z nim tak źle. Bardziej niepokoi nas pacjent, który leży cicho i nie ma siły odpowiadać na pytania – zaznacza w rozmowie z Fakt24 pan Rafał. Jak przyznaje, najbardziej drastyczne i zapadające w pamięć są sytuacje, kiedy na SOR trafiają w ciężkim stanie dzieci z wypadków. – Są przytomne, mają otwarte oczy i często patrzą w jeden punkt. Cierpią, nie mają siły płakać i tylko cicho pojękują. Ten obraz zostaje – usłyszeliśmy od naszego rozmówcy.

Po tej stronie SOR-u nie ma krzyku i wyzwisk. Tu panuje przerażająca cisza, której nikt nie chce doświadczyć.

Nie wyglądał na chorego. A potem walczył o życie

Stan pacjenta z minuty na minutę może nagle się pogorszyć. Osoba, która wygląda na zdrową, może w przeciągu paru chwil znaleźć się na granicy życia i śmierci. – Pamiętam młodego chłopaka, który się podtopił i trafił do nas. Świadkowie wyciągnęli go na brzeg i rozpoczęli skuteczną reanimację. Chłopak wrócił do żywych. Na SOR przyjechał przytomny, nawet chodził. Po 1-2 godzinach jego stan zaczął się drastycznie pogarszać. Przestał być wydolny oddechowo. Potrzebna była intubacja. Miał zalane płuca. Rozpoczęła się walka o jego życie – opowiada Fakt24 pan Rafał. Jak dodaje, w przypadkach podtopień często dochodzi do nagłe pogorszenia zdrowia pacjenta. Na szczęście, chłopca udało się uratować.

Nasz rozmówca przy tej historii zaznacza, że ludzie mają mylne wyobrażenie o chorym. – Jak ktoś nie jest na noszach i nie ma maski tlenowej, to znaczy, że nie potrzebuje natychmiastowej pomocy – wyjaśnia pan Rafał, wskazując na braki w edukacji prozdrowotnej chociażby w szkole.

Dla ratowników to plaga

Plagą ratowników są dopalacze. – Jeszcze na praktykach miałem przypadek młodego mężczyzny, który wziął dwa razy w życiu dopalacze. Po pierwszym razie trafił w krytycznym stanie do szpitala, w którym spędził kilka miesięcy. Po wyjściu z placówki nie był nawet 48 godzin poza szpitalem, kiedy trafił do niego z powrotem. Tym razem już z uszkodzonym mózgiem. Po trzech miesiącach walki o życie zachowywał się jak zwierzę. To były nieodwracalne zmiany – mówi nasz rozmówca. – Tu wystarczy wziąć tylko raz, by umrzeć – dodaje.

Problem w polskiej służbie zdrowia

Pan Rafał przyznaje, że należy się uderzyć w pierś i przyznać, że czasem personel medyczny nie ma siły wyjaśniać po raz tysięczny tych samych kwestii. – To nie jest brak dobrej woli czy empatii. Sam, przychodząc na dyżur na 18, dopiero o 3 w nocy spojrzałem na zegarek i zrozumiałem, że nawet nie miałem czasu na to, by napić się wody – wyjaśnia. – Czasami wpisywanie pacjenta do systemu trwa około 30 minut. A gdzie chwila zastanowienia, wytchnienia? Pięć minut przeznaczone dla rodziny pacjenta to pięć minut zabranych pacjentowi – podkreśla. – Niewątpliwie brakuje kadry – lekarzy, pielęgniarek, ratowników – zaznacza nasz rozmówca.

Pan Rafał jest ratownikiem na gnieźnieńskim SOR-ze i w zespołach wyjazdowych. W sumie pracuje już od 5 lat w służbie zdrowia.

1

"Dziecko ma otwarte oczy, cierpi, nie ma siły płakać". Poruszające słowa ratownika
SOR Gniezno po akcji ratunkowej

2

"Dziecko ma otwarte oczy, cierpi, nie ma siły płakać". Poruszające słowa ratownika
SOR Gniezno po akcji ratunkowej

Źródło: fakt.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close