— Wstałam do wspólnego, pamiątkowego zdjęcia. Wtedy pan Arnold Schwarzenegger objął mnie i przytulił. To był dla mnie szok! Zupełnie się nie spodziewałam tak czułego gestu… — mówi z zachwytem pani Lidia Maksymowicz (81 l.), była więźniarka KL Auschwitz. Spotkanie ocalonej z obozu seniorki z 75-letnim amerykańskim aktorem i byłym gubernatorem Kalifornii odbyło się w środę, 28 września w Oświęcimiu (woj. małopolskie). Schwarzenegger odwiedził synagogę i Centrum Żydowskie. Tu oddał hołd ofiarom Zagłady.
— Widzieliśmy się po raz pierwszy w życiu. Nasze spotkanie trwało jakieś 20 minut, a więc krótko. Jednak bardzo miło je wspominam. Pan Arnold to niezwykle sympatyczny człowiek. Zapytał mnie, jak się miewam. Dodał, że niezwykle cieszy się z tego, że mógł mnie poznać, ponieważ wcześniej o mnie słyszał już w Stanach Zjednoczonych — mówi „Faktowi” pani Lidia.
Była więźniarka obozu Auschwitz cieszy się ze spotkania z Arnoldem Schwarzeneggerem
Była więźniarka podejrzewa, że Muzeum Auschwitz, przygotowując się do wizyty gwiazdora, zaprosiło ją, bo wie, że kobieta często i chętnie uczestniczy w tego typu spotkaniach. — Dowiedziałam się jakoś tydzień wcześniej o tym, że mamy się zobaczyć. Nie stresowałam się jakoś bardzo. Dla mnie największym stresem było spotkanie z papieżem Franciszkiem. Zawsze staram się być sobą, nikogo nie udaję — dodaje.
Pani Lidia przyznaje, że wyraziła ogromną radość z możliwości poznania Schwarzeneggera. — Przekazałam mu, że zawsze go podziwiałam w różnych filmach oraz osiągnięciach sportowych. Podarowałam mu moją książkę pt. „Dziewczynka, która nie umiała nienawidzić”. Zapewnił, że ją przeczyta — wyjaśnia. — Pan Arnold powiedział mi, że on stara się walczyć z nienawiścią, która ogarnęła cały świat. Jednak nie rozmawialiśmy o wojnie na Ukrainie, bo mieliśmy ograniczony czas — tłumaczy.
Kobieta szczególnie była zaskoczona miłym gestem, jakim obdarował ją Arnold Schwarzenegger. — Przytulił mnie. Tak spontanicznie powstało zdjęcie, które obiegło media. Myślę, że może w ten sposób chciał mi wyrazić współczucie. Oddać hołd. Zapytał mnie, dlaczego ja opowiadam o przeżyciach z Auschwitz. Odparłam, że dlatego, bo w pewnym sensie stałam się symbolem życia nad śmiercią. To, co mówię, to ku przestrodze. Świat obecnie zobojętniał. Nikt nie myśli, że to się może zmienić… — dodaje.
Na koniec pani Lidia zdobyła nawet autograf dla swojej wnuczki Wiktorii. — Napisał bardzo wyraźnie mazakiem, na przygotowanej przeze mnie kartce, „dla Wiktorii”. Podpisał się imieniem i nazwiskiem. Bardzo to sobie cenię — przyznaje.
Lidia Maksymowicz (nr obozowy 70072) miała tylko trzy lata, gdy trafiła do KL Auschwitz
Pani Lidia trafiła do Auschwitz-Birkenau, gdy miała zaledwie trzy lata. – W obozie panowało przerażenie, wszędzie stali esesmani z wycelowaną w nas bronią. Wrażenie robiło też śmierdzące powietrze. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że to zapach krematorium – mówiła w rozmowie z „Faktem” w styczniu 2021.
Po przekroczeniu bramy obozu dokonywano selekcji. – Były dwie strony. Babcia z dziadkiem znaleźli się po stronie śmierci i razem z innymi poszli w stronę krematoriów – wspominała pani Lidia. Zaś ona razem z matką trafiły na stronę życia. – Na rękach wytatuowano nam numery. Od tego momentu nie miałyśmy imienia, nazwiska. Człowiek był tylko numerem. Obdartym ze swojej godności – dodawała.
Jako malutka dziewczynka doświadczyła nie tylko dramatu rozstania z ukochaną mamą, ale i była poddawana eksperymentom doktora Mengele. – Wtedy nie rozumiałam, dlaczego robiono nam bolesne zastrzyki. Przetaczano nam krew, zakrapiano oczy preparatem zmieniającym kolor tęczówki na niebieski. Kiedy wracaliśmy do baraku, leżeliśmy bez życia, gorączkowaliśmy. Pamiętam też umierające na pryczach dzieci – opowiadała, podkreślając, że przeżyła tylko dzięki pomocy swojej mamy.
W obozie rodzicielka z córką spędziły blisko 1,5 roku. – Każdego dnia mamę wyprowadzono do ciężkiej pracy. Tam mogła zdobyć trochę jedzenia. Po powrocie czołgała się do dziecięcego baraku i mi je dawała – opisywała Maksymowicz w rozmowie z „Faktem” w styczniu 2021.
Źródło: fakt.pl