– To nie jest tylko kwestia polityczna, to kwestia społeczna. Przegrana nauczycieli, ich upokorzenie osłabi morale wszystkich Polaków – mówi w rozmowie z Onetem psycholog społeczny i biznesu, dr Leszek Mellibruda. – Prezes PiS pomijając w swoich wystąpieniach temat edukacji i nauczycieli spowodował skojarzenia, że od ludzi ważniejsze są krowy i tuczniki. To miało pedagogów upokorzyć i rozjuszyć – dodaje.
- Strajk nauczyciel trwa od poniedziałku, według danych ZNP protestuje blisko 75 proc. szkół
- Dziś ruszyły egzaminy gimnazjalne, jednak na piątek składy komisji nie są jeszcze skompletowane
- To, że część nauczycieli zawiesi strajk i pójdzie uczniów egzaminować nie oznacza ich porażki ani odstąpienia od strajku – mówi Onetowi psycholog społeczny dr Leszek Mellibruda
- Jak podkreśla, odroczenie egzaminów mogłoby być pożądaną lekcją dla rządzących, którzy przekonaliby się o determinacji pedagogów
- Presja zewnętrzna nie tylko polityków, ale również znacznej części rodziców spowoduje, że egzaminy odbędą się – mówi psycholog. Jak zaznacza, wszystkich nauczycieli „wspiera mentalnie”
Magda Gałczyńska, Onet: Ruszyły egzaminy gimnazjalne, jednak składy komisji wciąż „wiszą na włosku”. Czy pana zdaniem strajkujący nauczyciele powinni dla dobra uczniów ugiąć się i wziąć udział w kolejnych egzaminach?
Dr Leszek Mellibruda: Nie jestem pewien, czy taki ruch nazwałbym „ugięciem się”. Szef ZNP jasno powiedział, że każdy z nauczycieli decyzję podejmie indywidualnie. To jest dobre, bo pokazuje, że nie mamy do czynienia z „szeregowymi żołnierzami”, a z ludźmi, którym pozostawia się swobodę wyboru. I ci, którzy są z uczniami gimnazjów mocno związani mogą podjąć decyzję o wzięciu udziału w egzaminie, a potem wrócić do strajku.
Tylko czy wtedy nie stracą podstawowej metody nacisku na rządzących? Bo dotąd działał wyłącznie szantaż, co pokazał przykład policjantów, którzy tuż przed 11 listopada zapadli na „psią grypę”. I tak się jakoś stało, że podwyżki dostali.
Każde negocjacje to gra, czasami stosuje się rozwiązania siłowe, które zawierają jakiś element nacisku. Ale poza tym mamy też determinację, która jest kluczowa. A tą determinacją może być trwanie w proteście bez względu na to, czy pedagog przystąpi do egzaminu, czy nie. Poza tym, najważniejsza jest sprawa tego, jak się ten protest przedstawi uczniom. Istotne jest, by ludzie zrozumieli, o co w całym tym zamieszaniu chodzi.
A o co chodzi?
O wybór wartości. Tych fundamentalnych, także dotyczących młodych ludzi, którzy mieliby zdawać swoje egzaminy. Oni są przyzwyczajeni do kultury kompulsywnej, czyli – mówiąc wprost – mają dostać to, czego chcą w sekundę po tym, jak zachcą. A czasem to odroczenie, osławiony „test pianki” – czyli „efekt marshmallow” – przynosi lepsze efekty. Uczy, że na rzeczy naprawdę wartościowe warto poczekać i nie ma tak, że – jak chcesz – to dostajesz „od ręki”.
Czyli hipotetyczne odroczenie egzaminów – czy to trwających już gimnazjalnych, czy ósmoklasistów – w pana ocenie dzieciom by nie zaszkodziło? A nawet więcej, mogłoby je czegoś nauczyć?
Po pierwsze sądzę, że wszystkie egzaminy odbędą się. A po drugie, gdyby zaistniała taka okoliczność, to odroczenie egzaminów nie musi być ruchem szkodliwym, a nawet może mieć w sobie element edukacji, ale pod jednym warunkiem. Takim, że ze strony rządowej pojawią się rozwiązania pozwalające im na normalną, szkolną egzystencję i kontynuowanie edukacji, mimo ewentualnego odroczenia egzaminów. Bo sama ta – przyswojona możliwie wcześnie – umiejętność odraczania czy to przyjemności, jak z pianką, czy to zdecydowanych rozstrzygnięć bardzo pomaga w pełnym i świadomym życiu.
