Polska

Były wygłodzone i pogryzione przez pluskwy. Koszmar dziewczynek z Białegostoku.

Historia dwóch dziewczynek z Białegostoku jest przerażająca. 4-latka i 7-latka były głodzone, zawszone i pogryzione przez pluskwy. Dzieci miały nieleczone rany i skołtunione włosy.

Były wygłodzone i pogryzione przez pluskwy. Koszmar dziewczynek z Białegostoku.

Wstrząsającą sprawę opisała „Gazeta Współczesna”. Horror 4-latki i jej starszej siostry wyszedł na jaw na początku tego roku. Wtedy też do mieszkania przy ul. Klepackiej w Białymstoku, gdzie mieszkały dziewczynki i ich 44-letnia matka, zapukała policja. Funkcjonariusze zjawili się na miejscu przez sąsiada, który skarżył się na hałas dobiegający z libacji alkoholowej.

W mieszkaniu zastano 44-latkę i mężczyznę. Oboje byli pijani. Największy niepokój u policjantów wzbudził jednak widok dwóch dziewczynek, które siedziały na tapczanie. 7-latka i jej siostra wyglądały na chore i niedożywione. Na miejsce wezwano pogotowie. Ratownicy zdecydowali przewieźć dzieci do szpitala.

Dziewczynki były niedożywione, odwodnione, zawszone i pogryzione przez pluskwy. Dzieci miały nieleczone, ropiejące rany, a na głowie skorupę od zaniedbanej ciemieniuchy.

– „Włosy miały tak brudne i skołtunione, że istniała konieczność ich obcięcia” – relacjonował “Gazecie Współczesnej” prok. Wojciech Zalesko, szef Prokuratury Rejonowej Białystok-Południe, która prowadzi postępowanie karne w tej szokującej sprawie.

Sąd podjął decyzję o tym, że dziewczynki ze szpitala trafią do domu dziecka. Ich matka usłyszała zarzut narażenia dzieci na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Kobiecie grozi od pół roku do 5 lat więzienia.

– „Oskarżona, będąc zobowiązana do opieki, naraziła swoje dwie córki na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu w ten sposób, że zaniedbała podstawową opiekę dzieci, w wyniku czego stwierdzono u nich znaczne zawszenie, skołtunienie włosów, zaniedbaną ciemieniuchę tworzącą rodzaj skorupy na głowie, liczne skażone zmiany skórne po ukąszeniu owadów, leukocytozę, niedokrwistość, małopłytkowość i eozynofilię” – wymieniał w rozmowie ze “Współczesną” prokurator Zalesko.

– „Ponadto u jednej z pokrzywdzonych dziewczynek stwierdzono sporą nadkażoną zmianę skórną na pięcie, infekcje ropną w okolicach płciowych i podwyższone parametry zapalne. W wyniku tego mogło dojść do uogólnionego zakażenia nadkażonych zmian skórnych (sepsy), a przez to do utraty życia pokrzywdzonych” – dodał.

Jak ustalili dziennikarze, kobiecie już raz odebrano trójkę dzieci. Opieka społeczna twierdzi, że wdrożyła wobec rodziny wszelkie ustawowe działania pomocowe. Dlaczego doszło do dramatu?

Dziennikarze „Gazety Współczesnej” pytają, czy pandemia utrudniła kontrolę takich sytuacji. Z prośbą o komentarz zwrócili się do wieloletniego dyrektora Domu Dziecka nr 2 w Białymstoku, Wojciecha Kucerowa. Przyznał, że pandemia i obostrzenia utrudniły monitorowanie takich historii.

– „Wiele dzieci trafiało do nas na skutek interwencji pracowników socjalnych lub nauczycieli. Jeśli oni nie zauważą sińców, zaniedbania, wychudzenia, dzieci same się nie poskarżą. Nigdy nie powiedzą, że są głodne, nawet jeśli nic nie jadły w domu od kilka dni. Zawsze bronią rodziców. Bo jacy by nie byli, to zawsze mama lub tata są najważniejsi. Dzieci nie chcą być bezdomne” – wyjaśniał we “Współczesnej” Kucerow.

Sytuacja z ulicy Klepackiej, zdaniem samego byłego dyrektora domu dziecka, jest porażająca i sam Kucerow nie pamięta innego tak skrajnego przypadku.

– „Uważam, że doszło tu również do zaniedbania ze strony służb. Tej pani odebrano wcześniej troje dzieci. Powinna więc być pod specjalnym nadzorem. Stan dziewczynek, które pozostały przy matce, wskazuje jednak, że nie było stałej kontroli nad tym, co dzieje się w tym domu” – przyznała w rozmowie z “Gazetą Współczesną” Joanna Zabielska-Cieciuch, białostocki lekarz medycyny rodzinnej.

Źródło: twojenowinki.pl

Powiązane artykuły

Back to top button
Close