Atak Rosji na Ukrainę wcale nie musi zakończyć się szybkim zwycięstwem sił Władimira Putina. Wsparcie, jakie otrzymało niedawno ukraińskie wojsko, może zmienić wynik starcia. – Jeśli Rosjanie by się ruszyli, to mam nadzieję, że tym sprzętem Ukraińcy zrobią im krwawą łaźnię – mówi „Faktowi” generał Waldemar Skrzypczak.
Napięcie wokół ukraińskich granic rośnie z dnia na dzień, a Rosja koncentruje coraz więcej wojsk. Ich trzon stanowią siły pancerne. Szybkie uderzenie może pozwolić w krótkim czasie zająć główne miasta. Może, lecz nie musi.
Wojna na Ukrainie. To może być krwawa łaźnia. NLAW groźną bronią
W ciągu ostatnich kilkunastu dni Ukraina otrzymała od Wielkiej Brytanii sprzęt, którego użycie może przysporzyć Rosjanom wielu kłopotów. Są to ręczne wyrzutnie pocisków kierowanych NLAW. Zdaniem generała Waldemara Skrzypczaka, byłego dowódcy Wojsk Lądowych, to sprzęt idealny właśnie na takie pole walki.
– Ten sprzęt może bardzo pomóc Ukraińcom, gdyby Rosjanie się ruszyli. Rosjanie nie mają systemów odpornych na takie bronie przeciwpancerne i oni się tego boją. Tym bardziej że tam będą walki na bliskie odległości i nie ma takiej możliwości, aby Rosjanie zapobiegli użyciu tych pocisków przeciwpancernych – mówi Faktowi generał Skrzypczak
To jednak nie wszystko. Ukraina ma na wyposażeniu doskonałe amerykańskie kierowane pociski przeciwpancerne typu Javelin, posiada również własne systemy przeciwczołgowe. Do tego doliczyć trzeba uzbrojone drony i amunicję krążącą z głowicami kumulacyjnymi (czyli do zwalczania pojazdów opancerzonych).
– Jeśli Rosjanie by się ruszyli, to mam nadzieję, że tym sprzętem Ukraińcy zrobią im krwawą łaźnię, wzorem Czeczenii. Jak kiedyś Czeczeńcy popalili Rosjanom dziesiątki wozów – mówi Skrzypczak.
Oto efekt ataku na czołg przy użyciu wyrzutni NLAW:
Ukraińcy sztuki walki uczyli się też w Iraku
Ukraina od 2014 r., czyli od chwili zajęcia przez Rosję Krymu, przygotowywała się do potencjalnego konfliktu. Także wcześniej, jeszcze podczas misji stabilizacyjnej w Iraku, tysiące ukraińskich żołnierzy szkoliło się do podobnej walki. Ich dowódcą był nie kto inny, tylko generał Skrzypczak (który w 2005 r. stał na czele Wielonarodowej Dywizji Centrum-Południe w Iraku).
– Jak byłem w Iraku dowódcą dywizji, to miałem w składzie brygadę ukraińską. Służyło ze mną wielu obecnych ukraińskich dowódców i wiem, że oni mają wiedzę, jak walczyć z ciężkim sprzętem – wyjaśnia wojskowy.
Systemy przeciwpancerne to tylko część ukraińskich możliwości obronnych. Wzdłuż granicy ułożone zostały liczne pola minowe, a w razie czego ukraińska armia ma na wyposażeniu systemy do wykonywania narzutowych pól minowych. I to może już wystarczyć, bo zniechęcić rosyjskiego agresora.
– Niech się nikomu nie wydaje, że jak wyjedzie 100 czołgów rosyjskich, to mają tak długo jechać, aż tylko jeden zostanie. Nie. Wystarczy, że Rosjanie poniosą około 10-15 procent strat w czołgach i dalej nie pójdą – wyjaśnia Waldemar Skrzypczak.
W takiej sytuacji jego zdaniem najpierw zadziała czynnik psychologiczny. Nacierające wojsko, widząc płonące czołgi i ginących w ogniu kolegów, straci zapał. Morale się załamie.
– Oni mają cały czas z tyłu głowy Czeczenię. Po drugie, to dowódcy nie wyrażą zgody. Gdy zobaczą, że takie straty są ponoszone, to nie pozwolą iść dalej. Bo tu nikt nie jest głupi – przewiduje generał Skrzypczak.
Źródło: fakt.pl