„Rządzący liczyli na nerwowe ruchy ludzi, których upokorzono”
A co będzie z nauczycielami? Wytrwają w proteście czy też raczej będą się wykruszać? Może nie „po angielsku” – bo przy brexicie ten zwrot stracił swoje pierwotne znaczenie – ale będą się wyłamywać i „grzecznie” wracać do pracy „po cichu”?
Bardzo trudno jest jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć, tym bardziej, że wobec pedagogów stosowane są liczne techniki manipulacji…
Manipulacji ze strony?
Ze strony rządzących i publicznych mediów. Obserwujemy, jak próbuje się „zwekslować winę” za obecny protest na jedną osobę, pana Sławomira Broniarza. Widzimy, jak zamiast koncentracji na realnych problemach, podejmowane są działania personalne. Minister w sprawie kluczowej dla jej resortu deleguje do rozmów swojego zastępcę. Co najgorsze, sięga się do argumentów emocjonalnych, próbując wmówić ludziom, że „nauczycielom nie zależy na dzieciach” lub że nauczyciele „biorą zakładników”. Wszystko to jest manipulacją słowną i emocjonalną.
Bo realnie jest jak?
Realnie jest tak, że musimy zdać sobie sprawę, że rządzący próbują nam „zakrzywiać rzeczywistość”. Oni stosują „myślenie magiczne” i manipulację na szeroką skalę.
Na razie nie tyle manipulują, ile wyraźnie wartościują, co pokazała sobotnia konwencja PiS. Było i 500 plus na krowę, była setka na tucznika, o nauczycielach ani słowa. Celowo?
Przypuszczam, że nie był to przypadek czy działanie nieprzemyślane. Te krowy i tuczniki to był element nie tylko propagandy przedwyborczej, ale walki siłowej i zwierzęce przykłady rządzący przywołali chyba z premedytacją.
Jak to?
To nie było żadne przeoczenie ani zaniedbanie. Można przypuszczać, że rządzący chcieli nauczycieli po prostu rozjuszyć. Bo pokazując im, że są mniej ważni od bydła i trzody chlewnej, liczyli na niezaplanowane, nerwowe ruchy ludzi, których upokorzono. A takie potraktowanie może rodzić zachowania mało racjonalne, czego bym pedagogom nie życzył.
Tyle że jasno widać, że to wartościowanie „zwierzę – człowiek” pojawiło się nie przez przypadek, a po to, by nauczycieli sprowokować. Dlatego oni się nie powinni temu poddać, bo gdyby – na fali oburzenia – zaczęli, na przykład, okupować szkoły, to wkroczą na ścieżkę, na której tym łatwiej władzy będzie ich atakować. A przecież nie o to w tym proteście chodzi.
A o co chodzi?
O głębokie zmiany systemowe dotyczące edukacji. Rząd nie był łaskaw zauważyć, że ZNP dawno już odstąpił od postulatu tysiąca złotych podwyżki, okazał się elastyczny. Problem w tym, że tej elastyczności nijak nie widać po stronie rządzących. A w edukacji jest tak, że tu w MEN ewolucja nie zadziała, potrzebna jest „zasada Wezuwiusza”, czyli wybuch. Tylko wtedy możliwe są realne zmiany.
Na dziś są możliwe?
Nie wiem, ale widzę jedno. Strajkujący są zdolni do elastyczności, potrafią też – kiedy trzeba – postępować bardziej „miękko”, ale konsekwentnie dążą do spełnienia swoich postulatów.
Taki strajk chyba jednak męczy… Czy nauczyciele nie będą się z biegiem czasu zniechęcać?
Na pewno ze strony rządzących będą próby, by pedagodzy tak zrobili. A czy się uda? To zależy. Głównie od tego, czy do nauczycieli dołączą inne grupy zawodowe, także gotowe do protestu. Na razie pedagodzy są osamotnieni.
Jakie mogą być tego konsekwencje?
Ta samotność może rodzić poczucie bezcelowości ich działań. A to byłoby dla Polaków fatalne. Bo jeśli nauczyciele przegrają, to będzie to dla nich lekcja pokory, ale takiej „z kolan”, głęboko upokarzającej. A to byłoby dla wszystkich Polaków nieszczęściem, bo z takiego upokorzenia, poczucia bezradności i bezsilności rodzi się depresja sytuacyjna. Takie upokorzenie coś w człowieku zabija. Coś gaśnie, coś się wypala. Nie tego byśmy dla nauczycieli naszych dzieci chcieli.
Źródło: onet.pl